Polska na „terapii”. Skąd moda na ustawienia hellingerowskie?

magazynpismo.pl 3 dni temu

Porośnięty bluszczem szeregowiec na willowym osiedlu w Krakowie, połowa maja. W pokoju z wykładziną jedyne meble to ustawione wzdłuż ścian krzesełka. Na nich siedzi czternaście osób. Dziesięć kobiet, czterech mężczyzn. Milczą, czekają. Przed wejściem na salę, zgodnie z zaleceniem, które dostali w mailu, zdjęli buty (później dowiedziałam się od innych uczestników, iż to dlatego, by nie pobrudzić wykładziny).

Dostęp online

Czytaj i słuchaj bez ograniczeń.

Kup

Większość została w skarpetkach, niektórzy mają na sobie kapcie. Klapki basenowe, papucie z różowym puszkiem… Młodej kobiecie w kącie sali szklą się oczy. Po pół godzinie oczekiwania zjawia się prowadzący. Wita się, siada na tle balkonu wychodzącego na zarośnięty ogród. Dzień jest słoneczny, więc gdy patrzę na niego, oślepia mnie blask.

Za chwilę wezmę udział w ustawieniach hellingerowskich, zwanych też rodzinnymi lub systemowymi. To kontrowersyjna metoda „porządkowania splątanych i zerwanych więzów rodzinnych” (Wikipedia), opracowana przez Berta Hellingera (1925–2019), najpierw niemieckiego misjonarza – zanim zrzucił habit, spędził szesnaście lat na misji u Zulusów – a od lat 70. psychoterapeuty. Według biografii zamieszczonej na oficjalnej stronie poświęconej Hellingerowi i jego metodzie w ciągu swojego niemal stuletniego życia napisał ponad sto książek przetłumaczonych na kilkadziesiąt języków. Poza tym podróżował po świecie z wykładami, szkoleniami i warsztatami. Nieraz odwiedzał też Polskę.

Newsletter

Aktualności „Pisma”

W każdy piątek polecimy Ci jeden tekst, który warto przeczytać w weekend.

Zapisz się

Celowo nie piszę, iż ustawienia to metoda psychoterapii, choć taki termin często jest podawany przez jej praktyków. Ich działanie nigdy nie zostało udowodnione naukowo. Bazują one na teorii tak zwanego pola wiedzącego, według której „obcy człowiek postawiony symbolicznie na miejscu kogoś z rodziny pacjenta ma takie same odczucia jak osoba, którą reprezentuje, chociaż prawie nic o niej nie wie” (Wikipedia). Na ustawienie można wybrać się z zamiarem zostania osobą „ustawianą” albo bycia jedynie „reprezentantem”. Reprezentować – czyli wcielać się w rolę – można na przykład matkę, ojca, pradziadka albo choćby samą osobę ustawianą, ale też bardziej abstrakcyjne pojęcia, jak ból czy miłość.

Działanie ustawień nigdy nie zostało udowodnione naukowo. Bazują one na teorii tzw. pola wiedzącego, według której „obcy człowiek postawiony symbolicznie na miejscu kogoś z rodziny pacjenta ma takie same odczucia jak osoba, którą reprezentuje, chociaż prawie nic o niej nie wie”.

To właśnie dzięki reprezentantów przedstawia się istotne sceny z historii rodzinnej. Wnioski wyciągnięte na podstawie tego, jak zachowają się lub co poczują reprezentanci, mają pomóc ustawianej osobie odnaleźć adekwatne miejsce w jej systemie rodzinnym – a to z kolei ma rozwiązać jej problemy życiowe. Proces ustawienia zaczyna się od wyjścia „ustawianej” osoby na środek albo wyznaczenia wśród innych uczestników reprezentanta tej osoby. Następnie dochodzą kolejni reprezentanci, którzy odgrywają – w dużej mierze improwizując – swoje role.

