Telefon drżał w moich dłoniach, gdy wybierałem numer. Serce waliło tak głośno, iż wydawało się, iż zaraz wyskoczy z piersi. „Halo, Kinga, zrobiłem, jak mówiłaś! Dodałem jej ten proszek do kawy. Czekam, aż zacznie działać, żeby wyjść. Ale, do diabła, co to było? Nie można takiego czegoś sypać do kawy! Weronika zbladła, źle się poczuła, jakby właśnie wypiła truciznę! Skąd miałem wiedzieć, iż tak będzie? Nie jestem przecież lekarzem!” Mój głos załamywał się, a w głowie kręcił się wir paniki i poczucia winy. Jak w ogóle doszedłem do czegoś takiego?
Wszystko zaczęło się kilka tygodni temu, gdy moje życie wydawało się rozpadać na kawałki. Z Weroniką jesteśmy małżeństwem od siedmiu lat, a ostatnie dwa nasz związek trzeszczał w szwach. Ciągłe kłótnie, nieporozumienia, jej wieczne pretensje – czułem, iż już nie wytrzymuję. Weronika się zmieniła: z tej radosnej i troskliwej dziewczyny, w której się zakochałem, stała się osobą wiecznie niezadowoloną. Próbowałem z nią rozmawiać, ale każda rozmowa kończyła się awanturą. W pewnym momencie zacząłem myśleć, iż rozwód to jedyne wyjście. Aż pojawiła się Kinga.
Kinga to koleżanka z pracy. Często widywaliśmy się na przerwach na kawę i zawsze potrafiła mnie wysłuchać. Gdy zacząłem dzielić się z nią swoimi problemami, nie oceniała, ale współczuła. Stopniowo nasze rozmowy stały się bliższe i poczułem, iż z nią jest mi lekko, jak dawno już nie było. Pewnego dnia, po kolejnej awanturze z Weroniką, poskarżyłem się Kindze, iż nie wiem, jak wyjść z tego błędnego koła. Wtedy podsunęła mi pomysł, który na początku wydał mi się szalony. „Jest sposób – powiedziała z przebiegłym uśmiechem. – Wsyp jej coś do kawy. Nic groźnego, tylko środek, żeby się trochę uspokoiła. Dam ci proszek, jest nieszkodliwy”. Roześmiałem się, myśląc, iż żartuje, ale Kinga była poważna. Podsunęła mi małą torebkę i dodała: „Spróbuj, gorzej nie będzie”.
Długo się wahałem. Wsypywać coś do kawy żonie? Brzmiało to jak scena z taniego thrillera. Ale Kinga zapewniała, iż to tylko środek uspokajający, który pomoże Weronice stać się łagodniejszą, a nam – naprawić relację. Byłem tak wykończony kłótniami, iż w końcu się zgodziłem. Rano, gdy Weronika była pod prysznicem, przygotowałem jej kawę i, czując się jak ostatni idiota, wsypałem do filiżanki szczyptę proszku. Dłonie mi się trzęsły, ale przekonywałem siebie, iż nie robię nic złego. Kinga przecież powiedziała, iż to bezpieczne, prawda?
Weronika wypiła kawę jak zwykle, niczego nie podejrzewając. Obserwowałem ją, oczekując, iż może stanie się senna lub po prostu się zrelaksuje, jak obiecała Kinga. Ale po pół godzinie nagle zbladła, złapała się za brzuch i powiedziała, iż źle się czuje. Położyła się na kanapie, jej oddech stał się ciężki, a ja wpadłem w panikę. „Weronika, co się dzieje? Może wezwać pogotowie?” – zapytałem, ale tylko machnęła ręką, mówiąc, iż pewnie coś nieświeżego zjadła. Wybiegłem na balkon i zadzwoniłem do Kingi, żeby dowiedzieć się, co to za przeklęty proszek mi dała. Jej spokojny głos tylko pogłębił moją panikę: „Oj, Krzysiu, nie dramatyzuj, to tylko ziołowy środek. Może ma alergię? Daj jej wody, przejdzie”. Ale widziałem, iż Weronika ma się coraz gorzej, a w głowie kłębiła się straszna myśl: a jeżeli to była trucizna?
Wezwałem pogotowie, nie czekając, aż „przejdzie”. Lekarze przyjechali szybko, obejrzeli Weronikę i od razu zabrali do szpitala. Jeden z medyków zapytał, czy nie jadła czegoś nietypowego albo nie brała leków. Wymamrotałem, iż nie wiem, ale w środku ściskało mnie przerażenie. A jeżeli znajdą ten proszek? A jeżeli otruliłem własną żonę? W szpitalu powiedziano mi, iż Weronika ma silne zatrucie, ale na szczęście udało się ją ustabilizować. Lekarze nie wiedzieli jeszcze, co je wywołało, ale ja nie mogłem myśleć o niczym innym niż o swojej winie.
Wieczorem znów zadzwoniłem do Kingi, ale terap moje podejście było zupełnie inne. „Co mi dałaś? – krzyczałem do słuchawki. – Weronikę ledwo uratowali! jeżeli to trucizna, powiem wszystko policji!” Kinga zaczęła się tłumaczyć, zapewniając, iż to „tylko uspokajające”, iż sama to brała i iż pewnie pomyliłem dawkę. Ale już nie wierzyłem ani jednemu jej słowu. Przypomniałem sobie, jak namawiała mnie do tego, jak zapewniała, iż wszystko będzie dobrze, i zrozumiałem, iż mną manipulowała. Może chciała zniszczyć nasze małżeństwo, żeby mnie zdobyć? Albo to było coś jeszcze gorszego? Nie wiedziałem, ale jedno było pewne: popełniłem straszny błąd, ufając jej.
Teraz Weronika wciąż jest w szpitalu, ale lekarze mówią, iż wyzdrowieje. Siedzę w pustym mieszkaniu, patrzę na jej ulubiony kubek i czuję, jak rozdziera mnie poczucie winy. Nie chciałem jej skrzywdzić, po prostu pragnąłem, żebyśmy znów byli szczęśliwi. Ale zamiast tego prawie ją straciłem. Postanowiłem, iż powiem Weronice prawdę, gdy tylko wyzdrowieje. Niech zdecyduje, czy mi wybaczy. I zamierzam też dowiedzieć się, co to był za proszek – jeżeli Kinga rzeczywiście dała mi coś niebezpiecznego, nie zostawię tego tak.
Ta historia nauczyła mnie jednego: nie można ufać obcym słowom, gdy chodzi o bliskich. Omal nie zniszczyłem swojej rodziny przez własną słabość i głupotę. Teraz modlę się, żeby Weronika wyzdrowiała i żebyśmy mieli szansę wszystko naprawić. A Kinga już nigdy nie będzie ingerować w nasze życie. Czasem jeden błąd może kosztować zbyt wiele, ale mam nadzieję, iż wciąż mam czas, by go naprawić.