Po prostu taki los
Justyna spieszyła się do domu. Pod topniejącym śniegiem kryły się jeszcze płaty lodu, nóg nie dało się utrzymać, przez co szła powoli. Na ulicy zalegały kałuże. Przejeżdżające samochody oblewały gapowiczów brudną wodą. Justyna trzymała się z dala od krawędzi chodnika.
Zanim dotarła do domu, plecy były mokre od potu, a nogi bolały ze zmęczenia, do tego przemoknięte. Od dawna trzeba było kupić nowe buty.
W przedpokoju Justyna osunęła się bez sił na podnóżek. Zdjęła buty i poruszyła palcami w mokrych rajstopach. Pomyślała, iż dobrze byłoby napić się mocnej herbaty z cytryną, żeby nie zachorować. Nie zdążyła choćby postawić butów przy kaloryferze, gdy usłyszała pukanie w ścianę. Tak mama wołała Justynę – stukała łyżką w ścianę. Justyna westchnęła i poszła do pokoju matki.
– Co, mamo?
Matka zamruczała coś w odpowiedzi.
– Byłam w pracy – powiedziała Justyna, podchodząc do łóżka i poprawiając zsunięty koc. Owionął ją zapach moczu. „Pielucha przepełniona” – zrozumiała.
Wyciągnęła nową pieluchę z opakowania stojącego przy łóżku i odsunęła koc na bok. Walcząc z mdłościami od silnego zapachu, zmieniła pieluchę. Przez cały ten czas matka mruczała. Mówić już nie potrafiła.
– Już po wszystkim. Zaraz przygotuję obiad i cię nakarmię – powiedziała Justyna, podnosząc z podłogi ciężką, brudną pieluchę i wychodząc z pokoju, ignorując mruczenie matki. Nauczyła się nie narzekać i nie użalać nad sobą. To i tak nic by nie zmieniło, tylko pogorszyłoby jej samopoczucie. Chciałaby usiąść, odpocząć, ale na taki luksus Justyna nie mogła sobie pozwolić. Matka co chwilę stukała, wołając ją.
Kiedyś mieli normalną rodzinę. Ojciec kierował katedrą na uniwersytecie, mama zajmowała się domem i dziećmi. Pewnego dnia wszystko się zawaliło. Justyna skończyła drugą klasę liceum, a jej brat Krzysztof zdawał sesję na trzecim roku, gdy zmarł ojciec.
Matka jednego z kandydatów próbowała wręczyć ojcu łapówkę, żeby pomógł jej synowi dostać się na studia za darmo. Ojciec przewodniczył komisji rekrutacyjnej. Był zasadniczy i uczciwy, nigdy nie korzystał ze swojej pozycji.
Obrażona kobieta postanowiła się zemścić i doniosła na niego. Twierdziła, iż wziął pieniądze, a jej syn i tak się nie dostał. Rozpoczęło się śledztwo. Serce ojca nie wytrzymało stresu – zmarł na zawał w drodze do szpitala.
Mama nie pogodziła się z jego stratą i powoli traciła rozum. Nie zauważała Justyny i Krzysztofa, godzinami siedziała na kanapie, wpatrzona w jeden punkt. Potem wpadała do kuchni i zaczynała gotować obiad. Nigdy nie pogodziła się ze śmiercią męża, każdego dnia czekała na jego powrót z pracy.
Wcześniej przychodziła do nich dwa razy w tygodniu młoda kobieta, Kinga, sprzątała, chodziła na targ po zakupy. Mama nie uznawała mięsa i warzyw ze sklepu. Po śmierci ojca musieli ją zwolnić. W rodzinie tylko on pracował. Teraz domem zajmowała się Justyna. Dlatego matka traktowała ją jak służącą. Justyna zmęczyła się tłumaczeniem, iż jest jej córką. Matka uparcie nazywała ją Kingą i wydawała rozkazy.
Oszczędności gwałtownie się skończyły, a i tak nie było ich wiele. Mama nie potrafiła oszczędzać, kupowała sobie stroje i biżuterię. Była piękną kobietą, ojciec nigdy jej niczego nie odmawiał.
Kiedyś często odwiedzali ich koledzy ojca z uniwersytetu. I do dziś matka zmuszała Justynę, by nakrywała do stołu, sama ubierała się odświętnie, jakby czekała na gości. Potem zapominała o tym i krzyczała na Justynę, iż za dużo ugotowała. Odpoczywała tylko w szkole. Ale i to musiała porzucić.
Krzysztof pierwszy powiedział, iż Justyna musi zacząć pracować. jeżeli on rzuci studia, natychmiast wezwą go do wojska, wtedy będzie jeszcze mniej pomocny. A tak skończy uniwersytet, znajdzie pracę i będzie wspierał Justynę finansowo.
Wtedy wydawało się to jedynym słusznym rozwiązaniem. Justyna rzuciła szkołę i poszła do pracy. Kiedyś ukończyła szkołę muzyczną, obiecującą pianistkę. Kierowniczka przedszkola przyjęła ją do pracy. Do prowadzenia dziecięcych występów jej wykształcenie wystarczało. I tak mało kto chciał pracować za marne grosze.
Justyna mogła w ciągu dnia wpaść do domu i sprawdzić, jak mama, podczas gdy dzieci w przedszkolu spały. To rekompensowało niską pensję, z której większość szła na czynsz i leki dla matki.
Po studiach Krzysztof wyjechał do Warszawy. gwałtownie zapomniał o obietnicy pomocy siostrze i matce. Gdy prosiła o pieniądze na opiekunkę dla mamy, odpowiadał, iż sam ma ciężko w obcym mieście, płaci za wynajem i nie może pomóc.
Między rodzeństwem zawsze było napięcie. Cała uroda przypadła Krzysztofowi: piękne brązowe oczy, gęste ciemne włosy, regularne rysy i wysoki wzrost. Rodzice pobrali się późno. Mama miała ponad czterdzieści lat, gdy zaszła w ciążę z Justyną. Długo wahała się, czy ją zostawić.
Justyna urodziła się wątła i chorowita. Przy najmniejszym przeciągu dostawała gorączki i kataru. Rosła szczupła i niepozorna, podobna do ojca – szare oczy, rzadkie włosy niezdecydowanego koloru, cienkie usta i odstające uszy. Po matce nie odziedziczyła ani krzty urody.
Mama patrzyła na nią ze smutkiem. Justynie czasem się wydawało, iż gdyby matka wiedziała, jak będzie wyglądała, nie urodziłaby jej. W zamian uwielbiała przystojnego Krzysztofa i była z niego dumna.
Tylko ojciec współczuł Justynie i chwalił ją za sukcesy muzyczne. Gotowa była godzinami grać etiudy i gamy, byle tylko usłyszeć jego pochwałę, poczuć dłoń na głowie. Ale ojciec umarł, a mama zapomniała o córce, traktując ją jak służącą.
Do domu Krzysztof przyjeżdżał rzadko, i to tylko na początku. Pewnego razu, po jego wyjeździe, Justyna zajrzała do szkatułki z biżuterią mamy, chciała sprzedać jakiś drobiazg. Pieniędzy brakowało. Większość kosztowności zniknęła.Justyna wróciła do pustego mieszkania, usiadła przy pianinie i zagrała dawno niewykonywaną melodię, w końcu czując, iż jej życie znów należy tylko do niej.