Pojechałam do naszego domku letniskowego bez uprzedzenia męża, żeby sprawdzić, co takiego robi tam w tajemnicy. Gdy otworzyłam drzwi, zamarłam z przerażenia.
Nasz letniskowy domek stał w małej wiosce pod Warszawą. Często jeździliśmy tam na weekendy sadziliśmy warzywa, zbieraliśmy plony z grządek lub po prostu odpoczywaliśmy od zgiełku miasta.
Jednak od jakiegoś czasu mąż coraz częściej wymyślał wymówki, żeby tam nie jechać. To praca, to zmęczenie, to jakieś pilne sprawy. Nie przywiązywałam do tego wagi każdy ma gorsze okresy.
Aż pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka, Irena.
Wczoraj widziałam twojego męża w tym waszym domku rzuciła mimochodem.
Niemożliwe! Przecież miał dyżur w szpitalu!
Ależ widziałam go na własne oczy upierała się.
Odłożyłam słuchawkę, a w głowie zaczęły kołować najgorsze myśli. *Czyżby miał kochankę? Spotyka się z nią potajemnie w naszym domku?*
Kolejnego weekendu mąż znowu odmówił wyjazdu.
To może pojadę sama? zaproponowałam.
Nie! odparł ostro. Będę się martwił. Nie chcę, żebyś jeździła sama.
Ta stanowczość tylko wzmocniła moje podejrzenia. Gdy tylko wyszedł z domu, postanowiłam go śledzić. I jak przypuszczałam pojechał prosto do naszego domku.
Poczekałam chwilę i ruszyłam za nim. Gdy podeszłam pod drzwi, serce waliło mi jak młot. Otworzyłam i zamarłam. Wolałabym zastać tam kochankę niż to, co ujrzałam.
Ostrożnie weszłam do środka. Cisza. Ale z drewutni dochodził dziwny zapach ciężki, słodkawy, z nutą metalu. Zamarłam, serce niemal wyskakiwało mi z piersi.
W środku, na belkach, wisiały skóry zwierząt. To już było przerażające, ale to, co zobaczyłam dalej, sparaliżowało mnie zupełnie pośród nich wisiało coś, co wyglądało zbyt podobnie do ludzkiej skóry.
Nie wierzyłam własnym oczom.
W tej chwili w drzwiach stanął mąż. Jego twarz zbladła, gdy zrozumiał, iż wszystko widziałam.
To to trofea myśliwskie wyjąkał, robiąc krok w moją stronę. Zacząłem polować. Nie chciałem cię martwić
Patrzyłam na niego nieruchomo. W środku wszystko we mnie krzyczało, iż kłamie. Udawałam jednak, iż wierzę. Wymusiłam uśmiech i odparłam:
Dobrze. Rozumiem. Po prostu nie spodziewałam się.
Rozluźnił się, opuścił ramiona. W milczeniu wróciliśmy do domu, ale czułam jego wzrok na swoich plecach, jakby próbował odgadnąć, czy naprawdę mu uwierzyłam.
Tej nocy nie zmrużyłam oka. Rankiem, ledwie wyszedł, sięgnęłam po telefon drżącymi dłońmi i wybrałam numer na policję. Wiedziałam: lepiej, żeby sprawdzili, niż gdyby moje najgorsze przeczucia okazały się prawdą.