GŁÓD ŚCISKAŁ NAS JAK OBŁĘD, ALE ON, KAŻDEJ NOCY, POD OSŁONĄ KSIĘŻYCA, CHOWAŁ WOREK MĄKI, KTÓRY URATOWAŁ NASZE ŻYCIE.
Nazywam się Weronika Kowalska, a mój ojciec, pan Jan, był człowiekiem niewielu słów, ale o niezłomnej sile. Urodziłam się w ciężkich latach 40., kiedy powojenna bieda dusiła każdy dom jak niewidzialna pętla. Nędza była namacalna, a głód – upiorem zaglądającym w nasze okna. Mieliśmy liczne rodzeństwo, a matka, wyczerpana, dzieliła skromne zapasy, by choć trochę jedzenia trafiło na stół. Ojciec, robotnik fizyczny, harował od świtu do nocy, ale zapłata była marna, a często i pracy brakowało.
Pamiętam noce pełne ciszy, gdy brzuch przypominał o sobie, a sen nie przychodził łatwo. Matka, z wzrokiem utkwionym gdzieś w dal, udawała, iż nie widzi pustki. Ojciec natomiast wstawał o północy. Myśleliśmy, iż idzie do wychodka albo napić się wody. Nigdy go nie wypytywaliśmy – byliśmy za mali, by pojąć powagę sytuacji, a tym bardziej domyślić się jego tajemnicy.
Lata później, gdy życie stało się lżejsze, a stół nieco pełniejszy, matka wyjawiła nam prawdę. W najgorszych czasach głodu, gdy chleb był luksusem, ojciec podjął się tajemnej misji. Każdej nocy, po morderczej pracy, szedł kilometrami do opuszczonego młyna, gdzie w mroku i blasku księżyca zdobywał – Bóg wie jak – mały worek mąki. Chował go w ukrytej skrytce w ogrodzie, a dzięki tej “dodatkowej” mące matka piekła chleb lub przyrządzała kluski, które dawały nam siłę na kolejny dzień.
Nigdy się nie poskarżył. Ani słowa o niebezpieczeństwie, o wyczerpaniu, o strachu. Jego spękane, twarde dłonie były jedynymi świadkami tego milczącego poświęcenia. Nie prawił nam kazań o nadziei – on ją upiekł w bochnie chleba, ukradkiem przyprawionego miłością. To nie była skradziona mąka – to była mąka z jego własnej rozpaczy, przemieniona w czułość.
Ojciec ocalił nas przed głodem nie wielkimi gestami, ale poprzez cichy, powtarzany wciąż akt miłości. Dziś, ilekroć widzę pole żyta, przypominam sobie jego dłonie siejące nie tylko ziarno, ale i nadzieję w sercach swych dzieci.
*”Największa miłość nie zawsze woła głośno – czasem wyrasta w ciszy i karmi nas z każdym świtem.”*