Pierwsza na miejscu

newsempire24.com 21 godzin temu

Ona przyszła pierwsza

Weronika Janicka wstała o piątej rano, jak zawsze. Czterdziestoletni nawyk pracy w fabryce nie zniknął, choć od trzech lat była już na emeryturze. Cicho, by nie obudzić Stanisława Mariana, przeszła do kuchni i postawiła czajnik. Za oknem jeszcze było ciemno, ale wiedziała, iż niedługo wzejdzie słońce.

Dzisiaj był wyjątkowy dzień. Pierwszego września jej wnuczka Zosia idzie do pierwszej klasy. Weronika denerwowała się bardziej niż sama dziewczynka. Cały tydzień przeglądała szkolną wyprawkę, sprawdzała plecak, liczyła zeszyty. Stanisław tylko kiwał głową i mówił, iż oszalała.

– Co ty się tak rzucasz jak oparzona? – burknął. – Nasz Wojtek sam chodził do szkoły i jakoś przeżył.

– Ja chcę być pierwsza – odpowiedziała Weronika. – Pierwsza spotkać ją pod szkołą, pierwsza pogratulować.

Stanisław Marian nie rozumiał tego pragnienia żony. Uważał, iż babcie tylko przeszkadzają w takich sprawach. Ale Weronika myślała inaczej. Pamiętała, jak trzydzieści lat temu odprowadzała swojego Wojtka do pierwszej klasy. Wtedy pracowała na dwie zmiany, w domu pojawiała się dopiero późnym wieczorem. Na apel przyszła babcia Wojtka, jej mama. A Weronika stała pod bramą fabryki i płakała z bezsilności.

– Nie płacz – powiedziała wtedy sąsiadka Halina. – Wyrośnie twój syn, wnuki ci urodzi, wtedy nadrobisz.

I teraz nadrabiała.

Herbata zaparzyła się mocna, aromatyczna. Weronika nalała ją do ulubionego kubka w róże i usiadła przy stole. Na parapecie stały bukiety – trzy sztuki. Jeden kupiła wczoraj na targu, drugi zerwała w ogródku, a trzeci wieczorem przyniósł Stanisław. Wstydził się, mówił, iż to głupstwo, ale i tak przyniósł.

– Trzy bukiety to za dużo – powiedziała mężowi.

– A nuż nauczycielka nie jest sama? – wzruszył ramionami Stanisław. – Wszystko może się zdarzyć.

O siódmej Weronika już stała pod prysznicem. Założyła najlepszą sukienkę, tę w niebieskie groszki, którą chowała na specjalne okazje. Ufryzowała włosy, pomalowała usta. W lustrze patrzyła na nią elegancka kobieta z rozbłysłymi oczami.

– Co, na randkę się wybierasz? – obudził się Stanisław.

– Chcę wyglądać pięknie dla wnuczki – odparła.

– I tak jesteś piękna – mruknął w poduszkę.

O wpół do ósmej zadzwonił Wojtek.

– Mamo, już wyjeżdżamy. Zosia się denerwuje, całą noc źle spała.

– A ja w ogóle nie spałam – przyznała Weronika. – Idę pod szkołę, będę czekać.

– Mamo, apel dopiero o dziewiątej.

– Wiem. Ale chcę być pierwsza.

Wojtek westchnął. Dawno przywykł do dziwactw matki. Po urodzeniu Zosi Weronika jakby odmłodniała o dziesięć lat. Biegała z wnuczką, woziła do przedszkola, na karuzelę, kupowała zabawki. Wojtek z żoną tylko się dziwili.

– Dobrze, mamo. Tylko się nie przezięb, na dworze chłodno.

Weronika wzięła bukiety, wrzuciła do torebki cukierki dla Zosi i wyszła w stronę szkoły. Dojście zajmowało około piętnastu minut, ale się nie spieszyła. Chciała rozkoszować się porankiem i oczekiwaniem.

Pod schodami szkoły stała już kobieta z bukietem. Weronika się zmartwiła – nie była więc pierwsza. Podeszła bliżej i rozpoznała Annę Kowalską, sąsiadkę z trzeciego piętra.

– Też na apel? – zapytała Weronika.

– Wnuk idzie do pierwszej klasy – skinęła głową Anna. – A pani?

– Wnuczka. Zosia.

Kobiety stanęły obok siebie i zaczęły rozmawiać o dzieciach, o szkole, o tym, jak gwałtownie biegnie czas. Anna okazała się miłą rozmówczynią. Pracowała w przychodni jako pielęgniarka, niedawno przeszła na emeryturę.

– Wie pani – przyznała się Weronice – całe życie marzyłam, żeby odprowadzić wnuka do szkoły. Mam jedną córkę, późno wyszła za mąż. Myślałam, iż nie doczekam wnuków.

– A u mnie na odwrót – odpowiedziała Weronika. – Nie mogłam odprowadzić syna, bo dużo pracowałam. Teraz chcę nadrobić.

Stopniowo pod szkołą gromadziły się inne babcie i dziadkowie. Wszyscy odświętnie ubrani, wzruszeni, z bukietami. Weronika patrzyła na nich i myślała, iż każdy miał swoją historię, swój powód, by tu być.

Oto przyszła Teresa Nowak z sąsiedniego bloku. Wychowywała wnuczkę sama, po tym jak córka zginęła w wypadku. Dziewczynka, Milenka, była cicha i nieśmiała. Teresa bała się, iż w szkole będzie jej trudno.

– Mileńka jak? – zapytała ją Weronika.

– Przeżywa. Mówi, iż dzieci będą się śmiać z jej sukienki. A sukienka ładna, sama ją uszyłam – Teresa się zasmuciła.

– Dzieci są dobre, nie będą się śmiać – uspokoiła ją Anna. – Ważne, żeby Milenka czuła się pewniej.

Podszedł dziadek z ogromnym bukietem mieczyków. Weronika go nie znała, ale przedstawił się sam – Marek Wiśniewski. Wnuczka była adoptowana, on z żoną wzięli dziewczynkę z domu dziecka.

– Kasiunia u nas mądra – mówił z dumą. – Czytać już umie, liczy do stu. Tylko strasznie nieśmiała.

– Nic się nie martw, w szkole się oswoi – powiedziała Weronika. – Dzieci gwałtownie się zaprzyjaźniają.

O wpół do dziewiątej zaczęli zjeżdżać rodzice z pierwszoklasistami. Weronika zobaczyła syna z żoną i Zosią. Dziewczynka miała białą bluzkę, granatową spódniczkę i białe kokardy. W rękach trzymała plecak – nowy, ładny, z obrazkiem.

– Babciu! – krzyknęła Zosia i podbiegła do Weroniki.

– Moja ślicznotka! – przytuliła ją babcia. – Jak tam? Denerwujesz się?

– Troszkę. A ty po co tak wcześnie przyszłaś?

– Chciałam być pierwsza, żeby cię przywitać – uśmiechnęła się Weronika.

Zosia przytuliła się do babci. Zawsze była z nią bliżej niż z rodzicami. Weronika rozpieszczała wnuczkę, czytała jej bajki, uczyła piec pierniczki. A rodzice stale byli zajęci pracą.

– Mamo, dzięki, iż przyszłaś – powiedział Wojtek. – ZosWeronika uścisnęła wnuczkę mocno, czując, iż nic nie jest w stanie porównać się z tą chwilą.

Idź do oryginalnego materiału