Podział półek w lodówce doprowadza do konfliktu: „To jakieś szaleństwo, choćby w akademiku tak nie było!”

newsempire24.com 1 tydzień temu

**Dziennik, 17 czerwca 2023**

Cztery lata. Tyle właśnie minęło, odkąd ja, mąż i nasza dwuletnia córeczka mieszkamy pod jednym dachem z jego matką – Danutą Stanisławową. W starej trzypokojowej klitce na obrzeżach Poznania. Nie stać nas na nic lepszego. Mąż jest zwykłym mechanikiem, ja pracuję jako bibliotekarka w szkole. Pensje ledwo starczają na pieluchy, chleb i czynsz. choćby gdybym wzięła dodatkowy etat, nie wystarczyłoby na wynajem. Więc cierpimy. Codziennie.

Starałam się być wdzięczna. W końcu Danuta Stanisławowa to nie obca osoba. Ma trudny charakter, ale to babcia naszej Małgosi. Czasem pomaga – posiedzi z dzieckiem, gdy biegnę do apteki czy lekarza. Z czasem jednak wszystko stawało się cięższe. Jak chodzenie po polu minowym. Najmniejsze potknięcie – wybuch. Najpierw drobiazgi: nie umyłam od razu talerza, nie wytręłam kuchenki. Potem pretensje: *„Znowu twoje kluski się zepsuły”*, *„Czemu zjadłaś mój jogurt?”* – choć choćby go nie dotknęłam.

Znosiłam to. Naprawdę. Ale pewnego dnia, gdy znów oskarżyła mnie, iż jej rosół *„wyparował”*, nie wytrzymałam. Zaproponowałam podział lodówki. Szczerze i spokojnie: górna półka – dla niej, środkowa – dla nas. Ona gotuje dla siebie, my dla siebie. Żadnych zarzutów. Każdemu swoje.

Danuta Stanisławowa zastygła, a potem wybuchnęła:

— Co ty wygadujesz?! choćby jak mieszkałam w akademiku z pięcioma dziewczynami, nikt lodówki nie dzielił! Wszystko było wspólne. Wy kim jesteście, rodzina czy sublokatorzy?! Ja ugotuję żurek, a wy mi: *„Dziękujemy, nie trzeba, mamy swoje”*? Jak wytłumaczysz dziecku, iż banan na dole jest babci i nie wolno go brać?! Co za głupoty! U mnie w domu się tak nie robi!

I rzeczywiście – to jej dom. Każdego dnia nam o tym przypomina. jeżeli odważymy się coś zmienić – choćby powiesić ręcznik czy przestawić kubek – od razu słyszymy: *„To moje mieszkanie. Będzie tak, jak mówię”*. Bez owijania w bawełnę.

Z drugiej strony – ona wie, gdzie kupić najtańsze mięso, w którym sklepie jest promocja na twaróg, a gdzie tanie warzywa. Pędzi po targowiskach z harmonogramem w głowie i przynosi pełne torby za grosze. Czasem zazdroszczę – ja nie mam czasu ani siły na takie bieganie. Kupuję, co jest pod ręką. A więc drożej. Ona jak snajper – wyceluje, poczeka i strzela. Tylko potem zawsze pretensje: *„Ja się staram, oszczędzam, a wy tylko marudzicie!”*

Próbowałam rozmawiać z mężem. Mówiłam: wynajmijmy choć kawalerkę, choćby na końcu świata. Byle osobno. Ale on nie chce. *„Nie damy rady. Mama sama nie da sobie rady. Będzie obrażona…”* – i tak w kółko. Boi się ją urazić, a mnie nikt nie pyta, jak ja się czuję.

Danuta Stanisławowa twierdzi, iż wspólne obiady cementują rodzinę. U nas kończą się krzykami, trzaskaniem drzwi i ciszą na tydzień. Marzę czasem, żeby po prostu usiąść i zjeść w spokoju. Bez słów: *„Po co to zjedliście? To miało być na jutro!”* albo *„Znów nie wytarłaś stołu!”*

Jestem zmęczona. Ale nie ma wyjścia. Utknęliśmy między pokoleniami, między biedą a koniecznością cierpliwości. Chcę stąd wyjechać. Chcę żyć, nie wegetować. Ale na razie zostaje tylko czekać. Aż Małgosia podrośnie, aż mąż znajdzie odwagę, aż uzbieramy choćby na czynsz…

I za każdym razem, gdy otwieram lodówkę, nie słyszę skrzypienia drzwiczek. Słyszę krzyk: *„Tutaj rządzę ja!”*

**Dzisiejsza lekcja:** Czasem choćby najcieplejszy dach nad głową nie zastąpi spokoju własnego kąta.

Idź do oryginalnego materiału