Berlin na rowerze jest pierwszą z pięciu zaplanowanych eskapad do europejskich stolic. Postaram się tak układać rowerowe trasy aby zawierały wspólne dla siebie frazy: rower, rzeka, ścieżka rowerowa, przedmieścia, centrum miasta, przygoda. Kryteria są proste: wjechać/wyjechać do/z centrum miasta/przedmieść rowerem/pociągiem najlepiej wzdłuż rzeki ścieżką rowerową (*niepotrzebne skreślić).
Dojechać rowerem do charakterystycznego punktu wybranej stolicy, pochwalić/ponarzekać, sprawdzić jak tam się jeździ? Czy lepiej czy gorzej niż po moim mieście. Bo interesujący jestem.
Z Wrocławia do Berlina jest około 350 km. To jakieś cztery godziny spokojnej jazdy autem
Rowerową berlińską przygodę zaczynam startując z wcześniej upatrzonego parkingu samochodowego w okolicach Jeziora Tegel (Tegeler See). To zachodnia część stolicy Niemiec. Jezioro Tegel połączone jest z żeglowną rzeką Hawelą. Pełno tu zatem łódek, marin i uroczych promenad. Znać, iż miejsce to żyje za sprawą ruchu wycieczkowego i jest chętnie odwiedzane przez berlińczyków.
Czerwonym, 91-metrowym, stalowym mostem, a raczej szeroką kładką przechodzimy na drugą stronę starego portu. Na Promenadę Greenwich, skąd ruszymy ku berlińskiej metropolii.
Naszym pierwszym rowerowym celem jest Białe Miasto (Weiße Stadt) zwane czasami także Szwajcarską Dzielnicą. To modernistyczne osiedle mieszkaniowe zostało wybudowane w latach 1929-1931 r. Wraz z pięcioma innymi dzielnicami Berlina zostało wpisane w 2008 roku na listę UNESCO. Zatem dzisiejszy cel musiał być oczywisty: dzielnica Reinckendorf, a konkretnie Arosse Allee. Ta szeroka, ładnie zabudowana po łuku aleja to białe, głównie pięciopiętrowe bloki w których jest około 1300 mieszkań. Przez dzielnicę jedzie się dobrze wyznaczoną ścieżką rowerową. Zresztą ostatnie 10 km to bardzo sprawny przejazd.
Z Białego Miasta kierujemy się do tzw. English Quarter czyli kolejnej modernistycznej dzielnicy mieszkaniowej. To Osiedle Schillerpark (Siedlung Schillerpark), nieco starsze niż mijane poprzednio, bo wybudowane w latach 1924-1930. Jest też mniejsze (303 mieszkania), a budynki z czerwonej cegły są niższe. Kwartał angielski w pełnej krasie: Oxforder Strasse, Bristol Strasse, Windsorer Strasse, ale też Dubliner Strasse. Trawniki, brak aut, dominująca zieleń kilkudziesięcioletniego drzewostanu w pobliżu przytulnego parku. A i rowerem przyjemnie, choć po kwartale pospacerowałem pieszo.
Przez dzielnicę Wedding dojeżdżamy do kanału żeglugowego łączącego Berlin ze Spandau. Remont przy mostach kolejowych troszkę utrudnia naszą trasę. Niby jest dobrze oznakowana, a jednak gubię ścieżkę. Mimo chwilowej przeszkody docieramy znów nad wodę. I nie jest to Sprewa ale jeden z kilku kanałów łączących ją z pozostawioną dawno w tyle Hawelą. Odtąd będziemy trzymać się nadbrzeży w drodze do centrum.
Mijamy nową zabudowę miejską dzielnic po prawej stronie kanału. Przez niewielką bramkę (zamykana na noc) wjeżdżamy na teren Cmentarza Inwalidów przed który rzecz jasna przebiega ładnie wyasfaltowana ścieżka rowerowa. I tu muszę dodać, iż właśnie jesteśmy tuż pod historycznym berlińskim murem. Oglądamy jego fragmenty. Nie są one tak spektakularne jak te które znamy z przewodników czy relacji telewizyjnych końca lat osiemdziesiątych. Dziś to taki zwykły mur, taki betonowy jak spod Kalisza czy Ostrowa, zmieniający się za chwilę w falujące ogrodzenie oddzielające kanał od mijanych posesji.
