Sezon wakacyjny trwa w najlepsze, pomyślałam więc, iż ciekawie byłoby przyjrzeć się, jak czas nad morzem spędzano w dawnych czasach. adekwatnie to pomyślałam o tym już rok temu i to wtedy powstał cały wpis... poza ostatnim akapitem, za którego dokończenie jakoś nie mogłam się zabrać, aż nadeszła jesień i temat nadmorskiego wypoczynku przestał być aktualny. Nic się jednak nie zmarnowało, dopisanie brakujących słów zajęło mi piętnaście minut i oto jest. Miłego czytania.
......Zacznijmy może od tego, iż na wakacyjny wyjazd na przełomie XIX i XX wieku, pozwolić sobie mogli nieliczni. Oczywiście liczba zażywających wypoczynku w nadmorskich kurortach rosła z roku na rok, ale była to jednak zabawa pociągająca za sobą dość wysokie koszta tym bardziej, o ile chciało się wypoczywać w zacnych warunkach. Najbogatsi, czyli arystokracja i burżuazja, jeździli za granicę do znanych w Europie uzdrowisk na Riwierze Francuskiej, Biarritz, Włoch (chociażby Lido), a także nad Bałtyk, do belgijskiej Ostendy, które to miejsca cieszyły się uznaniem i prestiżem od wielu lat. Mniej zamożni podróżowali w obrębie własnego kraju, w przypadku Polski, która była wówczas pod zaborami, decydowano się na wyjazdy do atrakcyjnych miejscowości w granicach państw zaborczych (Abacja, Lovarna, Raguza nad Adriatykiem dla mieszkańców zaboru austriackiego, uzdrowiska krymskie dla zaboru rosyjskiego i miejscowości nadbałtyckie, takie jak Kołobrzeg, Sopot czy Połąga dla mieszkańców zaboru niemieckiego). Jednocześnie w wielu nadmorskich miejscowościach infrastruktura turystyczna dopiero kiełkowała i te właśnie nieznane nikomu wioski rybackie położone nad morzem były celem ludzi najbardziej ubogich, ale jednocześnie posiadających tyle gotówki, iż mogli w ogóle wziąć pod uwagę wakacyjny wyjazd.
Plaża w Ostendzie (Belgia) ok. 1900 roku, na dolnym zdjęciu budka kąpielowa z bliska.
Przełom wieków był tym okresem, kiedy nadmorskie uzdrowiska przeżywały prawdziwy najazd turystów. Przyczyniła się do tego przede wszystkim budowa linii kolejowych, łączących duże miasta z małymi miejscowościami oraz regularne kursy pomiędzy nimi. Wcześniej zjeżdżało nad morze najwyżej kilkaset rodzin w sezonie, rezerwując pobyt na 2-3 miesiące i zabierając ze sobą większość domowego wyposażenia i służby.
Żeby ułatwić wybór najlepszego miejsca na terapię zdrowotną i wypoczynek, co sezon (lub co kilka sezonów) przygotowywano przewodniki w formie ulotek, broszur, a choćby albumów, które szczegółowo opisywały atrakcje danej miejscowości. Detale w nich podane były naprawdę imponujące, zważywszy na to, iż te wszystkie informacje nie były dostępne w internecie :) A więc można było dowiedzieć się o wszystkich połączeniach komunikacyjnych do danej miejscowości wypoczynkowej i - jakby tego było mało - odnotowywano także przesiadki, standard wagonów, a choćby udogodnienia na dworcach mijanych po drodze. Szczegółowo wymieniano wszystkie atrakcje danej miejscowości (o tych zaś), właścicieli poszczególnych obiektów i ich standard, godziny otwarcia z uwzględnieniem podziału na płcie, gdyż większość kąpielisk i zakładów kąpielowych nie była koedukacyjna (ok. 1900 roku dopuszczono tzw. kąpiele rodzinne małżonków z dziećmi, co często skutkowało pożyczaniem obcych dzieci przez pary zakochanych). istotny był także spis nazwisk wszystkich znamienitości goszczących w kurorcie podczas poprzednich sezonów, co w przypadku nazwisk arystokratycznych czy artystycznych podnosiło prestiż miejsca. Odnotowywano także ogólną liczbę letników, obiektów, urządzeń kąpielowych, ceny kuracji wodnych, koszty noclegów w zależności od pory roku, a choćby szacunkowe wartości wyżywienia w zależności od ilości osób.
Tymczasem w rodzimym niemieckim Sopocie...
Dom Zdrojowy w Ostendzie, około 1895 roku.
