Po prostu puść to wolno

polregion.pl 1 miesiąc temu

Zapomnij po prostu

Na dworze było zimno i wietrznie. Kasia biegła ze szkoły, żeby nie zmarznąć. Z ust wydobywała się para, osadzając się na szaliku, rzęsach i wymykających się spod czapki włosach, pokrywając je srebrzystym szronem. Za chwilę będzie w domu, wypije gorącą herbatę z cytryną, wtuli się w kanapę pod kocem…

Gdy tylko pomyślała o cieple i przytulnym mieszkaniu, nogi same poniosły ją szybciej. Wreszcie klatka schodowa. Kasia szarpnęła drzwi i omal nie wpadła na sąsiadkę, panią Wandę – niską, korpulentną kobietę, której nie lubiła, uważając ją za wścibską. Pani Wanda zawsze przyglądała się Kasi przymrużonymi, małymi, czarnymi oczkami.

– Ostrożniej, urwisie! Prawie mnie przewróciłaś – warknęła sąsiadka, wbijając w nią wzrok.

– Przepraszam – odpowiedziała Kasia, czując się winna.

Kobieta zajmowała cały prześwit drzwi i nie zamierzała się ruszyć.

– Ciągle nie mogę zrozumieć, do kogo ty jesteś podobna. Ojciec ma brązowe oczy, matka niebieskie, a ty… I włosy masz inne. Oni są wysocy, a ty ledwo sięgasz im do ramion.

– No i co? – zapytała Kasia. – Czy dzieci muszą być kopią rodziców?
Nie chciała być niegrzeczna, ale nie wiedziała, jak przepchać się obok rozłożystej sąsiadki. Odwróciła się, licząc, iż ktoś wejdzie do klatki, ale nikogo nie było. Coś w spojrzeniu pani Wandy niepokoiło Kasię. Chciała jak najszybciej uciec, wyrwać się spod jej przenikliwego wzroku.

– Nie muszą – westchnęła sąsiadka. – Ale ja w tym bloku mieszkam od samego początku. Wraz z rodzicami twojej matki wprowadziliśmy się, gdy tylko budynek stanął. Patrzyłam, jak twoja mama rośnie. Potem wyszła za mąż, a dwa lata później przyniosła cię ze szpitala.

Kasia nieruchomymi stopami przestępowała z nogi na nogę, nie rozumiejąc, do czego sąsiadka zmierza.

– Przyniosła cię ze szpitala, ale nigdy nie widziałam jej w ciąży. Może zastanów się, dlaczego nie jesteś podobna do rodziców? – Wreszcie odsunęła się, wpuszczając Kasię do środka.

Dziewczyna wbiegła po kilku stopniach i drgnęła, gdy drzwi za nią zatrzasnęły się z hukiem. Nagle olśniło ją. Zamarła na środku schodów. Twarz płonęła, a dłonie stały się lodowate. *Nie, to tylko jej złośliwość. Mieszka sama, bez męża, bez dzieci, więc roznosi plotki. To, iż nie widziała, nic nie znaczy* – pomyślała, ale słowa sąsiadki utknęły w niej jak drzazga.

Powoli weszła na trzecie piętro starej, betonowej pięciopiętrowki, przekręciła klucz w zamku, zdjęła buty i wzięła rodzinny album. Wtuliła się w kanapę i zaczęła przeglądać zdjęcia. Oto Kasia w beciku z koronką, oto stawia pierwsze kroki, oto pierwsza kokarda na rzadkich, jasnych włoskach. A tu – pierwszoklasistka z ogromnym bukietem, za którym ledwo ją widać… A obok mama i tata, uśmiechnięci, patrzący na nią z miłością.

Usłyszała obrót klucza i gwałtownie otarła łzy.

– Kasia, czemu siedzisz po ciemku? – Ojciec wszedł do pokoju, włączając światło.
Lampa pod sufitem rozbłysła tak mocno, iż Kasia zmrużyła oczy.

– Co się stało? Płakałaś? – Tata usiadł obok niej i wziął album do ręki.

– Tato, ja nie jestem wasza? – szepnęła.

– Skąd ci to przyszło do głowy? – Podniósł na nią wzrok.
Kasia dostrzegła w jego oczach strach i zmieszanie, co tylko spotęgowało jej lęk. Zrzuciła koc, zerwała się z kanapy.

– Powiedz mi! Mam prawo wiedzieć! – krzyknęła drżącym głosem, nie odrywając od niego wzroku.
Czekała, iż zaprzeczy, iż powie, iż to bzdura… Ale on odwrócił wzrok, spuścił głowę.

– Wszystko jasne. – Kasia wypadła do przedpokoju, wciągnęła czapkę, wsunęła nogi w buty, szarpnęła płaszcz z wieszaka.

– Kasia, zaczekaj! Gdzie ty idziesz? Wytłumaczę ci…
Ale dziewczyna już wybiegła, zatrzaskując drzwi z taką siłą, iż z sufitu posypał się tynk.

Zbiegła po schodach, naciągając płaszcz w biegu, połykając łzy.

*Bał się na mnie spojrzeć. Więc to prawda. Nie jestem ich. Obca… A czyja?*

Wybiegła na ulicę, drgnęła od chłodu. Mróz palił twarz mokrą od łez. Szalik został w domu. Żadnych rękawiczek, żadnych pieniędzy… Kasia ruszyła przed siebie szybkim krokiem. Po dwóch blokach wpadła na podwórko, usiadła na zasypanej śniegiem ławce i wybuchnęła płaczem, chowając twarz w dłoniach.

– O co ten płacz, dziewczyno? Co się stało?
Kasia odsłoniła twarz i zobaczyła Kamila, starszego chłopaka z liceum.

– Chodź ze mną, opowiesz mi wszystko – rzucił stanowczo.

– Nie pójdę… – szlochała.

– Chodź, głupia, zamarzniesz i zachorujesz. I tak nie odejdę. Jak umrzesz, to ja będę miał problem, iż cię nie uratowałem. No ruszaj – powtórzył, chwycił ją za ręce i postawił na nogi. – Nie bój się, rodzice w teatrze. Zaparzę ci herbatę, opowiesz, co się stało. Może pomogę.

Kasia poszła za nim. Weszła do zwykłego, ale większego i nowocześniejszego mieszkania niż to, które znała. Kamil wcisnął jej w ręce puszyste kapcie po matce, narzucił na ramiona swój gruby sweter. Postawił na stole kubki, cukiernicę, przygotował tosty.

– Kasia, tak? – zapytał, nalewając gorącą herbatę.

– Tak. – Nie podniosła głowy.

– No to co się stało? Czemu uciekłaś z domu?

Nie chciała mówić obcemu chłopakowi. Uczył się w równoległej klasie, był sportowcem, i tyle o nim wiedziała. Po co miałaby mu się zwierzać? Ale ból w środku był nie do zniesienia. Opowiedziała, co usłyszała od sąsiadki.

– I tyle? I przez to uciekłaś? – spytał niedowierzająco.

– Łatwo ci mówićKasia spojrzała w jego oczy, wzięła głęboki oddech i powoli wyszeptała: „Rozumiem – rodzice to ci, którzy kochają, a nie tylko ci, którzy urodzili.”

Idź do oryginalnego materiału