Podzieliłam z teściową półki w lodówce i wybuchł skandal: “To jakieś szaleństwo, choćby w akademiku tak nie było!

newsempire24.com 1 tydzień temu

Cztery lata. Tyle właśnie mieszkamy z mężem i naszą dwuletnią córeczką pod jednym dachem z jego matką – Zofią Kazimierą. W starym trzypokojowym mieszkaniu na obrzeżach Poznania. Mieszkamy tu, bo nie stać nas na własne lokum. Mój mąż pracuje jako zwykły mechanik, ja jestem bibliotekarką w miejscowej szkole. Pieniędzy starcza tylko na pieluchy, chleb i rachunki. choćby gdybym znalazła drugą pracę, nie wystarczyłoby to na wynajem. Więc cierpimy. Codziennie.

Starałam się być wdzięczna. W końcu Zofia Kazimiera to nie jest obca osoba. I choć ma trudny charakter, jest babcią naszej córki. Pomaga też – zostaje z dzieckiem, gdy muszę biec do apteki czy przychodni. Ale z czasem jest coraz trudniej. Chodzimy jak po polu minowym. Najmniejszy nieostrożny ruch – i wybuch. Najpierw były to drobiazgi: nieumyta od razu po kolacji szklanka, nie wytarta kuchenka. Potem przyszły pretensje: „Znowu twoje kluski się zepsuły”, „Dlaczego zjadłaś mój jogurt?” – choć choćby go nie otwierałam.

Znosiłam to. Naprawdę. Ale pewnego dnia, gdy znów oskarżyła mnie, iż jej rosół „wyparował”, nie wytrzymałam. Zaproponowałam podział lodówki. Szczerze i życzliwie: górna półka – jej, środkowa – nasza. Ona gotuje dla siebie, my dla siebie. I zero wzajemnych zarzutów. Każdemu swoje.

Zofia Kazimiera zastygła, po czym wybuchła:

— Co ty wygadujesz?! choćby gdy mieszkałam w akademiku z sześcioma dziewczynami w pokoju – nikt lodówki nie dzielił! Wszystko było wspólne. Wy jesteście rodziną, czy obcymi?! Więc jak ja ugotuję żurek, a wy mi: „Dziękujemy, nie trzeba, mamy swój”? Jak wytłumaczysz dwulatce, iż banan na dolnej półce jest babci i nie wolno go brać?! Co za idiotyzmy?! Nie w moim domu!

I rzeczywiście – w jej domu. Nie pozwala nam o tym zapomnieć ani na dzień. jeżeli pozwolimy sobie na cokolwiek – choćby powieszenie nowego ręcznika czy przestawienie kubka – natychmiast przypomina: „To moje mieszkanie. Będzie tak, jak ja każę”. Nie owija w bawełnę. Mówi wprost.

Z drugiej strony – wie, gdzie kupić najtańsze mięso, w którym sklepiku jest promocja na twaróg, a gdzie warzywa w przecenie. Pędzi po targowiskach z rozkładem w głowie i zawsze przynosi do domu tony jedzenia za grosze. Czasem zazdroszczę – ja nie mam ani czasu, ani siły na takie wyprawy. Kupuję to, co bliżej. I tak, drożej. A ona – jak snajper: wyceluje, wyczeka – i zdobędzie. Tylko iż potem są wyrzuty. „Ja się staram, tracę czas, a wy tylko krytykujecie!”

Próbowałam rozmawiać z mężem. Proponowałam: wynajmijmy choćby kawalerkę, byle dalej. Tylko żeby osobno. Ale nie chce. „Nie damy rady finansowo. Mama sobie nie poradzi sama. Będzie obrażona…” – i tak za każdym razem. Boi się urazić jej uczucia, a ja codziennie czuję, jak ranione są moje. Tylko o mnie nikt nie dba.

Teściowa twierdzi, iż wspólne obiady scalają rodzinę. Ale u nas kończą się krzykami, trzaskaniem drzwiami i ciszą przez tydzień. Czasem marzę tylko o tym, by usiąść i zjeść – w spokoju. Bez obawy, iż ktoś rzuci: „A to po co zjedliście? Zostawiłam na jutro!” Albo: „Znowu nie wytarłaś stołu!”

Jestem zmęczona. Ale nie ma wyjścia. Utknęliśmy między pokoleniami, między biedą a koniecznością znoszenia. Chcę stąd wyjechać. Chcę żyć, nie wegetować. Ale na razie pozostaje tylko jedno – czekać. Czekać, aż córka podrośnie, aż mężowi przybędzie odwagi, aż uzbieramy na czynsz…

I za każdym razem, gdy otwieram lodówkę, słyszę nie skrzypienie drzwiczek. Słyszę krzyk: „W tym domu będzie tak, jak ja każę!”

Życie uczy, iż czasem choćby najbliżsi potrafią być dla siebie najdalszymi więźniami. Najtrudniej jest uciec nie od ludzi, ale od schematów, które sami pozwalamy powielać.

Idź do oryginalnego materiału