Po prostu ktoś blisko

newskey24.com 1 tydzień temu

Jeszcze latem ta ławka w parku na Grochowie tętniła życiem: uczniowie jedli lody, śmiali się, dyskutowali o filmach i grach. Jesienią przychodzili tu robotnicy w pomarańczowych kamizelkach – przekąsić coś, pogadać o tym, kto zwolnił się z pracy, kto się ożenił, kto jest zmęczony. A teraz był luty. Szary, lodowaty, milczący. Na ławce – nikogo. Tylko Bożena. Otulona szalikiem jak kokonem, ukryta przed całym światem.

Wiatr zrywał z drzew ostatnie zmarznięte liście, gwizdał w uszach, sięgał aż pod łopatki. Ale ona nie ruszała się. Siedziała, wpatrzona w asfalt przed sobą. Jakby tam, pod warstwami soli i lodu, była odpowiedź. Sens. Albo przynajmniej chwila wytchnienia.

Obok na ławce leżała reklamówka. Po jogurcie. Śniadanie, przełknięte automatycznie, bez smakowania, bez chęci. Do wizyty u lekarza zostało czterdzieści minut. Nie chciało jej się iść. Wracać do domu – tym bardziej. Nie miała dokąd pójść. Po prostu chciała siedzieć. Żeby nikt jej nie dotykał. Nie pytał. Nie patrzył.

Wczoraj w przychodni powiedzieli: *„Nic poważnego. Nerwica. Przepracowanie. Trzeba odpocząć.”* Lekarz mówił z rutyną w głosie. Pielęgniarka szeleściła papierami. A Bożena siedziała, kiwała głową. Jak zawsze. Jak w domu, jak w pracy. I wyszła, nie wiedząc, dokąd teraz. Nie czuła się już częścią życia. Tylko patrzyła na nie z zewnątrz. Jakby była po drugiej stronie szyby – widziała, ale nie mogła niczego dotknąć.

Każdego ranka budziła się z gulą w gardle i pragnieniem, by zniknąć. Nie umrzeć. Właśnie – zniknąć. Stać się niewidzialną w tłumie, w wagonie metra, w długich korytarzach szkoły. Żeby nikt nie pytał: *„Gdzie byłaś?”*, *„Czemu nie dzwoniłaś?”*, *„Dlaczego taka cicha?”*

W domu – nastoletni syn. Rozmowy sprowadzały się do dwóch słów: *„Jadłeś?”* – *„Tak.”* Mąż – prawie milczał. Milczał tak, iż między nimi wyrosła ściana. Szara, głucha, nie do przebicia. choćby spojrzenie nie mogło się przez nią przedostać. Nie kłócili się. Po prostu – przestali. Jakby miłość wygasła, a po niej została tylko pustka.

Praca – księgowość w zwykłej szkole. Nikt jej nie zaczepiał. Teoretycznie plus. Ale w tej ciszy miała ochotę krzyczeć. Wniebogłosy. Aż do chrypki. Aż do bólu.

Obok ktoś usiadł na ławce. Staruszek. Nie pytał. Po prostu przysiadł. Pomięta kurtka puchowa, wełniana czapka. W rękach – stara gazeta, pognieciona niczym rękawiczki po zimie. Rozwinął ją, mrucząc coś pod nosem, jakby walczył z wiatrem. Odsapnął:

— Dziś przeciąg. Przenika do kości.

Bożena lekko skinęła głową. Nie patrząc na niego. Wiatr rzeczywiście był lodowaty – ale nie o to chodziło.

Minęło jeszcze kilka minut.

— A pani czemu taka… — zawahał się, — jakby nie z tego świata?

Parsknęła cicho. Pierwszy raz od dwóch dni.

— Jestem… stąd. Po prostu nie mam z kim rozmawiać.

— A, no tak. — Pokiwał głową. — Znam to. Po żonie też tak miałem. Wszystko wokoło jest, a nikogo przy tobie nie ma. Potem jakoś przeszło. Sam nie wiem – może przyzwyczaiłem się do psa, może dusza wyschła. Albo nauczyłem się rozmawiać sam ze sobą. Na ławce – łatwiej.

Bożena odwróciła głowę.

— A jak długo pan już sam?

— Osiem lat. Na początku liczyłem. Potem przestałem. Pamiętam tylko jej urodziny. Swoich już nie.

Patrzyła na niego. Zwyczajną twarz. Zmarszczki w kącikach oczu. Spojrzenie – ciepłe. Nienachalne. Żywe. Jak stary koc – prosty, ale swój.

— A kogo pan tu czeka?

Uśmiechnął się lekko ironicznie.

— Nikogo. Tu ściany nie przytłaczają. A w domu – przytłaczają. A tu… powietrze, ludzie przechodzą, ktoś psa wyprowadza, ktoś pestki gryzie. Czasem, jak teraz, ktoś się przysiądzie. Pogadamy. Albo pomilczymy. To też jest rozmowa. jeżeli się umie milczeć.

Zamilkli. Ale już nie jak w pustce. Po prostu byli obok siebie. Przez dobrych dziesięć minut nikt się nie poruszył. Drzewa skrzypiały, ktoś przebiegł obok, w oddali zaszczekał pies. Bożena poczuła, iż coś w niej – poruszyło się. Nie ból. Nie ulga. Po prostu – życie. Drobna rysa, niedostrzegalna, dopóki jej nie dotkniesz. A teraz – była.

— Właśnie pomyślałam, — powiedziała cicho, — czasem nie potrzeba lekarza. Potrzeba kogoś. Po prostu kogoś, kto posiedzi obok. Kto nie będzie dopytywał. Nie będzie wymagał wyjaśnień. Tylko – będzie.

Staruszek nic nie odpowiedział. Położył gazetę na kolanach. Pogładził ją dłonią, powoli. Jakby kołysał. W jego milczeniu nie było obojętności – była akceptacja.

Nie poszła do lekarza. Siedziała. Aż do odjazdu autobusu. Potem wstał, skinął lekko głową i odszedł. Nie oglądając się. Powoli, z lekkim przygarbieniem. A ona została.

Ale już inna.

Czasem wszystko, czego potrzeba, to ktoś. Nie bliski. Nie na zawsze. Po prostu ktoś, kto usiądzie obok i nie pozwoli ci zniknąć w swojej ciszy. Kto zauważy, nie osądzi, nie zada ani jednego „dlaczego”. Po prostu będzie. Obok.

Czasem to wystarczy.

Idź do oryginalnego materiału