Podarte skarpety mojego syna

polregion.pl 5 godzin temu

Dziurawe skarpety mojego syna

Gdy mój syn Wojtek z sybnową Agnieszką przyszli do mnie na obiad, jak zwykle zastawiłam stół od święta: żurek, schabowe, ziemniaki, surówka – wszystko, co lubi. Ale gdy Wojtek rozzuł się w przedpokoju, omal nie upadłam: na obu jego skarpetach widniały wielkie dziury, z których bezwodnie wystawały palce! Zamarłam jak rażona gromem. To co, mój syn, którego wychowałam, ubierałam, uczyłam dbać o siebie, chodzi w takich łachmanach? I gdzie, u licha, ma oczy jego żona? Rozumiecie, to już przekracza wszelkie granice! Do tej pory nie mogę dojść do siebie po tym widoku i muszę się wygadać, bo inaczej eksploduję z oburzenia.

Ja, Barbara Nowak, przez całe życie starałam się, żeby Wojtkowi nie brakowało niczego. Szyłam mu koszule, kupowałam najlepsze buty, choćby gdy sama musiałam oszczędzać. Dorósł, został inżynierem, ożenił się z Agnieszką – dziewczyną, która wydawała mi się wtedy miła i gospodarna. Mają własne mieszkanie, oboje pracują, pozornie wszystko w porządku. Nie wtrącam się w ich życie, ale czasem zapraszam na obiad, żeby się zobaczyć, ugościć ich domowym jedzeniem. I proszę bardzo, doprowadzają mnie do białej gorączki tymi skarpetami! To nie zwykłe dziury, to wołanie o pomoc, sygnał, iż w ich domu coś poszło nie tak.

Wszystko zaczęło się, gdy weszli do mieszkania. Jak zawsze krzątałam się, rozstawiałam talerze, podgrzewałam kotlety. Wojtek zdjął buty, a ja przypadkiem rzuciłam okiem na jego stopy. Najpierw pomyślałam, iż mi się przywidziało: nie może być, żeby mój zawsze schludny syn nosił takie szmaty. Ale nie, to były skarpety, które chyba przetrwały wojnę światów – dziury po obu stronach, wytarte pięty, a palce wychylały się, jakby błagając o wolność. Zastygłam, choćby łyżka wypadła mi z ręki. Agnieszka, zauważywszy moje spojrzenie, zaśmiała się: „Oj, Barbaro, to on sam, już sto razy mówiłam, żeby kupił nowe”. Sam? A ty, kochana, na co patrzyłaś?

Przy obiedzie nie mogłam się skupić. Patrzyłam na Wojtka, który zajadał żurek, i myślałam: jak do tego doszło? Wychowywałam go nie po to, żeby chodził jak włóczęga. A Agnieszka gadała o swojej pracy, jakby nigdy nic. Nie wytrzymałam i powiedziałam: „Wojtek, syneczku, co z twoimi skarpetami? Toż to wstyd!” Zmieszał się, wzruszył ramionami: „Mamo, daj spokój, po prostu stare, nie zdążyłem wyrzucić”. Nie zdążył? A Agnieszka dodała: „Barbaro, sam je zakłada, ja przecząż nie kontroluję jego szafy”. Nie kontrolujesz? A kto ma dbać o męża, jeżeli nie żona?

Starałam się panować nad sobą, ale we mnie gotowało się jak w garnku. Po obiedzie, gdy Agnieszka wyszła do salonu, szepnęłam do Wojtka: „Synu, macie problem z groszem na skarpety? Czy może nikt nie pierze?” Machłnął ręką: „Mamo, nie zaczynaj, wszystko gra. Po prostu nie zauważyłem”. Nie zauważył? Te dziury widać chyba z Marsa! Chciałam porozmawiać z Agnieszką, ale bałam się, iż znów wszystko obróci w żart. Zamiast tego wygrzebałam z szafy parę nowych skarpet, które kupiłam Wojtkowi na urodziny, i wcisnęłam mu: „Weź, włóż, bo oczy bolą”. Uśmiechnął się, podziękował, ale widziałam, iż mu wszystko jedno.

Odprowadziłam ich do drzwi, ale zasnąć nie mogłam. W głowie kołatało: jak to możliwe? Agnieszka oczywiście pracuje, jest zmęczona, ale czy to usprawiedliwienie? Ja w jej wieku pracowałam, dbałam o dom, o męża, o dzieOdprawiłam ich do domu, ale do dziś widzę te palce wystające z dziur, jakby pytały: „Kto tu zawiódł?”

Idź do oryginalnego materiału