W kulminacyjnym momencie ustawień fizyczne położenie tych osób względem siebie ma odzwierciedlać pożądane relacje między nimi. Istotne jest też „oddanie pokłonu” wyższym w hierarchii (co w praktyce może się sprowadzać do pokłonienia się osobie podczas ustawień reprezentującej na przykład ojca, który dopuszczał się przemocy seksualnej wobec ustawianej osoby). Hellinger i jego naśladowcy precyzyjnie opisują systemy skomplikowanych zależności, jakie mają tu zachodzić, i metody uzyskania „porządku”, do którego zmierzają ustawienia.

Ustawianie zwykle trwa jakieś 40–60 minut i kończy się, gdy prowadzący uzna, iż przywrócono „właściwy porządek w hierarchii systemu” lub poczyniono wszystkie możliwe na ten moment kroki w tym kierunku.

Zrozumieć popularność

Pierwszy raz usłyszałam o tej metodzie latem 2023 roku, od dwóch znajomych aktorek teatralnych. Rozmawiałyśmy o naszych relacjach romantycznych, o życiu i problemach, jakie przynosi. Hasło „ustawienia Hellingera” padło z ust jednej z nich jako potencjalne remedium na romantyczne bolączki. Mówiła o „alternatywnej terapii”, „pracy z energią” i „odkrywaniu traum dziedziczonych po przodkach”. Koleżanki, z których jedna dowiedziała się o ustawieniach z mediów społecznościowych Marianny Gierszewskiej, aktorki i influencerki [na Instagramie obserwuje ją prawie 300 tysięcy osób, a o jej działalnościpisaliśmy w tekściePułapki psychowashingu, „Pismo” nr 9/2023– przyp. red.], a druga sama wzięła w nich parę razy udział kilkanaście lat temu, zdawały sobie sprawę z tego, iż ta metoda nie jest uznana przez środowisko naukowe, ale przekonywały też, iż nauka ciągle się rozwija i choćby jeżeli dziś coś nie mieści się w jej ramach, to za kilka lat już może się to zmienić.

Postanowiłam zbadać sprawę, podchodząc do niej, mimo – przyznaję z góry – niedowiarstwa, bez uprzedzeń. Zgłosiłam temat w jednej z redakcji, ale mi odmówiono, argumentując, iż znany jest przypadek osoby, która twierdzi, iż ustawienia jej pomogły, i iż może nie ma co tego dotykać, bo to grząski grunt. W drugiej kolejności zgłosiłam pomysł „Pismu”, tym razem z sukcesem, niezależnie od tego, iż i w tej redakcji taki przypadek był znany.

Badania rozpoczęłam w Bibliotece Narodowej, gdzie natrafiłam między innymi na prawie siedemsetstronicowy tomUstawienia systemowe Berta Hellingera. Przełom w psychoterapii i wiedzy o człowiekuz 2018 roku, autorstwa Damiana Janusa. Na okładce przeczytałam, iż autor jest psychologiem ze specjalizacją z psychologii klinicznej i psychoonkologii, a także filozofem i religioznawcą. Później ustaliłam, iż na jego publikację powołuje się wielu zwolenników ustawień hellingerowskich, między innymi wspomniana Marianna Gierszewska, która sama prowadzi warsztaty z elementami ustawień i wydała książkę, w której niejednokrotnie je przywołuje, czy też Dominika Flaczyk, autorka artykułu o „zarządzaniu systemowym” w książceMarketing w praktycepod redakcją Jana Mikołajczyka, wydanej przez Uniwersytet Ekonomiczny w Poznaniu. Flaczyk przekonuje, iż ustawienia hellingerowskie to świetna metoda pracy z biznesem, zapewnia, iż stosowano ją już między innymi w IBM, McDonald’s, Microsofcie.

To właśnie Damian Janus w czasie telefonicznego wywiadu zaproponował, bym przyjechała na prowadzone przez niego ustawienia w Krakowie – obiecał, iż wszystko zrozumiem, gdy tylko tego doświadczę. Gdy pojawił się w tamtej słonecznej sali, przedstawiłam się uczestnikom i powiedziałam, iż jestem dziennikarką, a później w trakcie wydarzenia robiłam notatki na telefonie. Tylko jedna z ustawianych osób poprosiła, żebym w trakcie jej ustawienia nie robiła notatek – oczywiście spełniłam jej prośbę.

