Pies służbowy zaczął nagle szczekać na małą dziewczynkę z rodzicami – wtedy policjanci zauważyli coś dziwnego w jej zachowaniu

twojacena.pl 21 godzin temu

Był to zupełnie zwyczajny dzień na lotnisku w Warszawie. Pasażerowie krążyli między terminalami, walizki turkotały po podłodze, jedni spieszyli na samolot, inni dopiero wylądowali. Wszystko przebiegało normalnie.
Funkcjonariusz ochrony lotniska, Marek Kowalski, pełnił służbę w strefie kontroli razem ze swoim psem owczarkiem niemieckim o imieniu Burek. Burek był doświadczonym psem służbowym. Po latach pracy znał przepisy lepiej niż niejeden człowiek.
Mijali ich różni ludzie: zmęczony biznesmen z małą walizką, dwie gadatliwe dziewczyny w dresach, starsze małżeństwo. Burek choćby na nich nie spojrzał.
Ale gdy podeszła młoda rodzina mama, tata i ich może pięcioletnia córeczka trzymająca wielkiego pluszowego misia pies nagle się spiął. Zastygł w bezruchu, uszy położył po sobie, po czym rzucił się naprzód, głośno szczekając na dziewczynkę, krążąc wokół niej i intensywnie obwąchując zabawkę.
Co pan robi?! krzyknęła matka, zasłaniając córkę i przyciskając ją do siebie. Zabierzcie tego psa!
Marek pociągnął za smycz i wydał komendę, ale Burek nie słuchał. Wciąż szczekał i warczał, wpatrzony uporczywie w pluszaka.
Przepraszam, proszę pani, ale muszę przeprowadzić kontrolę powiedział funkcjonariusz. To procedura. Proszę za mną.
Przeszukanie nie dało rezultatu: bagaż był czysty, dokumenty w porządku, zero śladów zakazanych substancji. A jednak Burek wciąż szczekał, nie spuszczając wzroku z misia.
Spokojnie, wszystko w porządku szepnął Marek, pochylając się do psa. Co cię niepokoi?
Burek zaszczekał raz jeszcze i przycisnął nos do pluszaka.
Możemy już iść? zapytała matka zniecierpliwiona. Nasz lot do Porto odlatuje za godzinę.
Tak, proszę pani, tylko proszę podpisać dokument odparł Marek, podając tablet z oświadczeniem o rezygnacji z dalszej kontroli.
Kobieta wzięła urządzenie, a funkcjonariusz zauważył, iż jej dłonie drżą.
Cofnął się o krok i powiedział stanowczo:
Przepraszam, ale muszę was zatrzymać. Dzisiaj nigdzie nie polecicie.
Ale dlaczego?! wybuchnął ojciec. To absurd! Przeszliśmy kontrolę!
Problem nie dotyczy was. Problem dotyczy waszej córki cicho odpowiedział Marek, patrząc na dziewczynkę.
I wtedy funkcjonariusz odkrył coś zupełnie nieoczekiwanego i przerażającego.
Delikatnie zabrał misia od dziecka i udał się z psem do pomieszczenia służbowego. Minutę później wrócił blady, niosąc zdjęcie rentgenowskie.
W środku zabawki są kapsułki z rzadką syntetyczną substancją. Bardzo drogą. I tak dobrze ukrytą, iż zwykłe skanery jej nie wykrywają.
Matka osunęła się na krzesło, jej ramiona drżały.
To nie my! krzyknęła. My my nie wiedzieliśmy! Kupiliśmy misia wczoraj na ulicy od kobiety z wózkiem. Córka sama go wybrała!
Zbadamy to odparł Marek i wyszedł z pokoju.
Dwa dni później śledztwo ujawniło prawdę: kobieta z wózkiem nie była sprzedawczynią, ale kurierem grupy przestępczej. Oferowała zabawki z ukrytym ładunkiem podróżnym z dziećmi, wiedząc, iż rzeczy dzieci rzadko są dokładnie sprawdzane.
Rodzina była niewinna. Zwolniono ich, a miś trafił do akt jako dowód. Policja aresztowała trzy osoby powiązane z przemytem narkotyków w pluszakach.
A Burek? Stał się bohaterem. Na lotnisku zawisła tablica na jego cześć: *Pies, który wyczuł prawdę*.

Idź do oryginalnego materiału