Poranny niespodziewany prezent od teściowej

polregion.pl 2 tygodni temu

Poranny prezent od teściowej

„Dzień dobry, synowa!” – zawołał teść, Jan Kowalski, szeroko się uśmiechając i otwierając drzwi. Za nim weszła teściowa, Anna Nowak, z tak niewinną miną, jakby przed chwilą nie narobiła bałaganu. Lekko się uśmiechnęła i znacząco spojrzała w stronę kuchni, gdzie, jak się okazało, zostawiła swój „prezent”. Ja, jeszcze nieświadoma, co mnie czeka, skinęłam głową, ale pięć minut później omal nie krzyknęłam. Ta kobieta potrafi zaskakiwać, choć nie zawsze tak, jakbym sobie życzyła. Teraz siedzę i zastanawiam się, czy się śmiać, czy załamywać ręce, bo takie niespodzianki od Anny Nowak to już tradycja.

Z mężem, Jakubem, mieszkamy z teściami od pół roku. Gdzieś wzięliśmy ślub, oni nalegali, żebyśmy się u nich wprowadzili – dom duży, miejsca starczy dla wszystkich, no i „rodzina powinna być razem”. Zgodziłam się, choć w głębi duszy marzyłam o własnym mieszkaniu. Jan Kowalski to spokojny człowiek, z nim łatwo – albo coś majsterkuje w garażu, albo ogląda mecz, nie wtrącając się do moich spraw. Ale Anna Nowak to zupełnie inna historia. Nie jest zła, absolutnie nie, ale ma talent do wtrącania się tam, gdzie nikt jej nie prosi, i nazywania tego „troską”. A jej „prezenty” zawsze mają w sobie haczyk.

Tamtego ranka wstałam wcześniej, żeby przygotować śniadanie. Jakub już wyjechał do pracy, a ja planowałam zrobić jajecznicę, zaparzyć kawę i spokojnie zacząć dzień. Ale gdy weszłam do kuchni, stanęłam jak wryta. Na stole stał wielki garnek przykryty pokrywką, a obok karteczka: „Kasiu, to dla was na obiad, smacznego!” Podniosłam pokrywę i omal nie krzyknęłam – w środku był barszcz, ale nie zwykły, tylko jakiś eksperymentalny, z nadmiarem kapusty, dziwnym zapachem i chyba kilogramem kopru. Lubię barszcz, ale ten wyglądał, jakby Anna Nowak postanowiła wymieszać wszystko, co znalazła w ogródku, i dodać przypraw z najbliższego sklepu.

Odwróciłam się i zobaczyłam teściową, która właśnie weszła do kuchni. „No i jak, Kasiu, podoba ci się mój prezent?” – zapytała z taką dumą, jakby to nie był barszcz, a dzieło sztuki kulinarnej. Wymusiłam uśmiech i mruknęłam: „Dziękuję, bardzo… oryginalne”. A ona dodała: „Gotowałam do późna, żebyście z Jakubem nie byli głodni. Ty ciągle na tych swoich dietach, a mężczyzna potrzebuje prawdziwego jedzenia!” Prawdziwe jedzenie? Moja jajecznica, swoją drogą, Jakub zjada z ochotą, i nikt się jeszcze nie skarżył. Ale toczyć spór z Anną Nowak to jak próbować przekrzyczeć traktor.

Postanowiłam nie ustępować i lekko zasugerować, iż damy sobie radę. „Anno, cóż, dziękuję, ale my z Jakubem zwykle jadamy coś lżejszego. Może nie trzeba się aż tak starać?” A ona na to: „Oj, Kasiu, nie ma za co! Dla was to robię. Jesteś jeszcze młoda, dopiero się nauczysz gospodarować”. Nauczę? Gotuję od piętnastego roku życia, a moje sałatki na rodzinnych imprezach znikały szybciej niż jej „słynne” gołąbki! Ale Anna Nowak najwyraźniej jest przekonana, iż bez jej barszczu zginiemy z głodu.

To nie jej pierwszy „prezent”. W zeszłym tygodniu przyniosła z piwnicy trzy słoiki kiszonych ogórków i wcisnęła je do naszej lodówki, wypierając moje jogurty. „Kasia, to dla was na zimę!” – oznajmiła. Na zimę? Mieszkamy razem, po co mi trzy słoiki ogórków? A miesiąc temu „pomogła” mi posprzątać i poukładała moje rzeczy w szafie po swojemu, bo „tak będzie wygodniej”. Potem godzinami szukałam ulubionego swetra. Jakub tylko się śmieje: „Mamy nie zmienisz, Kasia, musisz to znosić”. Znosić? Łatwo mu mówić, on w pracy, a ja tu muszę mierzyć się z jej niespodziankami.

Najzabawniejsze, iż Anna Nowak naprawdę wierzy, iż robi nam przysługę. Nie jest z tych teściowych, które specjalnie uprzykrzają życie – ona szczerze myśli, iż jej barszcz uchroni nas przed głodem, a jej rady uczynią ze mnie „prawdziwą gospodynię”. Ale ja nie chcę być gospodynią według jej wzorców! Lubię gotować makaron, eksperymentować z azjatyckimi przyprawami, a nie gotować gar barszczu na cały tydzień. I chcę, żeby moja kuchnia była moja, a nie filią kulinarnego muzeum Anny Nowak.

Próbowałam porozmawiać z Jakubem, ale on, jak zwykle, zajął neutralne stanowisko. „Kasia – powiedział – mama chce pomóc. Zjedz łyżkę barszczu, pochwal, i będzie spokój”. Jedną łyżkę? Po tym barszczu piłam wodę całą noc, bo był słony jak Bałtyk! Zaproponowałam kompromis: niech Anna gotuje, ale najpierw spyta, czy potrzeba. Jakub obiecał z nią pogadać, ale nie wierzę, iż to zadziała. Teściowa już planuje „prezent” na weekend – coś o pierogach z kapustą. Już psychicznie przygotowuję się na kolejny garnek.

Czasem marzę o własnym mieszkaniu, gdzie nikt nie będzie wtykał łyżek do mojej sałatki ani gotował barszczu bez pytania. Ale potem myślę: Anna Nowak, mimo swoich dziwactw, nie jest złą osobą. Po prostu pochodzi z innego świata, gdzie teściowa jest głównym szefem kuchni. Może powinnam się trochę odprężyć i traktować jej prezenty jako część rodzinnego folkloru? Ale gdy patrzę na ten garnek, myślę: jeżeli jeszcze raz nazwie moją jajecznicę „niejedzeniem”, zacznę robić sushi na jej oczach. Niech spróbuje wepchnąć tam swój koperek.

Idź do oryginalnego materiału