Kiedy Janus zapytał, kto przyszedł z zamiarem zostania osobą ustawianą, zgłosili się prawie wszyscy. Chwilę wcześniej zarówno ci, którzy chcieli być ustawiani, jak i ci mniej liczni, którzy mieli zamiar pozostać tego dnia reprezentantami, ustawili się w kolejce do asystentki Janusa. Ci pierwsi uiścili gotówką 500 złotych, ci drudzy 200 złotych (ja zostałam zaproszona do udziału w spotkaniu za darmo). Janus zaznaczył, iż nie spodziewał się aż takiej frekwencji i iż ci, którzy nie zdążą zostać ustawieni, będą mieli zwróconą nadpłatę. Mamy przed sobą osiem godzin, warsztaty przedłużą się o godzinę ponad ten limit.

Na obu stronach internetowych Janusa (jedna z nich jest typową wizytówką, druga zawiera ofertę szkoleń dla osób, które też chciałyby prowadzić ustawienia) czytam, iż psychoterapeutą jest już kilkanaście lat i iż szkolił się w zakresie terapii gestalt, hipnozy i pracy z ciałem. Według znajdujących się tam informacji jest związany z Krakowskim Kołem Psychoanalizy Nowej Szkoły Lacanowskiej, gdzie bierze udział w seminariach oraz odbywa własną psychoanalizę. Na żadnej ze stron nie ma jednak informacji o certyfikatach, które posiada. Pacjentom proponuje w tej chwili dwie drogi: „psychoterapię długoterminową” i „psychoterapię ultrakrótkoterminową”.

Ta pierwsza, „zorientowana psychoanalitycznie”, trwa co najmniej rok (obejmuje choćby trzy spotkania tygodniowo) i jest przeznaczona dla osób z nerwicami, zaburzeniami psychotycznymi i zaburzeniami odżywiania. Druga ogranicza się do jednej lub kilku sesji, które mają wystarczyć do „osiągnięcia przełomowych zmian” między innymi w dziedzinie relacji rodzinnych i kryzysów życiowych.

– Po co chodzić długo, skoro można krótko? – pytam Janusa przez telefon, zanim jeszcze spotkamy się na żywo.

– Dobre pytanie! – śmieje się. – Staram się wszystkich brać na krótką terapię, ale niektórzy upierają się, iż wolą przychodzić do mnie długo. Widocznie im to potrzebne.

Na obu stronach internetowych Janusa czytam, iż psychoterapeutą jest już kilkanaście lat. Na żadnej ze stron nie ma jednak informacji o certyfikatach, które posiada.

Na jego stronie czytam też, iż ustawienia są „prawdopodobnie najefektywniejszą metodą terapii”, bo „powodują zarazem zmiany w umyśle klienta, jak i w samym systemie, który go dotyczy”. Przykłady? „Ktoś na przykład dwa tygodnie po ustawieniu dostaje wiadomość od brata, którego jeszcze nigdy nie widział; czyjeś dziecko przestaje mieć problemy w nauce; pojawia się kilkadziesiąt lat nieobecny ojciec”. Janus zapewnia, iż relacji o takich wydarzeniach jest bardzo wiele, a zachodzą dlatego, iż „osoby w systemie łączy nieświadoma więź”.

Na portalu znanylekarz.pl (przez który też można umówić wizytę) Janusowi wystawiono pięćdziesiąt opinii, same pięciogwiazdkowe. Najczęściej użytkownicy wyznają, iż ustawieniami wyleczył ich z „ogromnych fobii”, „paraliżującego lęku”, „poczucia winy”. Komentują też, iż spotkania są „ekscytujące”, a Janusa charakteryzuje „wrażliwość połączona ze zdroworozsądkową logiką”. Osoba podpisująca się jako „B.” zapewnia, iż ustawienie pomogło jej poradzić sobie z problemem molestowania seksualnego w dzieciństwie przez najbliższych członków rodziny.

Kto korzysta z ustawień?

