Pamiętam tamten ranek, gdy zadzwonił telefon. Numer ze szpitala. Zanim choćby odebrałam, serce zamarło mi w piersi.
„Pani Nowak?” – usłyszałam głos po drugiej stronie. „Przykro mi. Pana mąż, Marek… nie udało się go uratować.”
Kolana się pode mną ugięły. Jeszcze dzień wcześniej całował mnie w czoło i obiecywał, iż wróci na obiad. Czekałam godzinami, tłumacząc sobie, iż utknął w korkach albo miał pilnego klienta. Nigdy nie pomyślałam, iż to śmierć.
Lecz to, co wydarzyło się później, było innym rodzajem cierpienia. Gorzkim i złożonym.
Marek miał syna – Krzysztofa – z poprzedniego związku. Gdy się pobraliśmy, miał 17 lat. Starałam się być uprzejma, ale nigdy nie zbliżyliśmy się do siebie. Krzysztof odwiedzał nas od czasu do czasu, ale zawsze czułam jego osąd w każdym wymuszonym uśmiechu. Byłam młodsza od Marka, a jego spojrzenie mówiło więcej niż słowa.
Mimo to Marek go kochał. To wystarczyło, bym znosiła jego obecność.
Po śmierci Marka Krzysztof stanął w moich drzwiach z plecakiem.
„Mama mnie wyrzuciła” – powiedział. „Mogę zostać u ciebie?”
Zamrugałam. Miałam 38 lat, byłam świeżo owdowiała, złamana i w trudnej sytuacji finansowej. Odszkodowanie po Marku jeszcze nie wypłacono, a ja nie miałam stałych dochodów. Dom wydawał się pusty, zimny, jak trumna bez niego. Nie miałam miejsca dla ponurego 27-latka, który ledwo kiwał głową na powitanie.
„Przykro mi, Krzysztofie” – odparłam, starając się, by głos mi nie zadrżał. „Nie sądzę, żebym teraz była w stanie gościć.”
Nie protestował. Tylko skinął głową, z pustym spojrzeniem. Potem odwrócił się i odszedł.
Nigdy więcej go nie widziałam.
Minione dziesięć lat to zamglona plama. Sprzedałam dom, przeprowadziłam się do mniejszego mieszkania, zaczęłam pracę w bibliotece. Ułożyłam sobie ciche, skromne życie. Raz czy dwa próbowałam się umawiać, ale nikt nie mógł zastąpić Marka.
Czasem myślałam o Krzysztofie. Skończył szkołę? Znalazł pracę? ale gwałtownie odpędzałam te myśli. Był dorosły. Nie moja odpowiedzialność.
Aż pewnego dnia, dziesięć lat później, wszystko się zmieniło.
Zaczęło się od listu.
Czytelna, biała koperta bez nadawcy. W środku jedna kartka.
„Pewnie mnie pani nie pamięta. Nazywam się Anna. Byłam pracownikiem socjalnym, który pomagał Krzysztofowi Nowakowi po śmierci ojca. Często o pani mówił.”
„Chciałam, żeby pani wiedziała, iż Krzysztof zmarł w zeszłym tygodniu. Odszedł we śnie. Niewydolność serca. Miał zaledwie 37 lat.”
„Miał trudne życie, ale zawsze mówił, iż nie ma do pani pretensji. Rozumiał pani żałobę. Uznałam, iż powinna pani to wiedzieć.”
Gapiłam się na list godzinami. Dłonie się trzęsły. Serce waliło.
Krzysztof nie żył?
Był taki młody. Pełen życia, choćby w swojej posępnej ciszy.
A potem… przyszła wina.
Przytłaczająca, dławiąca wina.
Nie mogłam spać. Następnego ranka zaczęłam dzwonić pod każdy możliwy numer. Odnalazłam Annę i błagałam, by powiedziała mi więcej.
Była życzliwa. Mówiła cicho. Umówiłyśmy się w kawiarni.
„Przez jakiś czas mieszkał w schroniskach” – wyjaśniła. „Później pracował jako woźny. Spokojny człowiek. Nigdy nie sprawiał problemów. Zawsze nosił w portfelu zdjęcie pani męża.”
„Marka?” – zdziwiłam się.
Skinęła głową. „Mówił, iż to jedyna osoba, która w niego wierzyła. Nigdy nie przestał za nim tęsknić.”
Przełknęłam ślinę.
„A… a o mnie? Mówił kiedyś coś?”
Anna zawahała się. „Mówił, iż żałował, iż sprawy potoczyły się inaczej. Ale nie obwiniał pani. Powtarzał, iż żałoba potrafi zmienić ludzi.”
Tamtej nocy płakałam jak nigdy dotąd.
Tydzień później Anna zadzwoniła ponownie.
„Krzysztof zostawił mały magazynek. Nie miał wiele, ale… jest coś, co powinna pani zobaczyć.”
Pojechałam dwie godziny, by tam dotrzeć.
Magazynek był kilka większy od szafy. W środku stały dwa pudła, kilka książek i plecak. Ten sam, który miał ze sobą tamtego dnia.
W środku znalazłam notatnik.
Usiadłam na zimnej betonowej podłodze i otworzyłam go.
18 sierpnia
Nie pozwoliła mi zostać. Rozumiem. Właśnie straciła tatę. Pewnie byłem dla niej żywym przypomnieniem.
3 września
Dostałem pracę jako sprzątacz w biurach. Nic wielkiego, ale stabilne. Zbieram na małe mieszkanie.
25 grudnia
Pierwsze święta bez taty. Zostawiłem kwiat pod starym domem. Mam nadzieję, iż u niej wszystko dobrze.
22 marca
Zdałem maturę. Myślałem, żeby jej napisać. Nie chciałem przeszkadzać.
9 lipca
Awansowałem na kierownika. Czasem wyobrażam sobie, jak tata byłby ze mnie dumny. Ta myśl trzyma mnie przy życiu.
4 października
Pewnie już dawno poszła dalej. Zasługuje na spokój. Ale żałuję, iż nie mogłem się pożegnać.
Gdy dotarłam do ostatniej strony, łzy moczyły papier.
Jak mogłam być tak ślepa?
Myślałam, iż się chronię… a tymczasem porzuciłam kogoś, kogo Marek kochał. Kogoś, kto tylko chciał bliskości.
Zorganizowałam małą uroczystość pamięci Krzysztofa.
Skromna msza w miejscowym kościele. Zaprosiłam Annę, kilku jego współpracowników, choćby osoby ze schroniska, w którym kiedyś mieszkał. Powiedziałam kilka słów, przeczytałam fragmenty jego dziennika. Ludzie płakali.
Dotknął więcej serc, niż kiedykolwiek bym się spodziewała.
Wieczorem stałam w kuchni, trzymając notatnik.
„Tak mi przykro, Krzysztofie” – szepnęłam. „Nie wiedziałam. Powinnam była spróbować.”
Ta chwila go nie przywróciła. Ale dała początek czemuś nowemu.
Uleczeniu.
Kilka tygodni później zaczęłam pracować jako wolontariuszka w schronisku dla młodzieży. Słuchałam ich historii. Starałam się, by nikt nie czuł się niechciany.
To było najmniejsze, co mogłam zrobić.
Czasem śnię o Marku i Krzysztofie.
Są razem, śSą razem, śmieją się, a Krzysztof już nie jest tym zamkniętym w sobie chłopcem, którego pamiętałam – teraz promienieje szczęściem, a Marek spogląda na mnie z uśmiechem, jakby chciał powiedzieć: „Wszystko dobrze, kochanie, wybaczyłem ci dawno temu.”