O największej atrakcji nadmorskich kurortów, czyli kąpielach, za chwilę, a teraz kilka słów o tym, jakie inne przyjemności czekały na letników, na plaży przebywano bowiem od rana, popołudnie rezerwując na spacery, przejażdżki konne, pływanie łódkami po morzu, a wieczór na spotkania towarzyskie, spektakle i bale (pamiętajmy, iż wszystkie czynności wymagały odpowiednich strojów i kapeluszy, więc z reguły bagaży było bardzo dużo). Jednym z najważniejszych budynków w każdej większej nadmorskiej miejscowości był Dom Zdrojowy, który mieścił restaurację, kawiarnię, salę koncertowo-bankietową i czytelnię. W tej ostatniej można było przejrzeć najświeższą prasę międzynarodową (szczególnie w miastach do których zjeżdżało się towarzystwo), a także napisać listy, która to czynność była codziennym rytuałem ówcześnie żyjących ludzi. Wielką atrakcją było molo, mieszczące kawiarnie i miejsca odpoczynku, gloryfikowane dodatkowo przez medyków, którzy zwracali uwagę na "bezpośredni" kontakt z nasyconym morską wodą powietrzem. Innym miejscem służącym polepszeniu zdrowia były zakłady kąpielowe czy balneologiczne, w których prowadzono rozmaite kuracje z wykorzystaniem wody morskiej, leczniczego błota i wodorostów. Odpowiednie zabiegi przepisywali miejscowi lekarze, po zapoznaniu się ze stanem zdrowotnym pacjenta. Wiele z tych miejsc słynęło na całą Europę, a niektóre z nich działają do dziś, wykorzystując szczególnie bogate w minerały błota i wody w nowoczesnych ośrodkach SPA. W największych uzdrowiskach prócz luksusowych hoteli budowano hale plażowe, kasyna, tory wyścigów konnych, a także ogrody zimowe, które - w razie niepogody - pozwalały na miłe spędzenie wolnego czasu wśród tropikalnej roślinności. Na ich terenie organizowano też rauty i jarmarki dobroczynne, które zaspokajały nudę.
Życie na wakacjach, chociaż obfitowało w nowe atrakcje, toczyło się znanym rytmem, który wyznaczała siatka towarzyskich powiązań podporządkowana hierarchii towarzyskiej i wieczorne atrakcje, na których wypadało bywać. Należały do nich spotkania przy posiłkach, koncerty orkiestrowe, spektakle teatralne i wreszcie bale, na których - chociaż zakładano toalety skromniejsze od tych miejskich - trzeba było zrobić wrażenie!
Plaża gdzieś w angielskim hrabstwie Essex, rok 1919.
I znów belgijska Ostenda.
Największą atrakcją dla przybyłych do kurortu, było oczywiście plażowanie i wypoczynek bezpośrednio nad wodą, który różnił się jednak od tego znanego nam z czasów współczesnych. Wiklinowe kosze widoczne na zdjęciach są co prawda wypożyczane i dzisiaj, warto jednak pamiętać, iż moda na nie rozpowszechniła się adekwatnie tylko w kurortach niemieckich. Tak jak dzisiaj na plażach możemy spotkać rzędy leżanek i parasoli, tak na przełomie XIX i XX wieku takim podstawowym sprzętem była zamykana drewniana budka-domek, którą letnicy wynajmowali na cały pobyt. W budce można było przebrać się w kostium do kąpieli, osłonić przed wiatrem, słońcem, napić herbaty, albo napisać listy, gdyż każda z nich wyposażona była w meble do wypoczynku. Pierwsze tego typu plażowe budowle widać już na XVIII-wiecznych rycinach z angielskiego Scarborough.
Jeżeli zaś chodzi o same kąpiele, służyły im wozy kąpielowe, a więc takie mobilne budki wciągane do morza przez konie, których używano powszechnie do I wojny światowej szczególnie w miejscowościach północnoeuropejskich. Każde uzdrowisko miało własne rozwiązanie konstrukcyjne takiej budki - niektóre służyły wyłącznie do transportu i przebierania się, inne miały otwory przez które woda wpadała do środka, tworząc coś na kształt prywatnej kabiny kąpielowej. W połowie XIX wieku, szczególnie w uzdrowiskach niemieckich, zaczęto budować bezpośrednio na plaży zespoły łazienkowe. Były do drewniane pomosty z mieszczącymi się na nich rzędami osobistych przebierani i schodkami prowadzącymi bezpośrednio do morza, połączone zagrodą chroniącą od fal.
Nie udało mi się znaleźć zdjęcia plażowych budek (mówimy o tych nie służących do kąpieli, ale osobistych przebieralniach opisanych w powyższym akapicie), więc posłużyłam się kadrem z filmu Śmierć w Wenecji. Swoją drogą, uważam ten film za najlepiej pokazujący ówczesne kurortowe życie (początek XX wieku), z niezwykłą dbałością o szczegóły i w niespiesznym rytmie leniwie upływającego czasu pełnego słońca. Bardzo polecam go waszej uwadze.