Jako pierwsza zdecydowała się tamtego dnia na ustawienie ciemnowłosa kobieta po czterdziestce, nazwijmy ją Martą. Jest fryzjerką, ma własną firmę, ale nie przepada za tą pracą, bo trzeba w niej spełniać oczekiwania klientek, a te trudno zadowolić. Janus uśmiecha się lekko. Jako terapeuta dobrze to rozumie. Choć jak mówi, on ma łatwiej, bo za niego robotę w dużej mierze wykonuje „pole”. Uczestnicy potakują ze zrozumieniem – dobrze wiedzą, o jakie pole chodzi.

„Pole wiedzące” ma też inne określenia: „morficzne”, „morfogenetyczne”, „energetyczne”, „energoinformacyjne”. Według zwolenników metody Hellingera takie pole „wszystko pamięta”, „mówi”, „podpowiada”. To ono ma sprawiać, iż gdy na środek wychodzą osoby, które Janus typuje do reprezentowania ważnych w życiu Marty osób i spraw, po chwili na „wczucie się” zaczynają wyrażać to, co kryją w sobie – podobno – te reprezentowane przez nich osoby i sprawy.

Janus przekonywał mnie przez telefon, iż pole działa także na niedowiarków:

– To jest najdziwniejsze, ale właśnie nic takiego nie trzeba robić. Żadnych dymów, kadzideł. Po prostu teraz ty jesteś tym ojcem, tą matką. Oczywiście, możesz, jak chcesz, na siłę pokazać, iż to nie działa, nie poddać się temu, co poczujesz. Chodzi o to, by podążać za ruchem. Na przykład masz ochotę usiąść, więc siadasz. Tu nie ma niezwykłości. O wiele większa nadzwyczajność jest na zwyczajnej terapii, gdzie nie wiadomo, co terapeuta myśli, o co mu chodzi. Sam nie do końca to wie. Kiedy pani pójdzie na swoje ustawienie, gwałtownie zacznie pani rozumieć, co pani doskwierało. Te procesy zaczną się dziać. W psychoanalizie musiałaby pani na to czekać latami. Sam miałem swoją przez dwanaście lat – wyjaśniał.

Gdy mowa o „polu”, część moich rozmówców, którzy brali kiedykolwiek udział w ustawieniach, odwołuje się do fizyki kwantowej. Wyliczają: nielokalność, splątanie, teorię Einsteina, funkcję falową Schrödingera. Nic z tego nie rozumiem, kontaktuję się więc z doktorem habilitowanym Janem Chwedeńczukiem, profesorem Uniwersytetu Warszawskiego z Instytutu Fizyki Teoretycznej, specjalizującym się w splątaniu kwantowym, kwantowej teorii pomiaru i nieklasycznych stanach materii. Profesor wyjaśnia mi, iż choć pojęcie pola jest w fizyce bardzo istotne, to nie chodzi w żadnym razie o „pole morficzne”. Podobnie splątanie i nielokalność – choć są zjawiskami z fizyki kwantowej i dotyczą „silnej korelacji, która łączy obiekty w sposób, który daje efekty sprzeczne z naszą intuicją” – to „bardzo wątpliwe jest, by mogły wpływać na procesy psychologiczne”.

– Pytanie, co z czym miałoby się tu plątać? Mózgi? Dusze? To muszą wyjaśnić osoby postulujące taki związek – mówi profesor. Dodaje też, iż zjawiska kwantowe są „niezwykle kruche”, zwykle przygotowuje się je w bardzo dobrze izolowanych warunkach laboratoryjnych i obserwuje tylko w prostych układach, a mózg jest „za duży i zbyt ciepły, by te efekty mogły przetrwać i mieć jakiekolwiek znaczenie”. Mam te słowa w pamięci podczas pierwszego ustawienia, tak samo jak telefoniczne, wcześniejsze zapewnienia Janusa, iż w jego rozumieniu odwołania do fizyki kwantowej to raczej metafora. Mamy do czynienia z fenomenem, którego trzeba doświadczyć, by go zrozumieć.

– To zjawiska niezależne od fizyki. Fizyka po prostu pokazuje, iż świat jest bardziej skomplikowany, niż nam się wydaje – mówił mi przez telefon.

