Na zewnątrz było zimno i wietrznie. Kasia biegła ze szkoły, aby nie zmarznąć. Z ust wydobywała się para, osadzając się na szaliku, rzęsach i włosach wymykających się spod czapki srebrnym szronem. niedługo będzie w domu, wypije gorącą herbatę z cytryną, wtuli się w kanapę i otuli kocem…
Myśl o ciepłym, przytulnym domu sprawiła, iż nogi poniosły ją jeszcze szybciej. Wreszcie dotarła do klatki schodowej. Kasia pociągnęła drzwi i omal nie wpadła na sąsiadkę, ciocię Grażynę, niską i krępą kobietę. Nie lubiła jej, uważała za wredną. Ciocia Grażyna zawsze wpatrywała się w Kasię, mrużąc małe, czarne oczka.
– Uspokój się, wiercipięto. Nie powaliłaś mnie tylko dlatego, iż jestem wytrzymała – burknęła ciocia Grażyna, wbijając w nią wzrok.
– Przepraszam – powiedziała Kasia, spuszczając głowę.
Kobieta zablokowała przejście i nie zamierzała się ruszyć.
– Wciąż nie mogę zrozumieć, do kogo ty jesteś podobna. Ojciec ma brązowe oczy, matka niebieskie, a ty… Włosy też inne. Oni wysocy, a ty malutka.
– No i co? – zapytała Kasia. – Dzieci muszą być kopią rodziców?
Nie chciała być niegrzeczna, ale nie wiedziała, jak przecisnąć się obok pulchnej sąsiadki. Odepchnąć jej nie wypadało. Rozejrzała się, licząc, iż ktoś podejdzie do klatki, ale nikogo nie było. Coś w spojrzeniu cioci Grażyny niepokoiło Kasię. Chciała jak najszybciej uciec od jej bystrych, oceniających oczu.
– Nie muszą – westchnęła sąsiadka. – Ale ja mieszkam w tym bloku od zawsze, razem z rodzicami twojej matki wprowadziliśmy się, gdy się budował. Patrzyłam, jak twoja mama rośnie. Potem wyszła za mąż, a po dwóch latach przyniosła cię ze szpitala.
Kasia niecierpliwie nasłuchiwała, przestępując z nogi na nogę, nie rozumiejąc, do czego zmierza sąsiadka.
– Przyniosła cię ze szpitala, ale nigdy nie widziałam jej w ciąży. Zastanów się, dlaczego nie jesteś podobna do rodziców. – Wreszcie odsunęła się, wpuszczając Kasię do środka.
Dziewczyna weszła na dwa stopnie i drgnęła, gdy za nią zatrzasnęły się drzwi. Nagle dotarło do niej, co usłyszała. Zamarła na schodach. Twarz płonęła, a dłonie były lodowate. *„To tylko jej złośliwość. Mieszka sama, bez męża, bez dzieci, więc roznosi plotki. Nie widziała – to nic nie znaczy”*, pomyślała, ale nie potrafiła odsunąć te słów.
Powoli weszła na trzecie piętro starej blokowiny, przekręciła klucz w drzwiach, ściągnęła buty, wzięła album rodzinny i wtuliła się w kanapę. Oglądała zdjęcia: ona w beciku z koronkowym brzegiem, ona stawiająca pierwsze kroki, ona z wstążką w rzadkich, jasnych włoskach… Pierwszoklasistka z ogromnym bukietem, za którym jej prawie nie widać… A obok rodzice, uśmiechnięci, patrzący na nią z miłością.
Usłyszała skrzypnięcie klucza w zamku i gwałtownie otarła łzy.
– Kasia, czemu siedzisz po ciemku? – Ojciec wszedł do pokoju i zapalił światło.
Lampa pod sufitem rozbłysła jaskrawym światłem, od którego Kasia zmrużyła oczy.
– Co się stało? Płakałaś? – Usiadł obok niej. – Oglądasz album? Daj, zobaczę. – Przerzucał strony, wpatrując się w fotografie.
– Tato, jestem wasza? – szepnęła cicho Kasia.
– Kochanie, skąd takie myśli? – Podniósł na nią wzrok.
Dostrzegła w jego oczach strach i zmieszanie, co tylko pogłębiło jej lęk. Zrzuciła koc i zerwała się z kanapy.
– Tato, powiedz! Mam prawo wiedzieć! – krzyknęła drżącym głosem, nie odrywając od niego wzroku.
Czekała, iż rozwieją się jej wątpliwości, iż powie, iż to nieprawda… Ale on spuścił wzrok.
– Wszystko jasne. – Kasia wybiegła do przedpokoju, wciągnęła czapkę, wsadziła nogi w buty, zerwała kurtkę z wieszaka.
– Kasia, zaczekaj! Gdzie idziesz? Wytłumaczę…
Ale już wybiegła, zatrzaskując drzwi tak mocno, iż z sufitu posypała się farba.
Zbiegła po schodach, naciągając kurtkę i połykając łzy.
*„Bał się spojrzeć mi w oczy. To znaczy. Nie jestem ich. Czyja jestem?”*
Wypadła na ulicę i wstrząsnął nią mróz. Lód palił policzki mokre od łez. Szalik został w domu. Bez rękawiczek, bez pieniędzy… Ruszyła przed siebie. Po dwóch blokach skręciła w podwórko, usiadła na zasypanej śniegiem ławce i wybuchnęła płaczem, chowając twarz w dłoniach.
– O co ta histeria? Co się stało?
Odsunęła ręce i zobaczyła Darka z dziesiątej klasy.
– Chodź do mnie, opowiesz – burknął, jakby wydawał rozkaz.
– Nie pójdę… – wyszeptała.
– Chodź, głupia, zamarznie ci wszystko. I tak nie zostawię cię samej. Jak umrzesz, to kto wytłumaczy twoim rodzicom, iż ci nie pomogłem?
Chwycił ją za ręce i postawił na nogi. – Nie bój się, rodzice w teatrze. Napijemy się herbaty, pogadamy. Może pomogę.
Poszła za nim. Jego mieszkanie było większe i nowocześniejsze niż jej. Dał jej puszyste kapcie, narzucił na ramiona swój gruby sweter. Postawił kubki, cukiernicę, przyrządził tosty.
– Kasia, tak? – zapytał, nalewając herbatę.
– Tak – odparła, nie podnosząc wzroku.
– Co się stało? Dlaczego uciekłaś?
Nie chciała mówić obcemu chłopakowi. Ledwo go znała – sportowiec z równoległej klasy. Ale ból był nie do zniesienia. Więc opowiedziała.
– I tyle? Dlatego uciekłaś? – Darek pokręcił głową.
– Tobie łatwo mówić. Masz prawdziwych rodziców.
– Nie biją cię? – zapytał.
– Nie. Czasem krzyczą, ale nigdy nie uderzyli.
– Piją?
– Co ty?! Mama jest historykiem sztuki, a tata… – Urwała. Wciąż mówiła „mama” iKasia wyprostowała się, otarła łzy i pomyślała, iż niezależnie od prawdy o swoim pochodzeniu, najważniejsze jest to, iż kochają ją ci, którzy wychowali ją z miłością – i iż to właśnie oni są jej prawdziwą rodziną.