Podarowałam im mieszkanie, a oni nie przyszli na mój jubileusz – czy to przez cały czas za mało?

newsempire24.com 1 dzień temu

Na moje sześćdziesięciolecie przygotowywałam się z niezwykłą starannością. Tygodniami planowałam każdy szczegół: ułożyłam menu, zrobiłam zakupy, wcześniej przygotowałam ulubione potrawy rodziny – gołąbki, pieczoną szynkę, kilka rodzajów sałatek, przystawki i oczywiście domowy tort. Chciałam, żeby wszystko było idealne, żeby dzieci, wnuki, bliscy zasiedli przy wspólnym stole i razem świętowali mój jubileusz.

Mieszkam w Warszawie z młodszą córką Kingą, która ma już trzydzieści lat, ale niestety jeszcze nie znalazła swojej drugiej połówki. Mój starszy syn Bartosz to dojrzały mężczyzna, ma czterdzieści lat, od dawna jest żonaty z Martą, i razem wychowują cudowną córeczkę, moją wnuczkę Zosię.

Z góry uprzedziłam wszystkich, iż przyjęcie odbędzie się w sobotę. Specjalnie wybrałam wolny dzień, żeby nikt nie musiał zmieniać planów. Wszyscy obiecali przyjść. Marzyłam, jak będziemy siedzieć przy suto zastawionym stole, śmiać się, wspominać dawne czasy.

Ale w ten dzień nikt się nie pojawił.

Dzwoniłam do Bartosza raz za razem – bez odpowiedzi. Telefon milczał. Z każdą minutą serce ściskało się coraz mocniej. Zamiast euforii i życzeń spędziłam ten wieczór we łzach. Nie mogłam patrzeć na świąteczny stół, na tort, który tak pieczołowicie dekorowałam. Wszystko wydawało się bezcelowe.

Kinga była przy mnie cały wieczór, próbowała mnie pocieszyć. Tylko dzięki niej nie załamałam się całkowicie.

Następnego ranka nie wytrzymałam. Spakowałam resztki jedzenia i pojechałam do syna sama. W głowie kołatała mi się tylko jedna myśl: może stało się coś poważnego?

Gdy zadzwoniłam do drzwi, otworzyła mi Marta. Była w dresie, wyspana, a na jej twarzy nie było śladu euforii na mój widok.

— Po co pani przyjechała? — zapytała bez słowa powitania.

Weszłam do mieszkania. Bartosz jeszcze spał. Po kilku minutach pojawił się w kuchni, ponury, w milczeniu postawił czajnik.

Nie owijałam w bawełnę:

— Dlaczego wczoraj nie przyszliście? Dlaczego choćby nie odebraliście telefonu?

Syn milczał. Zamiast niego odezwała się Marta. Jej słowa były dla mnie drugim ciosem.

Oświadczyła, iż przez te wszystkie lata chowała urazę: podobno podarowałam im małe kawalerki, zostawiając dla siebie przestronne trzypokojowe mieszkanie. Że, jak twierdziła, brakuje im miejsca, przez co nie mogą mieć drugiego dziecka.

Stałam i słuchałam, nie wierząc własnym uszom.

Wspomnienia wypłynęły jak fala. Po śmierci męża zostałam sama z dwójką dzieci. Rodzice pomogli mi kupić trzypokojowe mieszkanie. Wszystko ciągnęłam sama – nauka dzieci, ich zajęcia dodatkowe, choroby, bunt młodzieńczy. Gdy Bartosz przyprowadził do domu Martę, nie wyrzuciłam ich, tylko zrobiłam wszystko, by im było wygodnie: oddałam im jeden pokój, Kindze drugi, a sama zamieszkałam w przechodnim.

Gdy siedem lat później urodziła się Zosia, praktycznie sama zajmowałam się wnuczką – karmiłam, wychodziłam na spacery, wstawałam w nocy.

Potem zmarła teściowa, z którą prawie się nie widywałam. I niespodziewanie zostawiła mi w spadku zaniedbane mieszkanko. Zrobiłam remont za własne oszczędności – i podarowałam je synowi i jego żonie, żeby mieli własny dach nad głową.

Myślałam, iż postąpiłam słusznie. Że oddając im mieszkanie, dałam im wolność.

Ale okazało się, iż zrobiłam za mało.

Wyszłam od nich bez pożegnania. Wracałam do domu z gulą w gardle. W uszach dźwięczały mi słowa Marty. W sercu pulsował ból.

Jak to możliwe? Dlaczego dobroć jest traktowana jako coś oczywistego? Dlaczego najbliżsi potrafią zdradzić i zlekceważyć wszystko, co się dla nich zrobiło?

Teraz wiele zrozumiałam.

Nie można przez całe życie tylko dawać, poświęcając się w nadziei na wdzięczność. Jej może po prostu nie być.

Ludzie gwałtownie przyzwyczajają się do dobra i zaczynają żądać więcej. A gdy nie dostaną tego, czego chcą – obwiniają innych.

Wieczorem usiadłam przy stole, gdzie jeszcze wczoraj czekał na gości świąteczny tort. Nalewając sobie filiżankę herbaty, spojrzałam przez okno na spokojną, jesienną Warszawę.

I nagle poczułam dziwną ulgę.

Już nikomu nic nie jestem winna.

Nie muszę się tłumaczyć.

Nie muszę udowadniać swojej miłości.

Nie muszę oddawać ostatnich sił w zamian za milczenie i urazy.

Teraz czas pomyśleć o sobie.

I właśnie to zrobię.

Idź do oryginalnego materiału