Siedząc na krzesełku, czekam więc, co się wydarzy. „Pole” głosem Janusa wywołuje najpierw młodą kobietę w szarawarach. Ma reprezentować ciało Marty, bo ta chce się dowiedzieć, co ciało jej mówi przez różne dolegliwości, na przykład chorobę Hashimoto. Szarawary jednak nie mówi, a jęczy, wzdycha i pomrukuje, wijąc się przy tym po podłodze. Marta kiwa głową ze smutkiem. Właśnie tak się czuje. Kolejne osoby wcielają się w następne role: jedna z nich reprezentuje siostrę bliźniaczkę Marty, która miała umrzeć podczas porodu, o czym nie powiadomiono matki (Marta nie dziwi się tej wizji, ja zresztą też nie; o tym, iż w „polu” objawiają się nieraz zaginieni bliźniacy, słyszałam już wcześniej). Inna wciela się w dziadka alkoholika – kiedy wszedł on w „pole”, „ciało Marty” poczuło „przypływ siły”.

W końcu do ustawienia dołącza też Janus, w roli bólu głowy świeżo objawionej bliźniaczki. Z potwornym grymasem jęczy, krzyczy, miota się po sali – podobnie jak robiła to Szarawary, ale dużo intensywniej. Zaskakująco długo to też trwa. Janus wyraźnie czeka, aż w interakcję z nim wejdą inne osoby – rozgląda się, pyta uczestników, czy nie czują, iż powinni dołączyć do pola – ale niezbyt się do tego kwapią. W końcu w pewnym momencie Janus zarządza, iż na ten moment ustawienie należy zakończyć.

Przeczytaj też:Homeopatia. Wysokie stężenie absurdów

Podczas ustawienia Marty czuję przede wszystkim zażenowanie. Będzie mi ono zresztą towarzyszyło przez cały dzień, zwłaszcza gdy do akcji wkraczał Janus ze swoim repertuarem ekstremalnych reakcji. Chwilową ulgę przyniosą sytuacje, gdy będzie wychodził ze swoich ról, by na przykład zaprosić do udziału w ustawieniu kolejnego uczestnika. Czasem będę zapraszana i ja, jednak do ról mało wymagających. Raz będę na przykład reprezentantką dziecka, które ma ukucnąć przed rodzicami – instruuje mnie o tym jednak nie „pole”, a Janus. Naprawdę chcę je poczuć, ale to się nie udaje. Nie mogę się pozbyć wrażenia, iż biorę udział w improwizowanym spektaklu, w którym większość uczestników niezbyt się w tę improwizację angażuje. Poza Janusem wyróżniają się jeszcze dwie kobiety. Pierwsza to Szarawary, drugą w myślach nazywam Energiczną Brunetką, obie w wieku trzydziestu, czterdziestu lat. Na przerwie usłyszę potem od tej drugiej, iż jest już tak zaawansowana w temacie, iż zaczyna prowadzić własne grupy, a Janus jest jej superwizorem.

„Wyszktałceni” ustawiacze. Stanowisko środowisk naukowych

Środowisko ustawiaczy w Polsce jest zróżnicowane. Z jednej strony mamy firmy pozycjonujące się w nurcie typowo ezoterycznym, jak warszawski CUD Grochów – CUD to akronim od słów: ciało, umysł, dusza – gdzie ustawienia Hellingera występują obok „regresji hipnotycznej” czy „harmonizowania czakr językiem światła”, z drugiej – psychologów i psychoterapeutów wzbudzających zaufanie prestiżowymi uczelniami, które ukończyli, towarzystwami psychoterapeutycznymi, do których należą, czy hasłami takimi jak „superwizja”.

Do tego drugiego nurtu poza Janusem należy między innymi znany wśród zwolenników ustawień Marek Wilkirski, jak deklaruje na swojej stronie internetowej, psychoterapeuta z ponad dwudziestopięcioletnim stażem zawodowym. Bardzo chciałam z nim porozmawiać, zwłaszcza iż jego superwizorem – tu znów polegam na informacjach z jego internetowej wizytówki – przez dziesięć lat był (lub jest) Wojciech Eichelberger, autorytet wśród psychoterapeutów. Niestety, odmówił rozmowy, gdy dowiedział się, iż nie dostanie do autoryzacji całego reportażu, a jedynie swoje wypowiedzi. Z tego samego powodu odmówiła mi także Marianna Gierszewska. Z kolei sam Wojciech Eichelberger nie odmówił rozmowy, ale okazało się, iż nie ma na nią czasu.

