„Po 47 latach małżeństwa mąż nagle zażądał rozwodu, jego słowa rozdarły mi serce”

polregion.pl 11 godzin temu

Czterdzieści siedem lat. Prawie pół wieku. Prawie całe moje życie. Przeszliśmy razem młodość, dojrzałość, choroby, radości, straty i zwycięstwa. Wychowaliśmy dzieci, sadziliśmy drzewa, budowaliśmy dom. Śmialiśmy się, gdy było ciężko, trzymaliśmy się za ręce w szpitalach, jeździliśmy na wieś do jego rodziców, razem wybieraliśmy tapety do kuchni, razem przeżywaliśmy śmierć mojego brata, narodziny pierwszej wnuczki, pierwszą emeryturę. A teraz stał przede mną z obojętną twarzą i mówił, jakby o czymś zupełnie zwyczajnym:

— Rozwodzę się, Danuto.

Moje serce zamarło. Czas jakby się zatrzymał. Patrzyłam na niego i nie mogłam zrozumieć: to żart? Zmęczenie? Starościwy kaprys?

— Co? — szepnęłam. — Mówisz poważnie?

Spojrzał na mnie i… uśmiechnął się. Ten sam uśmiech, którym kiedyś przepraszał za zapomniane rocznice. Ale teraz nie było w nim ani skruchy, ani ciepła. Tylko obojętność:

— No co ty, Danuś. Czy to cię aż tak dziwi? Przecież nie powiesz, iż było między nami dobrze.

Mówił takim spokojnym, równym tonem, jakby komentował pogodę lub rachunek za prąd.

— Oboje wiemy, iż od dawna między nami nic nie zostało. Żadnego ognia. Tylko przyzwyczajenie. Nie chcę dożywać w tym wygodnym więzieniu. Chcę… poczuć wolność. Być sobą. A może choćby spotkać kogoś… kto przypomni mi, jak to jest naprawdę żyć.

Patrzyłam na niego i nie wierzyłam, iż słyszę te słowa z ust człowieka, z którym przeżyłam większość życia. Jakby zmienił się w kogoś obcego. Jakby wszystkie nasze wspólne lata były tylko rozdziałem, który postanowił wyrwać i wyrzucić.

Jak mógł? Jak mógł nosić w sobie taką decyzję i nie powiedzieć ani słowa? Jak można tak łatwo przekreślić wszystko — kolacje we dwoje, listy do wojska, pierwszy telewizor, który oglądaliśmy u sąsiadów na stołku, wnuki, nasze kłótnie i pogodzenia, wyjazd nad Morskie Oko w młodości…

A on stał spokojnie, cierpliwie, jakby czekał, aż zrozumiem i się zgodzę. Jakby jego słowa miały wyzwolić nie tylko jego, ale i mnie. Jakby to wyzwolenie było szlachetnym gestem, a nie zdradą.

Czułam, jak coś we mnie pęka. Żal, ból, rozpacz, bezsilność, strach. Wszystko się pomieszało. Chciałam krzyczeć, rozbić coś, złapać go za ramiona i zmusić, żeby przypomniał sobie — jak trzymał mnie za rękę, gdy rodziłam naszego syna. Jak płakał, gdy umarła jego matka, a ja go przytulałam. Jak śmiał się, gdy wpadliśmy razem do rzeki z łódki. Nic z tego już dla niego nie znaczy?

A on ciągle mówił. O wolności. O nowych możliwościach. O czasie, który mu pozostał, i o tym, iż nie chce go zmarnować.

— Zrozum, zmęczyłem się byciem tym, kim mnie widzisz. Nie chcę być tylko „twoim mężem”. Chcę poczuć, iż żyję dla siebie. Zanim będzie za późno.

Nie mogłam już słuchać. Wyszłam na dwór. Powietrze wydawało się inne. Ostre. Jakby choćby niebo odwróciło się ode mnie.

Wszystko, co znałam, rozpadało się. Nasz dom przestał być twierdzą. Nasze zdjęcia — wspomnieniami. Nasze przysięgi — pustymi słowami. Wykreślał mnie jak niepotrzebny akapit w życiorysie. A przecież oddałam mu swoją młodość, swoje ciało, swoją miłość.

A teraz, gdy w lustrze widzę zmarszczki i siwiznę — to przecież ślady naszego życia. Mojego życia z nim. A on chce to wszystko wymazać, jakby była to tylko wygodna staruszka, która przeszkadza w marzeniach o „wolności”.

Zaczął pakować rzeczy. Spokojnie. Bez pośpiechu. Siedziałam w ciszy i nie wiedziałam, co powiedzieć. Łzy płynęły same. Nie histerycznie. Nie głośno. Po prostu — płynęły. Jak kawałki duszy.

Minęły trzy dni. Wyjechał. Zadzwonił tylko do syna — przekazał, iż „tata się wyprowadził”. Gdzie jest, z kim — nie wiem. Może z tą, która „przypomniała mu, jak żyć”. A może sam, i każdego wieczoru patrzy w sufit, wspominając, kogo zostawił.

Ale ja wiem jedno — nie jestem tylko „byłą żoną”. Jestem kobietą, która przeżyła życie, dając miłość i wierność. A jeżeli on tego nie docenia — niech idzie.

A ja? Wstanę. Może powoli, może z trudem, ale wstanę. Bo moje życie to nie jego kaprys. To moja historia. I jeszcze w niej dopiszę rozdziały. Bez niego. Ale z godnością.

Idź do oryginalnego materiału