Pięć lat bez wizyt dzieci, ale zapowiedź zmiany w testamencie przyciągnęła ich z powrotem

newskey24.com 1 miesiąc temu

Minęło pięć lat bez wizyt moich dzieci, ale ogłoszenie o zmianie testamentu przywróciło ich do mnie.

Mam dwóch synów, troje wnuków, dwie synowe a żyję jak sierota. Przez lata wierzyłam, iż wychowałam mężczyzn, którzy będą moim oparciem. Życie pokazało mi inną prawdę. Odkąd mój mąż zmarł pięć lat temu, żadne z nich nie przekroczyło progu mojego domu. Żadnego telefonu, listu, wizyty. Aż pewnego dnia postanowiłam powiedzieć głośno: „Zapiszę mieszkanie mojej siostrzenki”. I wtedy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nagle się pojawili.

Urodziłam dwóch chłopców i sądziłam, iż będę szczęśliwa w końcu mówią, iż synowie są bliżsi matkom. Wierzyłam, iż na starość nie zostanę sama. Razem z mężem daliśmy im miłość, edukację, pomogliśmy stanąć na nogi. Kiedy ojciec żył, jeszcze czasem zaglądali. Ale gdy go pochowaliśmy, to jakbym przestała istnieć.

Mieszkają w tym samym mieście, czterdzieści minut autobusem. Oba chłopcy mają swoje rodziny dwóch wnuków i wnuczkę, których nigdy nie poznałam. Po upadku chodzę o lasce, ale dla nich zawsze brakuje czasu. Zawsze zajęci, odrzucają telefony, obiecują oddzwonić i nigdy tego nie robią. Przywykłam już, iż ich słowa są puste.

Gdy sąsiedzi zalali mi mieszkanie, zadzwoniłam do starszego nie odebrał. Dzwonię do młodszego obiecuje przyjść, ale się nie pojawia. Wystarczyło, żeby ktoś zamalował plamę na suficie. W końcu wynajęłam malarza. Nie bolały mnie pieniądze, a to, iż dwaj synowie nie mogli znaleźć godziny dla matki.

Kiedy zepsuła mi się lodówka, znów do nich zadzwoniłam. Prosiłam tylko, żeby poszli ze mną kupić nową, bo bałam się, iż mnie oszukają. Odpowiedzieli: „Mamo, nie dramatyzuj, sprzedawca wszystko wytłumaczy.” W końcu poszłam z bratem i siostrzenicą.

Potem nadeszła pandemia. Wtedy nagle o mnie przypomnieli. Dzwonili raz w miesiącu: „Nie wychodź”, „zamawiaj przez internet”, „uważaj na siebie”. Ale ja nie umiałam. To moja siostrzenica mnie nauczyła. Pokazała mi aplikacje, przyniosła leki, została, gdy zachorowałam. Codziennie wieczorem dzwoniła: „Ciociu, wszystko w porządku?” Zbliżyłyśmy się bardziej niż kiedykolwiek z moimi dziećmi.

Święta spędzałam u brata i jego rodziny. Córka siostrzenicy nazywa mnie „babcią”. I pewnego dnia zrozumiałam: mogę mieć synów, ale rodziną stała się dla mnie siostrzenica. Ona niczego nie żąda. Po prostu jest. Dba o mnie. Pomaga.

Zdecydowałam: skoro synowie o mnie zapomnieli, niech dom należy do tej, która stała przy mnie w trudnych chwilach. Spisałam testament na jej nazwisko. Ona choćby nie wie. Chciałam tylko, by było sprawiedliwie. Dać tej, która zawsze o mnie dbała.

Ale ktoś musiał się wygadać. Tego samego dnia zadzwonił starszy syn. Głos miał napięty, słowa ostre. Zapytał, czy to prawda, iż zapisuję mieszkanie komuś innemu. Gdy potwierdziłam, wrzasnął: „Oszalałaś! Jak możesz to zrobić? To rodzinny majątek!” Odłożyłam słuchawkę.

Tej nocy zapukali do drzwi. Obaj. Z ciastem. Z wnuczką, której nigdy nie widziałam. Uśmiechnięci, czuli. A potem zaczęli: „Nie możesz tego zrobić”, „wyrzuci cię na ulicę”, „my jesteśmy twoimi synami”, „oddajesz dom obcej”. Słuchałam w milczeniu. W końcu odpowiedziałam: „Dziękuję za troskę. Moja decyzja jest już podjęta.”

Wyszli, trzasnąwszy drzwiami. Powiedzieli, iż jeżeli podpiszę papiery, mogę zapomnieć o ich pomocy i nigdy nie zobaczę wnuków. Ale moi drodzy, od lat nie widzę waszej troski tylko obojętność. Pojawili się po pięciu latach i tylko dlatego, iż zrozumieli, co tracą. Nie matkę. Mieszkanie.

Nie żałuję. jeżeli siostrzenica mnie kiedyś opuści to los. Ale w to nie wierzę. Ona jest dobra, uczciwa, prawdziwa. A wy? Żyjcie teraz z własnym sumieniem. O ile jeszcze je macie.

Idź do oryginalnego materiału