Potem są kamienice, które od wody oddziela je ścieżka pieszo rowerowa prowadząca do mostu Sandkrugbrücke. Jesteśmy w centrum. Znad basenu portowego Humboldthaffen wyłania się charakterystyczny, imponujący swą architekturą budynek głównego dworca kolejowego Berlin Hauptbahnhof.
Mijamy bryłę Futurum i „nasz” kanał łączy się ze Sprewą. Szeroko i przestrzennie tu! Wow! Jesteśmy na prawym brzegu rzeki i cieszymy się bezpieczną jazdą po szerokiej, betonowej zabudowie. Można cieszyć się jazdą, aż do Marschallbrücke. Tu przekraczamy niewidzialną dziś granicę nieistniejącego już muru i jesteśmy w dawnym Berlinie wschodnim.
I tu zaczyna się chaos. Kto by pomyślał? – ponad trzydzieści lat scalania i wciąż różnica. Trzeba dobrze orientować i mocno skupić się na drodze. Masa aut, masa turystów (jest sobota), sam fakt przejazdu okolicami dworca Berlin Friedrichstraße, remonty, popołudnie i cały ten wielkomiejski zgiełk. Daliśmy rade przejechać przez tę dżunglę zatrzymując się na moście Ebertsbrücke tuż przed Wyspą Muzeów, miejsca dobrze znanego mi z kolekcji miejsc z listy UNESCO.
Na Wyspie Muzeów pozostało bardziej gęsto. Zdarza się, iż musimy prowadzić rowery. W pewnym momencie mimowolnie stajemy się uczestnikami wycieczki „Berlin na rowerze”. Naprawdę, ciężko się z takiego peletonu wyplątać. Docieramy z nimi do placu Marksa i Engelsa, tuż pod berlińską wieżę telewizyjną (Berliner Fernsehturm). Ufff… trzeba zrobić pauzę, bo ostatnie kilka kilometrów to była naprawdę wysoka koncentracja. Trzeba było mocno uważać. Mimo, iż są ścieżki rowerowe natłok ludzi sprawia, iż trzeba być bardzo mocno skupionym, aby nie spowodować kraksy, potrącić pieszego czy wpaść pod auto.
Ruszamy na główną arterię miasta. Przez Schlossplatz na Unter der Linden pod Bramę Brandenburską. Mijamy most Libknechta i główny nurt Sprewy, berliński zamek, katedrę, Stare Muzeum by zatrzymać się tuż za mostem Zamkowym.
No zwabił nas kram z bratwurstami. Być w Berlinie i nie spróbować tych pysznych kiełbasek? Wiem, może miejsce nie to, ale u mnie to już tradycja na Unter der Linden. Berliński bratwurst musi być! Taki z keczupem i musztardą. A iż jestem na świeżo po drezdeńskich bratwurstach to muszę szczerze przyznać, iż te berlińskie dziś dostały omłot smakowy. Przynajmniej te, ze stoiska przy Moście Zamkowym!
Bieżący kilometr trasy rowerowej, ten przed Bramą Brandenburską, to piękna jazda okazałą Unter der Linden. Leci się szeroko osobnym pasem (momentami trzecim) na dwupasmowej jezdni. Aut jak na lekarstwo. Duże autobusy stoją grzecznie na swoich pasach. Piesi tłumnie na chodniku, a ty płyniesz jak na autobahnie. No bajka! Berlińska pierwsza klasa rowerowa. Petrarda! Tylko trzeba uważać na światła i innych uczestników, no ale to w mieście przecież normalka.
