Pięć lat nie widziałam swoich synów, ale gdy postanowiłam zapisać mieszkanie siostrzenicy, natychmiast się pojawili.

newskey24.com 1 tydzień temu

Pięć lat moi synowie nie dawali znaku życia, ale ledwie wspomniałam, iż chcę przepisać mieszkanie na siostrzenicę – nagle się przypomnieli.

Mam dwóch synów, trzech wnuków, dwie synowe, a jednak żyłam jak sierota. Wystarczyło rzucić, iż zamierzam przekazać mieszkanie siostrzenicy, i już wszyscy przypomnieli sobie, iż mają matkę. Przybiegli, urządzili awanturę. I stało się jasne jak słońce – chodzi im tylko o cztery ściany.

Gdy urodzili się moi chłopcy, cieszyłam się, myśląc, iż będę miała oparcie na starość. Cóż, pomyliłam się. To nie moje dzieci się mną zajmują, ale siostrzenica – która, nawiasem mówiąc, ma własnych rodziców: mojego brata i jego żonę.

Pewnie gdzieś popełniliśmy z mężem błąd, nie wychowaliśmy porządnych synów. Dopóki ich ojciec żył, czasem mnie odwiedzali. A gdy go zabrakło – przepadli. Minęło pięć lat, odkąd ich nie widziałam.

Mieszkają, proszę bardzo, w tym samym mieście. Nie tuż za rogiem, ale zaledwie czterdzieści minut autobusem. Obaj żonaci, obaj z rodzinami. Mam dwóch wnuków i wnuczkę, której nigdy choćby nie wzięłam na ręce. A mi samotnej ciężko – nogi bolą od wieku, po urazie ledwie chodzę. Dodzwonić się do dzieci to wręcz heroizm. Za każdym razem – obietnice: „Wpadniemy wkrótce, pomożemy”, ale słowa to tylko słowa.

Gdy sąsiedzi zalali mi kuchnię, postanowiłam w końcu poprosić o pomoc. Wystarczyło poprawić sufit. Zadzwoniłam do starszego syna – obiecał. Do młodszego – też obiecał. Nikt nie przyszedł. Musiałam wezwać fachowca. Zapłaciłam bez żalu – pieniądze to nie wszystko. Ale serce pękało: czyżby własne dzieci uznały mnie za obcą?

Później zepsuła się lodówka. Ja się na tym nie znam, a sprzedawcy, jak wiadomo, lubią oszukiwać emerytów. Poprosiłam synów – niech pójdą ze mną, pomogą wybrać. Odpowiedź była prosta: „W sklepie ci wszystko wytłumaczą”. Musiałam zadzwonić do brata – przyjechała jego córka z mężem i załatwili sprawę.

A potem nastała pandemia. Synowie zaczęli dzwonić raz w miesiąc z pytaniem: „No i jak tam?” – i tyle. Radzili: „Nie wychodź, zamawiaj jedzenie z dostawą”. Ale jak to robić – nie wyjaśnili. Za to siostrzenica pokazała mi wszystko krok po kroku. Ona dzwoni do rodziców codziennie, zamawia im jedzenie, leki, dba o nich. I mnie nie zostawiła samej.

Widząc, iż moje dzieci mnie porzuciły, zaczęła dzwonić, odwiedzać. Pomagała w domu, sprzątała, gotowała, siedziała przy mnie, gdy chorowałam. choćby przychodziła po prostu napić się ze mną herbatą i pogadać. Na święta zawsze mnie zapraszała: ma rodzinę, brata, rodziców – i mnie. Jej córeczka nazywa mnie babcią.

I pomyślałam: dlaczego nie miałabym zostawić mieszkania właśnie jej? Nigdy nic nie żąda, a pomaga z dobroci serca. Chcę odpłacić dobrem za dobro. To nie „prezent”, to wdzięczność.

Gdy już szykowałam się do notariusza, zadzwonił starszy syn. Spytał, gdzie idę. Odpowiedziałam szczerze. I zaczęło się: krzyki, wyrzuty, oskarżenia, iż zwariowałam. Wysłuchałam – i poszłam dalej.

A wieczorem – dzwonek do drzwi. Stoją obaj synowie. Przyprowadzili wnuczkę. Przynieśli ciasto. Cud? Otóż nie. Sprawa była prosta: od razu przeszli do rzeczy, przekonując, iż siostrzenica mnie wyrzuci. Że to nie rodzina, a oni są moimi dziećmi, więc jak mogę przepisać mieszkanie obcym?

Spojrzałam na nich, wysłuchałam – i powiedziałam: „Dziękuję za troskę, ale sama zdecyduję”. Wkurzyli się, trzasnęli drzwiami. I na odchodne obiecali, iż już nigdy nie zobaczę wnuków i mogę zapomnieć o ich pomocy.

Ale ja już od pięciu lat nie liczę na was, kochani. Przez pięć lat was nie było – i jakoś żyłam. A teraz pojawiliście się tylko dlatego, iż mieszkanie wam wpadło w oko. To wy staliście się dla mnie obcy. Zrobię, jak postanowiłam: mieszkanie dostanie siostrzenica. A jeżeli pewnego dnia naprawdę mnie wyrzuci – trudno, to mój wybór. Ale wierzę w nią. Ma serce. W przeciwieństwie do was…

Idź do oryginalnego materiału