Podziurawione skarpetki mojego dziecka

twojacena.pl 16 godzin temu

Przedziurawione skarpety mojego syna

Gdy mój syn Bartosz z synową Kingą przyszli do mnie na obiad, jak zwykle zastawiłam stół od święta: rosół, schabowe, ziemniaki i surówkę — wszystko, co on lubi. ale gdy Bartosz zdjął buty w przedpokoju, omal nie upadłam: na obu jego skarpetach widniały wielkie dziury, z których bezwstydnie wystawały palce! Zamarłam jak rażona gromem. Czy to naprawdę mój syn, którego wychowywałam, ubierałam, uczyłam dbać o siebie, chodzi w takich łachmanach? I gdzie, u licha, oczy jego żony? Rozumiecie, to już przekracza wszelkie granice! Do dziś nie mogę dojść do siebie po tym widoku i muszę się wygadać, bo inaczej eksploduję ze złości.

Ja, Janina Kowalska, przez całe życie starałam się, żeby Bartosz niczego mu nie brakowało. Szyłam mu koszule, kupowałam najlepsze buty, choćby gdy sama musiałam zaciskać pasa. Wyrósł, został inżynierem, ożenił się z Kingą — dziewczyną, która wydawała mi się wówczas miła i gospodarna. Mają własne mieszkanie, oboje pracują, na pozór wszystko gra. Nie wtrącam się, ale czasem zapraszam ich na obiad, by się zobaczyć, uraczyć domowym jedzeniem. I proszę, co widzę? Skarpety jak po apokalipsie! To nie zwykłe dziury, to wołanie o pomoc, sygnał, iż w ich domu coś się popsuło.

Wszystko zaczęło się, gdy weszli do mieszkania. Jak zwykle krzątałam się, rozstawiając talerze, podgrzewając kotlety. Bartosz zdjął buty, a ja przypadkiem rzuciłam okiem na jego stopy. Na początku myślałam, iż mi się przywidziało — nie może być, by mój zawsze schludny syn nosił takie szmaty. Ale nie, to były skarpety, które wyglądały, jakby przetrwały wojnę światową — dziury po bokach, zdarte pięty, a palce wyglądały, jakby marzyły o wolności. Zastygłam, choćby łyżka wypadła mi z ręki. Kinga, zauważywszy moje spojrzenie, parsknęła śmiechem: „Oj, Janino, to on sam, sto razy mówiłam, żeby kupił nowe”. Sam? A ty, moja droga, na co patrzyłaś?

Przy obiedzie nie mogłam się skupić. Patrzyłam na Bartosza, który zajadał rosół, i myślałam: jak doszło do takiego stanu? Wychowywałam go nie po to, by chodził jak włóczęga. A Kinga gadała o pracy, jakby nigdy nic. Nie wyдержаłam i powiedziałam: „Bartek, synku, co z tymi skarpetami? Toż to wstyd!” Zmieszał się, wzruszył ramionami: „Mamo, daj spokój, po prostu stare, nie zdążyłem wyrzucić”. Nie zdążył? A Kinga dodała: „Janino, on sam je zakłada, ja nie kontroluję jego szafy”. Nie kontrolujesz? A kto ma dbać o męża, jeżeli nie żona?

Starałam się zachować spokój, ale we mnie wrzało. Po obiedzie, gdy Kinga poszła do salonu, szepnęłam do Bartosza: „Synu, macie problem z pieniędzmi? Albo z praniem?” Machnął ręką: „Mamo, nie dramatyzuj, wszystko w porządku. Po prostu nie zwróciłem uwagi”. Nie zwrócił? Te dziury widać z orbity! Chciałam porozmawiać z Kingą, ale bałam się, iż znausz się wyśmieje. Zamiast tego zajrzałam do szafy, wyciągnęłam nowe skarpety, które kupiłam Bartoszowi na urodziny, i wcisnęłam mu je: „Weź, załóż, bo aż oczy bolą”. Podziękował, ale widziałam, iż mu to obojętne.

Wypuściłam ich do domu, ale nie mogłam spać. W głowie kotłowały się myśli: jak to możliwe? Kinga pracuje, zmęczona, ale czy to usprawiedliwienie? W jej wieku ja też pracowałam, a jednak dbałam o dom, męża i dziecko. A ona nie może wrzucić skarpet do pralki albo kupić nowych? W sklepie są za grosz! Czy teraz modne jest chodzenie w szmatach? Przypomniałam sobie, jak Kinga zawsze elegancka, z manicure, a mój syn — w rozlatujących się skarpetach. To nie tylko skarpety, to symbol! Znak, iż najwyraźniej nie obchodzi go los męża.

Nazajutrz zadzwoniłam do przyjaciółki, Haliny, by się wyżalić. Wysłuchała i powiedziała: „Janka, to nie twoja sprawa. Są dorośli, niech sami się martwią”. Dorośli? A kto się nimi zajmie, skoro Bartosz wygląda jak żebrak? Hala dodała: „Może Kinga nie uważa tego za swój obowiązek. Dziś kobiety są inne”. Inne? Niech pracują, robią karierę, ale podstawowa troska o męża — czy to też wyszło z mody? Nie oczekuję, żeby codziennie gotowała barszcz, ale skarpety można przecież naprawić!

Postanowiłam porozmawiać z Kingą. Zaprosiłam ją na herbatę, bez Bartosza. Powiedziałam: „Kinga, wybacz, iż się wtrącam, ale jak możesz pozwalać, by Bartek chodził w takich skarpetach? To twój mąż”. Zdziwiła się: „Janino, on jest dorosły, sam decyduje, co nosi. Mówiłam mu milion razy, żeby kupił nowe”. Dorosły? A ty nie widzisz, iż chodzi w łachmanach? Zasugerowałam, iż żona powinna na to uważać, ale tylko się uśmiechnęła: „Mamy równouprawnienie, nie pilnuję jego szafy”. Równouprawnie? Czyli on w szmatach, a ona w nowych butach?

Teraz zastanawiam się, co robić. Część mnie chce kupić Bartoszowi zapas skarpet i sama je prać, by nie musiał się kompromitować. Ale druga część wie: to nie moja sprawa. Muszą się sami dogadać. Zaproponowałam Bartoszowi: „Synu, jeżeli brakuje wam pieniędzy, powiedz, pomogę”. Roześmiał się: „Mamo, wszystko w porządku, po prostu stare, wyrzucę”. Wyrzucę? A co stoi na przeszkodzie, by zrobić to teraz? Nie wiem, jak dotrzeć do Kingi. Może naprawdę uważa, iż to nie jej problem. Ale boli mnie, gdy widzę syna w takim stanie. To tak, jakbym sama zawiniła, nie nauczyła go dbać o siebie.

Na razie próbuję się nie wtrącać. Zapraszam ich na obiady, podsuwam Bartkowi nowe skarpety, ale w środku gotuję się. To nie tylko dziury — to znak, iż w ich związku coś jest nie tak. Nie wiem, jak to naprawić, nie psując relacji. Ale jedno wiem na pewno: mój syn zasługuje na więcej niż chodzenie z gołymi palcami. A Kinga niech się zastanowi, co to znaczy być żoną. Czy to też muszę za nią zrobić?

Idź do oryginalnego materiału