Po śmierci męża odwróciłam się od jego syna — 10 lat później poznałam przejmującą prawdę
Dokładnie pamiętam ten poranek, gdy zadzwonił telefon. Numer ze szpitala. Serce zamarło mi w piersi, zanim jeszcze odebrałam.
„Pani Kowalska?” – usłyszałam. „Przykro mi. Pana męża, Jana… nie udało się uratować.”
Nogi się pode mną ugięły. Jeszcze dzień wcześniej całował mnie w czoło i obiecał, iż wróci na kolację. Czekałam godzinami, tłumacząc sobie, iż to korki albo pilny klient. Nigdy nie pomyślałam, iż to śmierć.
Lecz to, co wydarzyło się później, przyniosło inny rodzaj bólu. Gorzki, pełen zawiłości.
Jan miał syna – Michała – z poprzedniego związku. Gdy się pobraliśmy, chłopak miał 17 lat. Starałam się być uprzejma, ale nigdy nie stworzyliśmy więzi. Michał odwiedzał nas sporadycznie, a ja zawsze czułam, iż mnie lekceważy. Byłam młodsza od Jana, i w każdym jego wymuszonym uśmiechu widziałam osąd.
Mimo to Jan go kochał. To wystarczyło, bym znosiła jego obecność.
Po pogrzebie Michał stanął w moich drzwiach z plecakiem.
„Mama mnie wyrzuciła” – powiedział. „Mogę u ciebie zostać?”
Zamrugałam. Miałam 38 lat, byłam świeżo owdowiała, zrozpaczona i w trudnej sytuacji finansowej. Polisa Jana jeszcze nie została wypłacona, a ja nie miałam stałych dochodów. Dom wydawał się pusty, zimny, jak trumna bez niego. Nie miałam miejsca dla ponurego 27-latka, który ledwie mnie zauważał podczas wizyt.
„Przykro mi, Michale” – odparłam, starając się, by głos mi nie drżał. „Nie sądzę, żebym teraz była w stanie gościć.”
Nie protestował. Tylko skinął głową, z pustym spojrzeniem. Potem odwrócił się i odszedł.
Nigdy więcej go nie widziałam.
Następna dekada zlewała się w jedno. Sprzedałam dom, przeprowadziłam się do mniejszego mieszkania, zaczęłam pracę w bibliotece. Stworzyłam ciche, skromne życie. Parę razy się umówiłam, ale nikt nie mógł zastąpić Jana.
Czasem zastanawiałam się, co u Michała. Skończył szkołę? Znalazł pracę? ale gwałtownie odpędzałam te myśli. Był dorosły. Nie moja sprawa.
Aż pewnego dnia, dziesięć lat później, wszystko się zmieniło.
Zaczęło się od listu.
Czystsza koperta, bez adresu zwrotnego. W środku jedna kartka.
„Pewnie mnie pani nie pamięta. Nazywam się Agnieszka. Byłam pracownikiem socjalnym, która pomagała Michałowi Kowalskiemu po śmierci ojca. Często o pani mówił.”
„Chciałam, żeby pani wiedziała, iż Michał zmarł w zeszłym tygodniu. Zasnął i nie obudził się. Niewydolność serca. Miał tylko 37 lat.”
„Miał trudne życie, ale zawsze powtarzał, iż pani nie wini. Rozumiał pani żałobę. Uznałam, iż powinna pani to wiedzieć.”
Godzinami wpatrywałam się w ten list. Dłonie mi drżały. Serce waliło.
Michał nie żył?
Był taki młody. Pełen życia, choćby w swojej milczącej rezerwie.
A potem przyszła wina.
Dławiąca, nie do zniesienia.
Nie mogłam spać. Następnego ranka zaczęłam dzwonić pod wszystkie możliwe numery. Odnalazłam Agnieszkę i błagałam o więcej informacji.
Była życzliwa. Spokojna. Spotkałyśmy się w kawiarni.
„Mieszkał w schroniskach” – powiedziała. „Potem pracował jako woźny. Cichy, nie sprawiał kłopotów. Zawsze nosił w portfelu zdjęcie pani męża.”
„Jana?” – zapytałam zdumiona.
Skinęła głową. „Mówił, iż to jedyna osoba, która w niego wierzyła. Nigdy nie pogodził się z jego stratą.”
Przełknęłam ślinę.
„A… o mnie? Czy coś mówił?”
Agnieszka zawahała się. „Tęsknił, iż inaczej się nie ułożyło. Ale nie miał do pani urazy. Mówił, iż żałoba dziwnie działa na ludzi.”
Tej nocy płakałam jak dawno nie płakałam.
Tydzień później Agnieszka zadzwoniła ponownie. „Michał zostawił małe pomieszczenie w przechowalni. Nie miał wiele, ale… jest coś, co powinna pani zobaczyć.”
Jechałam tam dwie godziny.
Pomieszczenie było kilka większe od szafy. W środku dwa pudła, kilka książek i ten sam plecak, z którym przyszedł tamtego dnia.
W plecaku znalazłam zeszyt.
Usiadłam na zimnej podłodze i otworzyłam.
18 sierpnia
Nie pozwoliła mi zostać. Rozumiem. Właśnie straciła tatę. Pewnie byłem dla niej żywym wspomnieniem.
3 września
Dostałem pracę – sprzątam biura nocą. Nic wielkiego, ale stabilne. Oszczędzam na małe mieszkanie.
25 grudnia
Pierwsze święta bez taty. Zostawiłem kwiat pod naszym dawnym domem. Mam nadzieję, iż u niej wszystko dobrze.
22 marca
Zdałem maturę. Myślałem, żeby jej napisać. Nie chciałem narzucać się.
9 lipca
Awans na kierownika. Czasem wyobrażam sobie, iż tata byłby ze mnie dumny. Ta myśl daje mi siłę.
4 października
Pewnie dawno odeszła dalej. Zasługuje na spokój. Ale żałuję, iż nie mogłem się pożegnać.
Gdy odwróciłam ostatnią stronę, łzy zamoczyły papier.
Jak mogłam być tak ślepa?
Myślałam, iż chronię siebie… a tak naprawdę porzuciłam kogoś, kogo mój mąż kochał. Kogoś, kto pragnął tylko bliskości.
Zorganizowałam Michałowi skromne pożegnanie.
Prosta ceremonia w miejscowym kościele. Zaprosiłam Agnieszkę, kilku jego współpracowników, choćby ludzi ze schroniska, gdzie kiedyś mieszkał. Powiedziałam kilka słów, przeczytałam fragmenty jego dziennika. Ludzie płakali.
Dotknął więcej serc, niż kiedykolwiek sądziłam.
Wieczorem stałam w kuchni, trzymając zeszyt.
„Przepraszam cię, Michale” – szepnęłam. „Nie wiedziałam. Powinnam była spróbować.”
Ta chwila nie przywróciła go. Ale coś zmieniła.
Uleczyła.
Kilka tygodni później zaczęłam pracować jako wolontariuszka w schronisku dla młodzieży. Słuchałam ich historii. Starałam się, by nikt nie czuł się niechciany.
To było najmniejsze, co mogłam zrobić.
Czasem śni mi się Jan i Michał.
Są razem, śmieją się. Michał nie jest już tym zamkniętym w sobie chłopakiem, którego pamiętam. Promienieje. Jest cały.
W tych snach Jan odwraca się do mnie z uśmiechem, jakby chciał powiedzieć: „Wyciągnęłaś wnioski, a życie zawsze daje szansę, by kochać mądrzej.”