Poranek matki o 5:30

polregion.pl 1 tydzień temu

Mamine poranki o 5:30

W zeszłą sobotę razem z moim mężem, Sławkiem, zerwaliśmy się o 5:30 rano, jakby nas prąd kopnął. A wszystko przez moją kochaną mamę, Wandę Stanisławównę, która dwadzieścia lat harowała na zmywaku w Polsce i Niemczech, a teraz, wróciwszy do domu, zamieniła się w słoneczko, które świeci prosto w oczy o 5:30 w sobotę! To czas, kiedy normalni ludzie śpią, marząc o weekendzie, a my ze Sławkiem biegamy po domu, bo mama uznała, iż poranek to idealny moment na generalne sprzątanie, żurek i pogaduchy o życiu. Kocham ją, serio, ale czasem mam ochotę schować się pod kołdrę i udawać, iż nie słyszę jej radosnego: „Jagoda, wstawaj, dzień się marnuje!”

Moja mama to prawdziwy wicher. Dwa dziesięciolecia pracowała za granicą, żeby utrzymać mnie i brata. Gdy dorastaliśmy, sprzątała biura w Krakowie, opiekowała się niemieckimi staruszkami, przysyłała nam złotówki na szkołę i ubrania. Zawsze byłam z niej dumna, choć strasznie za nią tęskniłam. Rok temu wróciła – z walizką pełną historii, nawykiem wstawania z kurami i energią, której starczyłoby dla piątki. Zaproponowaliśmy jej, by zamieszkała z nami w naszym domu, żeby wreszcie odpoczęła. Ale odpoczynek dla Wandy Stanisławówny to chyba mit. Odpoczywa tylko wtedy, gdy śpi, a śpi pewnie ze dwie godziny na dobę.

Tamtej soboty marzyłam o wyspaniu się. Tygodniówka była ciężka, chciałam poleżeć w łóżku, napić się kawy w ciszy, obejrzeć serial. Ale o 5:30 usłyszałam brzęk w kuchni, a potem głos mamy: „Jagoda, Sławek, do góry! Ciasto na pierogi już wyrabiam, trzeba pomóc!” Otworzyłam jedno oko, spojrzałam na Sławka – leżał wtulony w poduszkę i jęczał: „Jaga, twoja mama nas wykończy”. Szepnęłam: „Wytrzymaj, to przecież moja mama”. Ale w środku już szykowałam się na kolejny wir maminej energii.

Zeszliśmy do kuchni, a tam istne piekło. Mama w kwiecistym fartuchu wyrabiała ciasto, na kuchni bulgotał żurek, a na stole stała miska z kapustą do nadzienia. „Mamo – mówię – po co tak wcześnie? Można pierogi upiec na obiad!” A ona, nie odrywając się od ciasta: „Jagoda, poranek to złoty czas! Gdy ty śpisz, życie ucieka!” Życie? O 5:30? Sławek, próbując być dyplomatą, zapytał: „Wando, może zrobię kawę?” Ale mama machnęła ręką: „Kawa potem, Sławek, kapustę potrafisz szatkować?” Mój biedny mąż, który dotąd widział kapustę tylko w sałatce, pokornie wziął nóż.

Kocham maminą energię, ale czasem mnie wykańcza. Ona nie gotuje – ona zamienia kuchnię w centrum dowodzenia. W godzinę poszatkowaliśmy trzy kilo kapusty, wyrobiliśmy drugą porcję ciasta i usmażyliśmy kotlety, bo „żurek bez kotlety to nie żurek”. Sławek próbował uciec pod pretekstem „sprawdzenia maili”, ale mama go złapała: „Sławek, umyj garnek, bo Jagoda nie da rady!” Spojrzałam na niego ze współczuciem – wyraźnie żałował, iż nie został w łóżku.

Gdy pracowaliśmy, mama opowiadała historie z życia za granicą. Jak uczyła się polskiego, żeby przeklinać na szefa, jak w Niemczech piekła pierogi dla sąsiadów, jak tęskniła. Słuchałam i czułam ciepło, ale myślałam: „Mamo, no dlaczego nie możesz pospać dłużej?” Spróbowałam delikatnie: „Może w następną sobotę prześpimy się do ósmej?” Ale ona tylko się zaśmiała: „Jagoda, o ósmej dzień się kończy!” Kończy? Przecież się jeszcze nie zaczął!

W południe kuchnia lśniła, pierogi się piekły, żurek pachniał, a my ze Sławkiem wyglądaliśmy jak po maratonie. Mama, świeża jak różyczka, postawiła przed nami talerze i oznajmiła: „No, dzieci, to dopiero życie! Jedzcie, póki gorące”. Jedliśmy, i musiałam przyznać – żurek był boski. Sławek szepnął: „Jaga, twoja mama to czołg, ale gotuje jak szef kuchni”. Zachichotałam, ale w głębi duszy wiedziałam – mama taka jest, bo całe życie walczyła, pracowała, przetrwała. I teraz chce, żebyśmy żyli tak samo – pełnią życia, choćby jeżeli zaczyna się o 5:30.

Porozmawiałam z koleżanką, poskarżyłam się na mamine pobudki. Roześmiała się: „Jaga, to twoje skarbyście! Wytrzymaj, ona was uczy życia.” Uczy? Może i tak. Ale wciąż marzę o sobotzie, gdy obudzimy się w ciszy, bez maminego „wstawajcie, dzień ucieka”. Zaproponowałam kompromis: „Mamo, może w niedzielę pierogi, a sobotę na sen?” Pokręciła głową: „Jagoda, w niedzielę będziemy kopać ziemniaki!” Kop”No i co ja teraz zrobię z tymi wszystkimi ziemniakami o piątej trzydzieści nad ranem?” – westchnęłam, patrząc na Sławka, który właśnie zemdlał na kanapie na samą myśl o kolejnym wczesnym pobudku.

Idź do oryginalnego materiału