Po tylu latach samotności: w końcu się znaleźliśmy i teraz jesteśmy naprawdę szczęśliwi!
Mam na imię Agnieszka, skończyłam 54 lata. Jeszcze niedawno byłam pewna, iż moje życie uczuciowe definitywnie się skończyło. Po rozwodzie, który był bolesny i upokarzający, przeżyłam ponad dziesięć lat sama wychowywałam córkę, pracowałam bez wytchnienia, zajmowałam się domem i wciąż powtarzałam sobie: Kobietom w moim wieku już nie po drodze z miłością.
Przywykłam do ciszy w mieszkaniu, do samotnej herbaty przed telewizorem, do tego, iż nikt nie zadzwoni późnym wieczorem, by powiedzieć, iż tęskni. Aż pewnego dnia, siedząc w kuchni z kubkiem kawy, weszłam na portal randkowy. Ot, tak, żeby się rozerwać. Trafiłam na krótki post od mężczyzny smutny, szczery. Pisał, jak ciężko budzić się samemu, jak strasznie jest, gdy nikt nie czeka, i jak bardzo marzy, by choć raz jeszcze poczuć dreszcz prawdziwego spotkania.
To mną wstrząsnęło. Czytałam własne myśli, tylko spisane męską ręką. Bez namysłu napisałam mu kilka słów ciepłych, szczerych, pełnych otuchy. Myślałam, iż po prostu potrzebuje kogoś, kto go zrozumie. Nie spodziewałam się, iż odpowie tak szybko. Nazywał się Wojtek. Okazał się niezwykłym rozmówcą inteligentnym, uważnym, o delikatnym poczuciu humoru i wrażliwym sercu. Codziennie pisaliśmy do siebie, a potem zaczęliśmy rozmawiać przez telefon. Jego głos stał się moją kotwicą w szarej codzienności.
Mieszkaliśmy na dwóch końcach Polski on w Kielcach, ja w Gdańsku. Ale odległość przestała mieć znaczenie. Rosła między nami nić zaufania, troski i bliskości. Kiedy zaproponował spotkanie, nie wahałam się ani chwili.
Pojechałam do niego do malowniczego Zakopanego, gdzie zaprosił mnie na weekend. Gdy pociąg wolno wtaczał się na peron, stałam tam z walizką i nagle poczułam, jak serce wali mi jak młot. Wysiadł z wagonu poznałam go od razu. Jego oczy szukały moich. Podeszliśmy do siebie i przytuliliśmy się, jakbyśmy znali się od zawsze. W tej chwili zniknęły lata samotności, lęki, ból. Zostało tylko jedno uczucie: jestem w domu.
Spacerowaliśmy po Krupówkach, trzymając się za ręce, śmiejąc się z błahostek, dzieląc wspomnieniami i planami. Patrzył na mnie tak, jak nikt nie patrzył od lat. Czułam, jak we mnie zapala się światło ciepłe, dobre, prawdziwe. Znów stałam się kobietą, nie tylko matką, pracownicą biura czy sąsiadką z klatki. Znów byłam kochana.
Po tym spotkaniu zaczęliśmy się widywać częściej. On przyjeżdżał do mnie, ja do niego. Wykradaliśmy czasowi choć kilka dni, by być razem. I coraz częściej łapałam się na myśli: chcę budzić się przy nim każdego ranka, chcę gotować mu śniadanie, witać go po pracy, słuchać, jak opowiada o swoim dniu. Zrozumiałam kocham go.
Nie miłością naiwnej dziewczyny, nie ślepą namiętnością, ale miłością dojrzałej kobiety, która wiele przeszła, która ceni ciszę, szacunek, wsparcie. A on stał się dla mnie tym człowiekiem, dla którego znów chce się żyć, oddychać, czekać.
Teraz, gdy patrzę wstecz, nie wierzę, iż mogłam tyle lat przeżyć bez niego. Często myślę: a gdybym nie napisała tamtej pierwszej wiadomości? Gdybym nie zdecydowała się na podróż? Mogliśmy się minąć, nigdy nie poznać, zostać w swoich samotnościach. Ale na szczęście los dał nam tę szansę i my jej nie zmarnowaliśmy.
Patrzę na niego i robi mi się ciepło na sercu. Jest obok. Jest mój. I teraz wiem na pewno: nigdy nie jest za późno, by zacząć od nowa. choćby po pięćdziesiątce. choćby gdy życie wydawało się już skończone. Bo miłość nie zna wieku. Przychodzi cicho, we adekwatnej chwili. Trzeba tylko nie zamknąć przed nią serca.
Dziękuję ci, Wojtku, iż jesteś. Że uwierzyłeś w nas. Że przywróciłeś mnie do życia. Jesteś moim światłem, moim ratunkiem, moim szczęściem. I już się nie boję przyszłości. Bo wiem, iż w niej jesteś ty.