**Pieczona prawda: jak jeden dorsz przewrócił rodzinę do góry nogami**
Marek wrócił do domu po pracy, zmęczony, ale zadowolony. Z kuchni unosił się kuszący zapach. Zatarł ręce i zajrzał do środka:
— Mmm, coś pysznie pachnie! Co gotujesz, Aniu?
— Upiekłam rybę — odparła spokojnie żona.
Zanim zdążył zapytać o przyprawy, z głębi mieszkania dobiegły dziwne odgłosy. Marek zaniemówił:
— To znów sąsiedzi?
— Nie, nie sąsiedzi. W drugim pokoju czeka na ciebie niespodzianka — odparła Anna z tajemniczym uśmiechem.
— Jaką niespodziankę? — zdziwił się.
— Sprawdź sam.
Marek powoli przeszedł korytarzem, ostrożnie otworzył drzwi — i zastygł. W fotelu, jak gdyby nigdy nic, siedziała jego matka — Janina Nowak.
Pojawiła się bez zapowiedzi. Anna, myśląc, iż to kurier, otworzyła od razu.
— Dzień dobry, pani Janino. Dlaczego nie uprzedziliście? A jeżeli by nas nie było?
— Marek pracuje, a ty siedzisz w domu. Dojadę sama, jeszcze nie jestem inwalidką. Gdzie mój pokój?
— Proszę przejść na razie tutaj, później się zorganizujemy.
— Macie trzy pokoje, a nie możesz od razu wskazać? I jak to on nie wiedział?
— On też nie był poinformowany. Nie mówiliście mu?
— A po co? Nie przyjechałam w gości. Zostaję u was na dłużej.
Anna wzięła głęboki oddech, czując, jak w środku wszystko się zaciska. Musiała dokończyć pracę, więc poprosiła teściową, by chwilę poczekała. Ta zaś, z szyderczym uśmiechem, rzuciła:
— W lodówce pusto…
— Zaraz będzie dostawa.
Gdy kurier przyniósł zakupy, Anna gwałtownie przygotowała prosty obiad: pokroiła ser, wędlinę, chleb, zaparzyła herbatę.
— Może zjecie kaszę albo racuszki?
— Nie trudź się. Jak trzeba, sama ugotuję.
Anna skinęła głową i wyszła. Po pół godzinie, gdy skończyła pracę, wróciła do kuchni i usłyszała, iż teściowa „zagospodarowała” pokój obok łazienki — ten sam, w którym Marek nocami przesiadywał przy komputerze. Kobieta już zdążyła oznajmić:
— Bałagan, brud, naczynia. On chociaż sam sprząta?
— On pracuje, tu odpoczywa.
— Pracuje? A te jego zabawki? Ty siedzisz w domu, zakupy przez internet, a on, biedak, musi harować dzień i noc.
Anna milczała, zaciskając zęby. Za dużo goryczy narastało w niej od miesięcy, ale teraz nie była pora. Przypomniała sobie niedawną rozmowę z własną matką, gdy skarżyła się na męża i jego hobby:
— Przynajmniej nie ugania się za dziewczynami. Gra cicho — pocieszała ją matka.
— A kiedy dzieci?
— Nie wygrał się w dzieciństwie…
I to była prawda. Wszystkie pieniądze, które jego matka dała na mieszkanie, Marek wydał na drogi sprzęt. *Marzenie z dzieciństwa* — tłumaczył. Mimo to mieszkanie zostało zapisane na Annę, dzięki wkładowi jej rodziców.
Po obiedzie Janina Nowak zasnęła w swoim „nowym” pokoju. Marek wrócił z pracy, usłyszał chrapanie i zmarszczył brwi:
— To sąsiedzi?
— Nie. Twoja mama. Wejdź, porozmawiaj.
Matka obudziła się w samą porę. Bez wstępów, od razu:
— Jestem na emeryturze. Planuję podróżować, a między wyjazdami mieszkać u was. Mieszkanie sprzedam, przecież dałam ci pieniądze. Więc i tu mam swoje metry.
— Mamo, na serio? Chcieliśmy tu pokój dla dziecka. Anna się nie zgodzi.
— W takim razie oddaj moje pieniądze. Sprawiedliwie.
— I tak co miesiąc ci przelewam. Mamy rodzinę.
— Rodzinę? Anna w domu siedzi. Ty pracujesz sam. Pokażcie dokumenty. Mam nadzieję, iż wszystko jest jak trzeba?
Anna w milczeniu wyszła, wróciła z teczką.
— Oto dokumenty. Mieszkanie jest na mnie. Pieniądze dali moi rodzice.
— A moje?
— Wydane. Na twoim ukochanym synu. Na jego „dzieciństwo”.
Marek wstał, spojrzał winowajczo:
— Przepraszam, mamo. Ale wtedy tak tego pragnąłem. A teraz — już się nabawiłem. Koniec.
— Ach! — wybuchnęła Anna. — jeżeli nie przestaniesz, składam pozew o rozwód. Wrócisz do mamy, do swoich zabawek.
— Aniu, nie rób tego! Wszystko sprzedam. Obiecuję. Chodźmy na kolację. Dziś — bez komputera.
Przy stole teściowa milczała, marszcząc brew.
— Więc ja tu nikim jestem? A myślałam, iż będę gospodynią.
— Jesteś matką mojego męża. Ale my mamy swoją rodzinę. I nie zamierzam żyć pod twoje dyktando.
— Marku, jesteś pod pantoflem!
— Wolę pod pantoflem ukochanej żony niż pod kontrolą matki. Całe życie za mnie decydowałaś. Dość. Jestem dorosły.
Janina wstała bez słowa, wzięła torbę:
— Zamów mi taksówkę. Wyjeżdżam. Jeszcze sobie o mnie przypomnicie…
Marek w milczeniu odprowadził matkę do samochodu. Gdy wrócił, usiadł przy stole:
— Zjem i rybę, i mięso. Wszystko naraz. Strasznie zgłodniałem.
— A z tymi grami — naprawdę mówiłeś poważnie?
— Tak. Wszystko sprzedam. Przydadzą się pieniądze na dzieci. Teraz jestem gotowy. A z mamą… jakoś to będzie. Najważniejsze, iż jesteś przy mnie.
Anna uśmiechnęła się. I poczuła w sercu: ten „zakazany owoc” wreszcie dojrzał.