Po zakupie domu nad morzem krewni nagle przypomnieli sobie o naszym istnieniu.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Po zakupie domu nad morzem krewni nagle przypomnieli sobie o naszym istnieniu.

Nigdy bym nie pomyślała, iż ktoś może oskarżyć mnie i mojego męża o wyniosłość. Zawsze prowadziliśmy skromne życie, nie szukając sposobów, aby się wyróżniać. Mnie i mężowi prawie stuknęła pięćdziesiątka, i dla nas to drugie małżeństwo. Nie mam dzieci, tak się ułożyło, ale mój mąż ma dorosłą córkę. Jesteśmy razem już około dziesięciu lat i w tym czasie udało nam się stworzyć przytulne i harmonijne życie domowe.

Kostek mieszkał w swoim domu pod miastem, ja w miejskim mieszkaniu. Po ślubie przeprowadziłam się do niego i okazało się to dobrą decyzją. Życie na wsi gwałtownie mi się spodobało: cisza, spokój, bliskość przyrody. Nie byliśmy miłośnikami hałaśliwych towarzystw, rzadko chodziliśmy w gości, a u nas też nie bywali zbyt często. Jedyną częstą gościnią była córka męża, Nina, z którą miałam ciepłe relacje.

Pewnego razu, niedługo po ślubie, wybraliśmy się w podróż nad morze. Ta wycieczka pozostawiła w naszych sercach niezapomniane wrażenia. Morska bryza, szum fal, niekończące się plaże — wszystko to wydawało się rajem na ziemi. Wtedy też zaczęliśmy się zastanawiać: a co, jeżeli na emeryturze przeprowadzić się bliżej morza? To marzenie wydawało się odległe i praktycznie nieosiągalne, ale los postanowił inaczej.

Niespodziewanie zmarł wujek Kostka, zostawiając mu w spadku trzypokojowe mieszkanie w mieście. Była to dla nas szansa na zrealizowanie marzenia. Postanowiliśmy sprzedać odziedziczoną nieruchomość, zrezygnować z pracy i przeprowadzić się do miasta nad morzem. Dom Kostka powierzyliśmy do sprzedaży jego córce Ninie. gwałtownie znalazła kupców i przekazała nam część uzyskanych środków, a pozostałą sumę mąż postanowił podarować córce.

Tak znaleźliśmy się w przytulnym domku przy morzu. Pracę znaleźliśmy bez większych problemów, życie się ustabilizowało. Jednak nasza idylla została zakłócona przez niespodziewaną uwagę ze strony krewnych. Gdy tylko rozeszły się wieści o naszej przeprowadzce, zaczęły napływać do nas wizyty: bracia, siostry, ciotki, wujkowie, a choćby dalecy krewni, o których istnieniu ledwo pamiętaliśmy.

Początkowo cieszyliśmy się z gości, ale niedługo zauważyliśmy niepokojącą tendencję. Wielu przyjeżdżało bez zaproszenia, z pustymi rękami, oczekując pełnej gościnności z naszej strony. Liczyli na darmowe noclegi, wyżywienie i rozrywki. Po ich wyjeździe musieliśmy sprzątać, prać sterty pościeli i uzupełniać zapasy produktów.

Szczególnie nieprzyjemne było to, iż niektórzy krewni przyjeżdżali z dziećmi, a choćby wnukami, nie uprzedzając nas wcześniej. Nasz dom zamienił się w darmowy pensjonat. Ja i Kostek czuliśmy się wyczerpani i wykorzystywani.

Postanowiliśmy więc wytyczyć granice. Bliskich krewnych, takich jak siostra Kostka z córką i Nina z rodziną, zawsze byliśmy gotowi przyjąć. Oni przyjeżdżali na krótko, przywozili ze sobą smakołyki i pomagali w gospodarstwie. Ale dla reszty musieliśmy zamknąć drzwi. Otwarcie powiedzieliśmy, iż nie możemy przyjmować gości bez uprzedzenia i zapewniać im wszystkiego, czego potrzebują.

Ta decyzja wywołała falę oburzenia. Zaczęto nas nazywać pyszałkami, twierdząc, iż zadzieramy nosa i odwracamy się od rodziny. Ale nie czuliśmy się winni. Gdy mieszkaliśmy na wsi, nikt z tych ludzi nie przejawiał zainteresowania naszą osobą. Teraz, gdy dowiedzieli się o naszym domu nad morzem, nagle przypomnieli sobie o naszym istnieniu.

Ja i Kostek nie żałujemy podjętej decyzji. Nasz dom jest naszą twierdzą i mamy prawo decydować, kogo i kiedy przyjmować. Życie nad morzem nauczyło nas cenić proste radości: poranne spacery po plaży, zachody słońca, szum fal. I nie pozwolimy nikomu zakłócić naszej harmonii i spokoju.

Idź do oryginalnego materiału