Pies nie opuszczał progu kostnicy, jakby czuł, iż za tymi drzwiami ktoś walczy z przywróceniem do życia jego właścicielki, a ten „ktoś” to nie byle jaki doktor.

twojacena.pl 4 tygodni temu

Pies nie odstępował progu kostnicy, jakby przeczuwał, iż za tymi drzwiami ktoś usiłuje wskrzesić jego panią. A ten „ktoś” nie był zwyczajnym doktorem.
– Siemionku, jeszcze troszkę poczekaj, zaraz kończę – powiedział do telefonu Wasilij Andriejewicz, starając się brzmieć jak najłagodniej. – Nie nudzisz się tam beze mnie, co?
Odłożył słuchawkę i uśmiechnął się. Choć na pierwszy rzut oka wydawał się surowy ostre rysy twarzy, twarde spojrzenie w środku był zupełnie inny. Wiedział, iż wnuk potrafi być samodzielny. Siemionek nauczył się już obsługiwać telewizor, czytać książki, choćby gotować proste dania makaron flotański czy jajecznicę. Mimo to czasem dzwonił, mówiąc, iż tęskni Wasilij rozumiał, iż to taka dziecięca gra, sposób, by okazać uczucia, ale i tak każde takie słowo rozpuszczało jego serce. Grał więc swoją rolę uspokajał, pocieszał, przekonywał, by się nie martwił.
Minęły dwa lata, odkąd Siemionek zamieszkał z dziadkiem. Dwa długie lata bólu, straty i mozolnego odbudowywania życia.
Pamiętał dzień, gdy przywiózł chłopca do domu. Wtedy wydawało mu się, iż świat rozpadł się na kawałki. Sam ledwo stał na nogach, jakby kilkakrotnie umarł i zmartwychwstał. Ale nie miał wyboru. Wszystko, co pozostało po tragedii, to sześcioletni chłopiec o pustym spojrzeniu, zagubiony we własnych myślach.
Katastrofa wydarzyła się tamtej przeklętej nocy, gdy rodzice Siemionka syn Wasilija, Misza, i jego młoda żona wracali z przyjęcia. Zamówili taksówkę, chcieli tylko dojechać do domu. Ale tuż przy bramie w ich auto wjechał inny samochód pędzący jak szalony, prowadzony przez pijanego młodzieńca. Uderzenie było potworne. Z trójki przeżył jedynie Siemionek. Drobny, kruchy jak zniszczona zabawka. Jak przeżył? Cud. Ratownicy, którzy widzieli już wiele, tylko kręcili głowami: „Anioł osłonił go skrzydłem”. Wrak był poszarpany, a Semion wyszedł niemal bez szwanku kilka zadrapań, może od ratowników wyciąganych go z gruzowiska.
Żona Wasilija odeszła dawno temu gdy Misza miał szesnaście lat. Potem dziadek wychowywał syna, a później i wnuka. Czas mijał, ale żal nie ustępował. Po śmierci syna i synowej Wasilij niemal stracił wolę życia. W głowie kotłowały się myśli: „Za co? Dlaczego nas to spotkało?!” Ale pewnego dnia spojrzał w oczy wnuka puste jak zimowe niebo nad opuszczonym placem i zrozumiał: jeżeli teraz się podda, Semionek zostanie całkiem sam. A na to nie mógł pozwolić.
Miesiące mijały. Dopiero po pół roku chłopiec zaczął zachowywać się jak normalne dziecko cichy, zamyślony, ale coraz bardziej „swój”. Wasilij wrócił do pracy. Na początku przy chłopcu czuwała sąsiadka Nina Pietrownaz, dobra, matczyna dusza. Pomagała, wspierała, pilnowała, by Siemion nie zostawał sam. Gdy stał się bardziej samodzielny, wpadała tylko czasem nakarmić, sprawdzić, jak się ma.
Nina była cudowną osobą, ale miała jedną irytującą cechę uparcie próbowała go wyswatać. Ciągle przyprowadzała jakieś kobiety, rzucała subtelne aluzje. W końcu zrozumiał, dlaczego nagle tyle pań wokół niego.
– No co, Wasiu, żadna ci się nie podoba? spytała kiedyś.
Wtedy pojął jej grę. Roześmiał się:
– Nina Pietrownaz, chcesz mnie sprzedać za mąż?
Sąsiadka spochmurniała:
– A co w tym śmiesznego? Mężczyzna w kwiecie życia, a sam jak palec Nie wypada! Mógłbyś komuś dać szczęście, a i sam nie skończysz samotnie!
Musiał obiecać, iż będzie „rozglądał się za kandydatkami”, by dała mu spokój. Ale Nina nie była jedną inne kobiety też zaczęły się narzucać. To tak go wkurzyło, iż rzucił etat w szpitalu i przeniósł się do zakładu medycyny sądowej. Może powinien był to zrobić wcześniej, ale po rodzinnej tragedii zaloty stały się nie do zniesienia.
Zmiana dobiegała końca. W budynku panowała cisza popołudniowymi pacjentami zajmowała się już inna ekipa. Wasilij wyszedł zapalić. Wiosna dopiero budziła się do życia, powietrze pachniało świeżością i nadzieją.
Przed drzwiami siedział ogromny pies. Patrzył tak smutno, iż aż ściszało serce.
– Co, przywieźli twoją panią? Nie martw się, stary Wracaj, będzie dobrze.
Pies westchnął niemal po ludzku, zrobił dwa kroki, znów usiadł.
Po godzinie Wasilij znów wyszedł czas wracać do domu. Pies wciąż czekał, skomląc cicho, jakby prosił o wpuszczenie. Dziwne zachowanie. Przecież psy wyczuwają śmierć Dlaczego ten był taki niespokojny?
– Kolia! Kogo przywieźli? Czyj to pies? zawołał.
Młody sanitariusz, marzący o studiach medycznych, odparł od razu:
– Kobietę znaleziono na ulicy. Bez dokumentów. Pewnie weszła z psem na spacer i
– Gdzie jest?
– Tam, jeszcze nie zabrali. Piortowicz zaraz przyjdzie, obejrzy i zdecyduje.
Piortowicz zmiennik Wasilija zawsze zaczynał dzień od kubka gorącej herbaty.
– Chodźmy do niej zaproponował Wasilij. – Wygląda na czterdziestkę, twarz bez śladów urazów ale dziwnie nie wygląda na martwą.
Dotknął jej ręki i zamarł.
– Co?! Żyje!
Sanitariusz Igor omal nie zemdlał.
– Na nosze i wołaj Piortowicza!
Rzucił torbę, zrzucił kurtkę. Puls był słaby, ale był!
Piortowicz przybiegł, od razu zabrał się do pracy:
– No proszę, mamy tu nieboszczyka na niby! Spokojnie, zaraz cię postawimy na nogi! Coś tyZanim nadeszła zima, Marina w pełni wyzdrowiała, a ich dom, który przez lata był cichy i smutny, znów rozbrzmiewał śmiechem, szczekaniem Przyjaciela i wspólnymi opowieściami o lepszych jutrach.

Idź do oryginalnego materiału