Pod matczynym skrzydłem – rozpad małżeństwa w cieniu zależności

newsempire24.com 1 tydzień temu

„Mój mąż ma trzydzieści lat, a wciąż jest pod skrzydłem mamy… To niszczy naszą rodzinę”

Gdy pobraliśmy się z Jakubem, nie mieliśmy własnego mieszkania ani możliwości wynajmu. Jego rodzice — zamożni, mieszkający w przestronnym trzypokojowym mieszkaniu we Wrocławiu — zaproponowali, byśmy na początku zamieszkali z nimi. Wtedy wydawało mi się to rozsądne: teściowa zawsze była serdeczna, a relacje z teściem układały się dobrze.

Potem urodziła się nasza córeczka. I od tamtej chwili wszystko zaczęło się zmieniać. Powoli, subtelnie, niemal niezauważalnie. Dziś wiem na pewno: życie z rodzicami męża to nie pomoc, to droga donikąd. Zwłaszcza gdy twój mąż jest ich „ukochanym synkiem” — trzydziestoletnim, rozpieszczonym dzieckiem, które choćby skarpetek nie potrafi znaleźć bez maminej pomocy.

Jakub jest chirurgiem. Pracuje ciężko, często po nocach. Rozumiem to i szanuję. Ale zabija mnie jego obojętność wobec naszej córki. Nie spędza z nią czasu. choćby w weekendy dystansuje się, jakby to nie było jego dziecko. Woli zamknąć się w gabinecie, przeglądać telefon albo „wyjść w pilnej sprawie”, niż wziąć Lenę na ręce, pobawić się, nakarmić.

Gdy proszę go o droższą rzecz — kupić mleko, zostać z dzieckiem, gdy biorę pryszcz — zwraca się do matki:
— Mamo, mogłabyś?…

A ona, jakby to była jej święta powinność, rzuca się do działania:
— Jasne, synku, tyś się przecież narobił…

On się „narobił”. A ja? Wstaję nocą, gdy Lena płacze, karmię, spaceruję, pierę, gotuję, sprzątam. A on choćby tego nie słyszy. Bo śpi w drugim pokoju. Bo „hałas mu przeszkadza”. Gdy ryczy, nie otwierając oczu:
— Zajmij się nią wreszcie, żeby się uciszyła! — chce mi się krzyczeć z bezsilności.

Milczę. Bo przy dziecku. Bo już nie mam siły na kłótnie.

Najgorsze jednak nie jest jego lenistwo. To, jak teściowa je usprawiedliwia. Dla niej to „idealny mężczyzna”, „wzorowy ojciec”. „Przecież on tyle pracuje! Ty powinnaś go wspierać!”. A o mnie? Ani słowa. Jakbym była tylko dodatkiem do ich wnuczki.

Próbowałam rozmawiać:
— Pani Anno, pani go rozpuszcza. Gdyby nie rzucała się pani na każde skinienie, nauczyłby się odpowiedzialności.

— Co ty pleciesz? — oburza się. — To złoty człowiek! Proszę się z nim obchodzić delikatniej.

Patrzę na nią i nie poznaję kobiety, którą kiedyś podziwiałam. Widzę matkę, która nie potrafi odciąć pępowiny i odbiera synowi szansę, by stał się mężczyzną.

A on nie chce się zmienić. Po co? Wygodnie: mama załatwi, żona zniesie.

Wiem jedno: gdybyśmy od początku byli sami, wszystko wyglądałoby inaczej. Byłoby trudniej, ale uczciwie. Dzielilibyśmy obowiązki, rozumieli się nawzajem. On wiedziałby, iż rodzina to nie tylko zarabianie, ale bycie razem. Teraz? choćby nie pojmuje, dlaczego jestem zła.

Czuję się tu jak intruz. Jak niania do sprzątania. A oni? Prawdziwa rodzina: mama, syn i wnuczka — ich wspólna zabawka.

Nie chcę już tak. Nie mogę. Mam dość jego ucieczek, teściowej wciąż wypierającej mnie z roli matki. Dość wrażenia, iż nikomu nie jestem potrzebna.

Jedyne wyjście? Wynająć mieszkanie. choćby maleńkie. Będzie ciężko, ale damy radę. Będzie szansa na prawdziwą rodzinę, gdzie mąż to partner, nie „maminsynek”.

Został ostatni krok: powiedzieć Jakubowi: „Wyprowadzamy się”. I zobaczyć, co wybierze. jeżeli matkę — znaczy, nigdy nie był gotów na bycie mężem i ojcem.

A ja? Będę silna. Dla siebie. Dla Leny. Dla życia bez kłamstw i „pomocy”, która nas dusi. Zrobię to. Już niedługo.

Idź do oryginalnego materiału