Po dwudziestu latach milczenia siostra prosi o pomoc. Co zrobić?

polregion.pl 1 tydzień temu

Z siostrą nie rozmawialiśmy od ponad dwudziestu lat. A teraz prosi, żeby zamieszkać ze mną… Jestem w rozterce.

Nazywam się Katarzyna Nowak. Mam czterdzieści lat, rodzinę, dwóch synów, ukochanego męża, przytulne mieszkanie w Poznaniu i działkę, na którą jeździmy każde lato. Wydawałoby się, iż życie ułożyło się dobrze. Ale teraz staję przed wyborem, który nie daje mi spokoju. Bo ten wybór dotyczy mojej siostry – kobiety, od której dzieli mnie nie tylko odległość, ale lata milczenia, uraz i bólu.

Gdy miałam pięć lat, zmarł nasz tata. Dziesięć lat później mama odeszła na raka. Zostałam sama. Agnieszka – moja starsza siostra – była wtedy dorosła, miała dwadzieścia trzy lata. Przed śmiercią mama błagała ją, żeby mnie nie porzucała. Agnieszka uzyskała opiekę prawną i zostaliśmy razem w rodzinnym domu. Tylko czy to w ogóle można było nazwać domem?

Byłam trudnym nastolatkiem – zbuntowaną, opryskliwą, zagubioną. Agnieszka była surowa, chłodna, zdystansowana. Nigdy mnie nie przytuliła, nie powiedziała ciepłego słowa. Nie krzyła – po prostu patrzyła obojętnie. Pamiętam, jak płakałam w poduszkę w nocy, marząc tylko o tym, żeby uciec z tego duszącego domu.

Kiedy skończyłam siedemnaście lat, zakochałam się. Przyprowadziłam swojego chłopaka do nas. Ale mąż Agnieszki – była już wtedy zamężna z Jackiem – brutalnie go wyrzucił. Potem Agnieszka spokojnie powiedziała: „Jeśli ci się nie podoba, możesz wyjść.” Spakowałam swoje rzeczy i wyszłam. Nikt mnie nie zatrzymał. Nikt nie zadzwonił. Nikt nie szukał.

Z Markiem żyliśmy krótko – okazał się kimś zupełnie innym, niż się przedstawiał. Mieszkaliśmy u jego rodziców, ledwo wiązali koniec z końcem. W końcu się rozstaliśmy. Nie chciałam wracać do siostry. Czekała na dziecko, a po wszystkim czułam, iż już tam nie ma dla mnie miejsca.

Wyjechałam do Łodzi, dostałam pracę jako sprzedawczyni w sklepie, mieszkałam w akademiku. Było ciężko, strasznie, ale łapałam każdą szansę. Aż poznałam Piotra. Spokojny, dobry, pewny. Wzięliśmy ślub. Urodzili się nam dwaj synowie. Z czasem wzięliśmy kredyt na mieszkanie, kupiliśmy samochód, a potem działkę – mały, ale przytulny domek pod Toruniem.

Siostra? Nic o niej nie słyszałam od lat. Wiedziałam tylko z plotek: u nich z Jackiem wszystko dobrze, on zajął się biznesem, mieli duże mieszkanie, pieniądze. A potem nagle – wszystko się rozpadło. Jacek zaczął pić, Agnieszka się rozwiodła, mieszkanie sprzedali, podzielili się pieniędzmi. Ona z córką wprowadzili się do kawalerki.

Nie mieszałem się. Każdy ma swoje życie, swoją drogę. Ale kilka miesięcy temu napisała do nasza wspólna znajoma: córka Agnieszki wyszła za mąż. I… wyrzuciła matkę z mieszkania. Po prostu. Bez prawa powrotu.

I wtedy zaczęły się telefony. Wiadomości. Listy. Agnieszka. Siostra, z którą nie rozmawiałam od dwudziestu lat. „Wybacz mi…”, „Jestem chora…”, „Nie mam gdzie iść…”, „Pozwól mi chociaż na działce zamieszkać…”. Czytam i nie wiem, co czuję. Litość? Złość? Ból? Czy pustkę?

Mój mąż mówi: „Niech mieszka. I tak bywamy tam tylko latem. No i to w końcu rodzina.” Milczę. Myślę. Przypominam sobie siebie – siedemnastoletnią, stojącą z walizką na progu domu, któremu już było wszystko jedno, czy przeżyję, czy zginę.

Wybaczyłem. Naprawdę. Bez nienawiści. Ale przyjąć ją z powrotem – to znaczy wpuścić znowu do życia kogoś, kto kiedyś mnie z niego wymazał. A jeżeli znów odejdzie? Znów zniknie? Nie chcę brać na siebie cudzego losu. Ale i porzucić nie potrafię.

Stoję na progu. I nie wiem, którą stronę wybrać. A serce boli mocniej niż kiedykolwiek.

Idź do oryginalnego materiału