Gęsto robi się pod bramą. Nic nowego, bo to przecież kulminacyjny punkt Berlina. Wyczuwam jednak moment i… przejeżdżam rowerem pod Bramą Brandenburską. Jakoś nie mogłem sobie darować. (pod bramą prowadzi oficjalna ścieżka więc nie jest to wykroczenie, jednak tłumy tego dnia skutecznie to uniemożliwiały).
Znów jesteśmy w dawnym Berlinie Zachodnim. Jedziemy przez zielony Tiergarden położony na lewym brzegu Sprewy. Tu teoretycznie powinniśmy pomyśleć o wyjeździe z miasta komunikacją. Jednak, mimo tego męczącego zgiełku w centrum, postanawiamy kontynuować jazdę dalej.
I tak mijamy podobno najstarszy, berliński flohmarkt za dworcem Tiergarden, ale już na Charlottenburgu i docieramy do kolejnej, berlińskiej drogi wodnej. To Landwehrkanal opływający centrum od południowej strony. Teraz jedziemy jego lewą stroną w kierunku Sprewy.
Zatrzymujemy się za mostem Dovebrucke. To bardzo interesujące miejsce. Tu można popłynąć… w cztery strony, bo Sprewa łączy się z dwoma kanałami. Taka wodna krzyżówka o czym przypomina stosowne oznakowanie. My wybierzemy lewą stronę rzeki płynącej w kierunku Haweli. Na drugi brzeg Sprewy przejedziemy przez Schlossbrucke przy pałacu Charlottenburg. Dziś Sprewę pożegnamy przy ujściu zachodniego kanału. Tu zaczynają się przemysłowe dzielnice miasta.
Mamy kolejny przykład modernistycznego osiedla mieszkaniowego: to Siemenstadt. Zabudowa powstała w latach 1929-1931 r. jako dzielnica mieszkaniowa dla pracowników pobliskiej fabryki Siemensa zatrudniającej 60 tysięcy pracowników. Dziś to spokojne osiedle ze zróżnicowaną architekturą m.in. białe i ceglane elewacje. Zapamiętam je z powodu dużej ilości wolno biegających królików, które są raczej stałymi mieszkańcami osiedlowych podwórek. Do tego stopnia zadomowionymi, ze mają tam swoje królicze nory.
40 km na liczniku, kilka godzin w wielkomiejskim środowisku. Pojawia się lekkie zmęczenie. Nie dojedziemy dziś do ujścia Sprewy do Haweli. Zostawimy tę pętelkę na kolejny raz. Z Siemensstadt pokręcimy przez dwa kanały zmierzające do Haweli i w okolicach wyspy Reiswerder znów znajdziemy się nad brzegiem Jeziora Tegel.
O jakie spokojne miejsce!
Wydaje się jakbyśmy przenieśli się na wakacyjny urlop, albo przynajmniej weekend po ciężkim tygodniu. Nadbrzeżna ścieżka, żaglówki, łódki, zieleń, cisza spokojnej tafli jeziora. Wreszcie kąpiący się ludzie. Robimy postój, ulegamy piknikowej atmosferze. Ryba, frytki, lody, kawa, coca-cola. Swojsko, jak nad Bałtykiem. Na liczniku prawie 50 dyszek. Za nami berlińska przejażdżka. Od spokojnych przedmieść do tłocznego centrum, by znowu usiąść pośród przyrody. Takim zapamiętam Berlin na rowerze.
Jeszcze tylko czerwony most przy Humboldtinsel i mamy finisz w miejscu startu.
Trasy:
Dobrze oznakowane. Wielkomiejski zgiełk wymaga wysokiej koncentracji. Kask jak najbardziej wymagany. W ścisłym centrum zwykle duży tłok. Popularne wycieczki rowerowe z przewodnikiem dużych grup (zwykle uczestnicy nie mają większego doświadczenia w poruszaniu się po mieście) mogą utrudniać płynne poruszanie. Ścisłe centrum polecam dla minimalnych grup (3 osoby max). Wrócę!
Berlin na rowerze. Sebastian Mierzwa maj 2023 r.