Pierwszy dzień zimy nie zaczął się najlepiej. Katarzyna musiała iść do pracy, a za oknem panował koszmar – śnieg mieszał się z deszczem, temperatura spadła do zera, i nie wiadomo było, jak się ubrać.
Kurtka odpadała, trzeba było włożyć puchową kurtkę i solidne buty.
To był jej pierwszy dzień pracy po długiej przerwie. Latem, pod wpływem emocji związanych z relacją z Markiem, nierozważnie zrezygnowała z posady.
Ukochany kupił jej wakacje nad morzem, a szef nie chciał jej zwolnić. Więc napisała wypowiedzenie…
Wtedy wydawało się, iż świat błyszczy jak diamenty. Była pewna, iż na plaży usłyszy oświadczyny. Po co więc miała pracować? Marek zapewni im obojgu życie, w którym jej zarobki nie będą miały znaczenia.
Marzyła o ślubie, dziecku i wygodnym życiu w jego willi. Jakże teraz żałowała swojej lekkomyślności!
Nie było żadnego oświadczenia. Tylko restauracje, romantyczne noce i powrót do rzeczywistości.
Nie porzucił jej od razu – prawie pół roku wmawiał jej, iż ich związek ma przyszłość. Aż w końcu tydzień temu nie wytrzymała i zapytała wprost, co dalej.
— Nie mam wielkich planów, Kasiu — odparł. — Wracam do byłej żony. Mamy z ojcem wspólny biznes, a on zachorował. Zapowiedział, iż wszystko przepisze synowi, a ona będzie zarządzać, dopóki chłopak nie dorośnie. Ale jeżeli odbudujemy rodzinę, wszystko przejdzie na mnie i syna. Ciężkie warunki. Wybacz, kochanie…
Potem były jeszcze jakieś brednie o miłości i smutku rozstania. Jak bardzo jest bezsilny, jak cierpi…
Katarzyna narzuciła na ramiona jego ostatni prezent – futrzaną pelerynę – i rzuciła krótko:
— Żegnaj.
I zniknęła z jego życia. Nie żałowała go. Żałowała tylko straconego czasu.
Musiała przełknąć łzy i wrócić do poprzedniej pracy, błagać dyrektora, by ją przyjął z powrotem.
Po krótkiej wymianie zdań z koleżankami z biura, czekała pod gabinetem szefa. Trwało poranne zebranie. Za zamkniętymi drzwiami słychać było jego podniesiony, zirytowany głos. Pewnie kogoś rugał.
Gdy w końcu wyszła, nieśmiało przekroczyła próg i uśmiechnęła się promiennie.
Przedstawiła swoją prośbę, tłumacząc krótko: nie radzi sobie bez pracy, życie osobiste się nie ułożyło.
Szef, który zawsze ją lubił, choć był szczęśliwie żonaty, spojrzał ze współczuciem i powiedział:
— Nikogo innego bym nie przyjął. Ale ciebie tak. Tylko nie na poprzednie stanowisko – już zajęte. Możesz zostać moją asystentką? Marta idzie na urlop macierzyński od pierwszego grudnia. Ale dyscyplina! Żadnych niespodziewanych urlopów!
Nie miała wyboru. I oto pierwszy dzień pracy. Elegancka spódnica, biała bluzka, dyskretny makijaż. Buty na zmianę wzięła do torby. Gdy spieszyła na przystanek, przyszła wiadomość od szefa:
„Proszę przyjść wcześniej. Awaryjne spotkanie.”
Spojrzała na zegarek – nie zdąży. Trzeba wziąć taksówkę. Zatrzymała się, by wybrać numer, gdy nagle potrącił ją chłopak na deskorolce! W taką pogodę?!
Znaleźli się oboje na ziemi. Kurtka w błocie, rajstopy podarte, telefon na jezdni.
Ale to dało się naprawić. Gorzej, iż chłopak najwyraźniej się poturbował – łapał się za nogę. Wstał przy pomocy Katarzyny i przechodniów, ale nie mógł na nią stanąć.
Ktoś podał jej telefon. Przyjechało pogotowie.
— Kto jedzie z chłopcem? — zapytał lekarz. Wszyscy nagle spuścili wzrok.
Musiała jechać Katarzyna.
Zebrała deskorolkę, jego szkolny plecak z urwanym paskiem i wsiadła do karetki. W szpitalu, gdy chłopak był na badaniu, jej telefon ożył.
Pięć nieodebranych połączeń od szefa. Dzień pracy, nie mówiąc o spotkaniu, już się rozpoczął. Spróbowała oddzwonić – bez odpowiedzi. Po chwili przyszło SMS:
„Nie martw się. Zmieniłem zdanie. Powodzenia w poszukiwaniach.”
Koniec kariery. Łzy napłynęły do oczu, ale nie dała im płynąć. Głupota! Znajdzie pracę asystentki gdzie indziej. Chociaż…
Nawet nie skończyła myśli, gdy wyprowadzono chłopca.
— Niech się pani nie martwi. Nie tak źle. Ale to lekkomyślność pozwalać dziecku jeździć w taką pogodę…
— Przepraszam, nie jestem jego mamą. Musimy już iść. Dziękuję za pomoc — odparła Katarzyna i posadziła chłopca obok.
Miał jakieś czternaście lat.
— Jak się czujesz? — zapytała. — Gdzie mieszkasz?
Pod adres, który podał, wezwała taksówkę. W międzyczasie chłopak wybrał numer:
— Babciu, nie denerwuj się… Jeździłem na deskorolce i… Zaraz wracam.
Słyszała histerię w słuchawce, ale taksówka już podjechała. Opierając się na jej ramieniu, jakoś doszedł do auta.
Miał na imię Kuba, a ubrany był całkiem porządnie. Widać było, iż nie z biednej rodziny. Tylko dlaczego zadzwonił do babci, a nie do rodziców?
— Tata jest w delegacji — wyjaśnił. — Zostawił mnie z babcią.
Gdy dojechali pod dom, w drzwiach stała już zdenerwowana kobieta. Katarzyna krótko wyjaśniła sytuację i została zaproszona na herbatę.
Nie odmówiła. Mieszkanie było czyste, zadbane. Z przyjemnością ogrzewała dłonie na gorącej filiżance, a babcia łajała wnuka, iż wziął tę „diabelską deskę” bez pytania.
Wymienili numery telefonów i w końcu się pożegnali.
— Zadzwonię, sprawdzę, jak się masz. jeżeli będziecie czegoś potrzebować, dajcie znać — powiedziała Katarzyna i wyszła.
A iść adekwatnie nie miała dokąd. Dzień pracy się nie rozpoczął, a kariera asystentki u zakochanego szefa legła w gruzach.
— Może i lepiej — pomyślała i wróciła do domu.
Przez cały tydzień przeglądała ogłoszenia. Były oferty, ale nic pasującego: albo za daleko, albo pensja marKiedy kilka dni później Kuba zadzwonił, by zaprosić ją na kolację z tatą, choćby nie przypuszczała, iż to początek czegoś pięknego, co odmieni jej życie na zawsze.