„Ustawiacze”, którzy zgodzili się ze mną porozmawiać oprócz Damiana Janusa, to Patrycja Chacia, absolwentka psychologii na Uniwersytecie Gdańskim (dziesięcioletni staż w ustawieniach) i Sylwia Koleszka, absolwentka między innymi socjologii i psychologii w biznesie. Informacje o wykształceniu obie panie podają w swoich mediach społecznościowych. Koleszkę, jako osobę zajmującą się ustawieniami dla biznesu i swoją byłą kursantkę, polecił mi Janus. Chacię znalazłam na Facebooku. Nie umie powiedzieć, ilu klientów przyjęła do tej pory, ale na pewno było ich wielu, bo w ciągu tygodnia, jak mówi, prowadzi średnio około dziesięciu ustawień. Część z nich to osoby, które do niej wracają, także wielokrotnie.

– Są teorie, iż powinno się mieć jedno ustawienie na rok. Moim zdaniem nie ma reguły. Są tacy, którym raz czy dwa wystarcza, inni pracują długo – tłumaczy. – Trzeba pamiętać, iż ustawienie nie jest dla wszystkich, ale dla osób, które są odważne, mają chęć zajrzeć w siebie i naprawdę nad sobą popracować. Bo ustawienie to nie magiczna różdżka.

Chacia ustawia zwykle indywidualnie, jeden na jeden (wówczas sama jest reprezentantką problemów klienta), a dwa razy w miesiącu prowadzi warsztaty w grupach po pięć, siedem osób. Spotkanie indywidualne trwa półtorej godziny, grupowe od trzech do pięciu godzin. Koszt: 250 złotych od osoby. W porównaniu z konkurencją to niedużo (można znaleźć ustawienia za ponad 600 złotych od osoby). Ponieważ rozmawiam z nią świeżo po obejrzeniu serialuInna ja, gdzie jedna z bohaterek po ustawieniu hellingerowskim zdrowieje z nowotworu (choć w drugim sezonie okazuje się, iż jej euforia była przedwczesna), pytam Chacię, czy pracuje też z chorymi na raka. Odpowiada, iż „wśród osób chorych” te z nowotworami zdarzają się najczęściej. Przychodzą w trakcie leczenia albo po nim.

– I rak znika dzięki ustawieniom? – pytam i słyszę odpowiedź:

– Nie, no, nie znika. Ale pod wpływem ustawień z tymi kobietami dzieje się coś fajnego. Ustawienie pozwala spojrzeć na nowotwór inaczej niż jak na wroga. Dzięki temu choroba ma łagodniejszy przebieg albo krótsze leczenie, nie ma przerzutów – wylicza Chacia. Sama pierwszy raz dała się ustawić w 2005 roku, kiedy miała trzydzieści trzy lata. Był to dla niej element „autorskiej terapii grupowej dla DDA” [dorosłych dzieci alkoholików – przyp. red.]. Dwa lata później zapisała się na wieczorową psychologię na Uniwersytecie Gdańskim. Tam trafiła na zajęcia na temat ustawień. – To był chyba główny impuls, który spowodował, iż postanowiłam się tym zająć zawodowo – mówi.

Kolejny raz robię wielkie oczy. Czy to znaczy, iż Uniwersytet Gdański (UG) uczy ustawień hellingerowskich? Po naszej rozmowie wysłałam pytania do rzecznika UG. W odpowiedzi przysłanej w połowie maja 2024 roku czytam, iż w Instytucie Psychologii UG „aktualnie” nie są prowadzone zajęcia, w ramach których omawiane byłyby ustawienia hellingerowskie. „Pozostajemy tym samym spójni ze stanowiskiem polskiego środowiska psychoterapeutów i terapeutów, które nie rekomenduje stosowania …

Idź do oryginalnego materiału