Danuta w pokoju
Katarzyna Stanisławska stała przy kuchennym oknie, obserwując, jak na dworku parkuje podniszczony polonez. Z auta wysiadł wysoki chłopak w pognieconym t-shircie i dżinsach, wyciągnął z bagażnika dwa duże plecaki i sportową torbę.
— No i przyjechał — mruknęła pod nosem, wycierając ręce w ściereczkę i idąc na spotkanie bratanka.
Krzysiek wyrósł. Ostatni raz widziała go, gdy miał czternaście lat — chuderlawy nastolatek z odstającymi uszami. Teraz przed drzwiami stał dorosły mężczyzna, choć trochę zagubiony.
— Ciociu Kasiu? — niepewnie zapytał, gdy otworzyła drzwi.
— Oczywiście, iż ja! Wchodź, wchodź, Krzysiu! Boże, jakiś ty duży! — objęła bratanka, czując zapach podróży i taniej wody toaletowej. — Przejdź do pokoju, rozgość się. Zmęczony pewnie?
— Nie, spoko. Dzięki, iż się zgodziłaś mnie przyjąć. Naprawdę nie na długo, tylko aż znajdę pracę i wynajmę pokój. — Krzyś przestępował z nogi na nogę, rozglądając się po przedpokoju.
Katarzyna skinęła głową, choć w sercu zaczęły się pojawiać wątpliwości. Mówić jedno, a robić drugie. Jej siostra, matka Krzysia, zawsze zapowiadała złote góry, a potem znikała na miesiące.
— Chodź tutaj — pokazała w stronę pokoju, który jeszcze wczoraj był jej gabinetem. Biurko, półki z książkami, ulubiony fotel przy oknie — wszystko musiała przenieść do sypialni, by zrobić miejsce dla bratanka.
Krzysiek zatrzymał się w progu.
— Słuchaj, a może lepiej się rozłożę na kanapie w salonie? Nie chcę cię naprzykrzać.
— Co ty! Młodemu człowiekowi potrzeba prywatności — odpowiedziała Katarzyna, choć w środku wszystko się w niej ścisnęło. Dwadzieścia lat urządzała ten pokój, każda rzecz miała swoje miejsce, swoją historię.
Krzysiek postawił plecaki na podłodze, przyglądając się wnętrzu.
— A gdzie teraz będziesz pracować? Widziałem, iż tu stało biurko.
— Przeniosłam do sypialni. Nic się nie stało — starała się mówić wesoło, ale głos lekko zadrżał.
Bratanek chyba tego nie zauważył, już rozsuwał zęby suwaka na jednym z plecaków.
— Mogę się trochę rozpakować? Wszystko pogniecione po drodze.
— Oczywiście! Ja w tym czasie przygotuję kolację. Co lubisz?
— Jadę wszystko, nie jestem wybredny — uśmiechnął się Krzysiek, a w tym uśmiechu Katarzyna rozpoznała rysy zmarłego brata. — Tylko, ciociu Kasiu, nie gotuj dużo. Dziś padnę, a jutro od rana zacznę szukać roboty.
Skinęła głową i poszła do kuchni, a za plecami już słychać było odgłosy przestawiania. Krzysiek ewidentnie nie zamierzał zostawić ustawienia mebli, jakie mu zostawiła.
Przygotowując kotlety, Katarzyna przypomniała sobie rozmowę z sąsiadką, Wandą Leszczyńską.
— A ty jesteś pewna, iż dobrze robisz? — pytała tamta, zerkaKatarzyna westchnęła ciężko, patrząc przez okno na odjeżdżającego Krzysia ze zbyt krótką pożegnalną falą, i w końcu poczuła ulgę, wiedząc, iż wróciła jej przestrzeń i spokój.