Partner wraca do domu i od progu, nie zdejmując butów ani płaszcza, mówi: “Musimy poważnie porozmawiać!

newsempire24.com 2 dni temu

Mąż wrócił do domu i już od progu, nie zdejmując ani butów, ani kurtki, z miejsca wypalił:
– Marta! Musimy poważnie porozmawiać…

I od razu, jednym tchem, szeroko otworzył już i tak wielkie oczy, nie robiąc choćby najmniejszej pauzy:
– Zakochałem się!
„No proszę, — pomyślała Marta, — oto i do nas zawitał kryzys wieku średniego. Witaj, witaj…”, ale nic nie mówiąc, spojrzała bardzo uważnie na męża, czego nie robiła już od pięciu czy sześciu lat (a może choćby już ośmiu?)

Mówią, iż przed śmiercią całe życie przelatuje przed oczami, a u Marty zaczęło przewijać się całe ich wspólne życie. Poznali się banalnie – przez internet. Marta odjęła sobie kilka lat, przyszły mąż dodał sobie kilka centymetrów wzrostu i w taki sposób, jakkolwiek z trudnością, ale zdołali wpasować się w wzajemnie zadane kryteria i… odnaleźli się.
Marta już nie pamiętała, kto pierwszy napisał, ale wiedziała, iż list przyszłego męża nie zawierał ani niczego wulgarnego, ani obraźliwego, co bardzo jej się spodobało. Mając trzydzieści trzy lata i przeciętną urodę, trzeźwo oceniała swoje szanse na rynku matrymonialnym i doskonale rozumiała, iż jeżeli stanie nie w ostatnim rzędzie, to pewno w przedostatnim, dlatego postanowiła, iż na pierwszej randce będzie zachowywać pełną uwagę, założy różowe okulary i koronkową bieliznę, a do torebki spakuje domowe ciasteczka i tomik Turgieniewa.

Pierwsze spotkanie poszło zaskakująco gładko (co znaczy dobrze dobrany wizerunek!), ich romans rozwijał się burzliwie i szybko.
Było im razem dobrze, więc po pół roku regularnych spotkań i stałym nacisku rodziców, którzy stracili nadzieję na wnuki w swoim życiu, przyszły mąż odważył się i oświadczył Marcie. Pośpiesznie poznali swoje rodziny, a życzenie nowożeńców, by świętować wesele w wąskim gronie rodzinnym, zostało przez rodziców jednogłośnie zaakceptowane i obawiając się, iż ktoś może nagle zmienić zdanie, wybrali pierwszy dostępny wolny dzień na ślub.

Żyli, jak się Marcie wydawało, dobrze. Klimat w ich rodzinie był tropikalny z charakterystycznymi niewielkimi sezonowymi wahaniami temperatury, bez gorących afrykańskich namiętności, ale przyjazny i pełen szacunku – czyż to nie szczęście?
Mąż, będąc typowym przedstawicielem męskiego rodzaju, a zatem prostszym i bardziej bezpośrednim, zrzucił ciasny garnitur „romantycznego macho-abstynenta ze złotymi rękami” już po kilku tygodniach po ślubie i zademonstrował się Marcie takim, jakim był naprawdę – prostym, pracowitym i troskliwym facetem w wygodnych dresach.

Marta zaś jako przedstawicielka bardziej skomplikowanego rodzaju żeńskiego, powoli uwalniała się z ciasnego gorsetu swojego wizerunku „sexy pani domowej-inteligentki”, ledwie zauważalnie, ale szybka ciąża znacznie przyspieszyła ten proces i już po roku również w pełni, nie bez przyjemności, pożegnała swój pękający obraz i z ulgą przebrała się w przytulny domowy szlafrok.

Fakt, iż pomimo obopólnego rozstania z wizerunkami nikt z relacji nie uciekł ani nie rościł do siebie pretensji, ostatecznie przekonał Martę o słuszności podjętej decyzji i umocnił jej wiarę w ich rodzinność.
Codzienne życie i wychowanie dwojga dzieci, urodzonych jedno po drugim, czasem solidnie kołysały ich rodzinny statek, ale do katastrofy nie dochodziło, a potem, gdy sztormy ustępowały, znów płynęli spokojnie i z godnością po falach swojego życia rodzinnego.
Szczęśliwi dziadkowie pomagali, jak tylko mogli, w pracy powoli, ale pewnie wspinali się po drabinie kariery, nie zapominając przy tym o podróżach, swoich zainteresowaniach i, oczywiście, o sobie nawzajem, nie wybijając się przy tym z przeciętnych danych statystycznych.

Oto byli małżeństwem od dwunastu lat, a przez ten cały czas mąż nigdy nie został przyłapany na zdradzie ani choćby na lekkim flirtowaniu z kimkolwiek, choć Marta nie była typem zazdrośnicy i mógłby sobie na taką przygodę pozwolić bez późniejszej awantury. Wyobraziła sobie męża flirtującego i mimowolnie się uśmiechnęła, bo obraz, który pojawił się w jej głowie, był tak bardzo zabawny i wręcz absurdalny. Rzecz w tym, iż mąż Marty, po kilku nieudanych próbach skomplementowania w tradycyjny sposób, jeszcze na początku ich związku zrozumiał, iż to nie jego specjalność i zmienił taktykę, teraz komplementując wyłącznie milcząco (albo dzięki ultradźwięków, które Marta nie mogła usłyszeć?), tylko szeroko wytrzeszczając oczy jak tarsjusz.

Przez lata wspólnego życia Marta nauczyła się rozpoznawać całą gamę jego emocji w stopniu wytrzeszczenia oczu: od dzikiego zachwytu, przez zadowalającą aprobatę, nieświadome zdziwienie, niespodziewane zagubienie, ogromne niezrozumienie po pełne oburzenie. I tak wyobraziła sobie, jak mąż po kolei komplementuje jakąś mysz, szeroko otwierając oczy coraz bardziej i bardziej…
Marcie wyschło w gardle, wyobrażając sobie przemianę męża w tarsjusza, nerwowo się uśmiechnęła i wyszeptała:
– No i jak się nazywa ta twoja myszka..?

Oczy męża faktycznie teraz wyszły mu na czoło, a on, przeszukując całe ciało z zająknięciem, zaczął wykrzykiwać:
– Jak? Jak w ogóle… mogłaś się domyślić, iż zakochałem się w myszy?! No, ty to jesteś… Zrozum, nie mogłem przejść obok, byłem zdumiony, kiedy ją zobaczyłem… spójrz tylko, jaka jest ładna, jaka miękka, jaka piękna… jak bardzo jest do ciebie podobna…
Mąż wyjął zza kurtki małą szarą myszkę z różowymi, przejrzystymi uszami, różowym noskiem i czarnymi oczkami jak koraliki.

Dalej Marta już nic nie słyszała. Podziwiała swojego męża, jego nową towarzyszkę, ich wzajemne czułości i była nieskończenie szczęśliwa, iż zakochał się właśnie w tej myszy, która była tak podobna do niej…

Idź do oryginalnego materiału