Żurawie-łódeczki płyną po niebie…
Weronika obudziła się i przeciągnęła z rozkoszą. Zastanawiała się, jaki dziś dzień. Odwróciła głowę, by spojrzeć na zegarek. Jej wzrok natrafił na białą suknię, która zwisała na drzwiach szafy. Zbyt długa, powiesiła ją na wierzchu, by się nie zgnieść. Wspomnienia runęły na nią nagle, dusząc ją jak lawina.
Gdy przymierzała tę suknię w sklepie, przez chwilę wydawało się jej, iż postępuje słusznie. Jakuba nie ma. A Filip jest obok, żywy, troskliwy, przystojny i zamożny. Nic już nie zmieni. Za kilka godzin włoży tę suknię i wyruszy w weselnym korowodzie do USC.
Weronikę przeszedł dreszcz. Odwróciła się od sukni – symbolu jej zdrady.
Wczoraj wyznała to mamie. Blada, wyniszczona chemią i operacjami, matka patrzyła na nią zapadniętymi oczami.
— Rozumiem, córeczko. Ale Jakuba już nie ma.
— Zaginął, ale nie zginął — odparła ostro Weronika. — Może jest w niewoli? Wymieniają jeńców.
— Weroniu, a jaki on wróci z niewoli? Oglądasz wiadomości? choćby jeżeli nie będzie kaleką, to psychika… Po co ci to? Masz dopiero dwadzieścia cztery lata. Życie przed tobą. I tak krótko się znaliście.
— Mamo, obiecałam mu czekać. Wychodząc za Filipa, go zdradzam. A jeżeli wróci? Jak spojrzę mu w oczy? — Weronika już krzyczała, dusząc się łzami.
— Cicho, nie krzycz. On też obiecał wrócić. Wojna. Łatwo obiecywać, trudniej dotrzymać. Gdyby żył, dałby znać — matka objęła córkę.
Weronika oparła głowę na jej ramieniu i usłyszała ciężki, świszczący oddech. Jakby w płucach szeleściła papierowa torba.
„Mama ma rację. Filip tak wiele dla nas zrobił. Umożliwił mamie leczenie w najlepszej klinice w Warszawie, dał pieniądze. Wydobył ją dosłownie z grobu. przez cały czas bierze chemię. Jest nadzieja. A jeżeli znów zachoruje? Nie mamy pieniędzy, tylko jego. Nie mogę odmówić… To moja mama, marzy o wnukach… A ja myślę tylko o sobie…”
Otarła łzy.
— Wszystko będzie dobrze, mamo. Nie martw się.
Matka wzdychała, zerkała ukradkiem, raz po raz żegnając Weronikę w myślach, sądząc, iż ta nie widzi.
— Nie bądź głupia. Trzeba się takiego Filipa kurczowo trzymać — mówiła przyjaciółka Dominika, nie kryjąc zazdrości.
— No to się go trzymaj. Ty jesteś ładniejsza. — Dominika pokręciła głową, kręcąc palcem przy skroni.
— Jestem mu winna, rozumiesz? — Weronika podnosiła głos. — I zawsze będę. To jak dobrowolne więzienie. On może robić, co chce, a ja choćby pisnąć nie śmiem. Bo jestem z-ob-o-wią-za-na — wymówiła sylabami. — To nie życie, to klatka.
— Głupia jesteś. Pożyjesz trochę, jak ci nie podejdzie, rozwód. Proste — rzuciła lekko Dominika.
Te słowa wszystko przesądziły. Ale im bliżej był ślub, tym ciężej robiło się Weronice na sercu. „Tak, na pewno mnie puści. Tyle forsy w nas włożył” — myślała z goryczą. — „I nie ucieknę. Dokąd? Mamy nie zostawię. To by ją zabiło. Ledwo przybrała na wadze, zaczęła jeść. Pułapka. Gdyby tylko napisał jedno słowo: „żyję”, odwołałabym ślub…”
Filip mówił, iż ją kocha, nie nalegał na bliskość, choć parę razy ledwie wymknęła się jego namiętności. Ekskluzywna restauracja wynajęta, ważni goście zaproszeni. Będzie wiceprezydent miasta. Nie chciała wystawić Filipa na pośmiewisko. Nie widziała od niego nic złego, pomógł mamie…
Do pokoju zajrzała matka.
— Jeszcze nie wstałaś? Za dziesięć minut przyjdą fryzjerka i makijażystka. Wstawaj, pod prysznic. Śniadanie na stole.
Weronika zerwała się z łóżka i ruszyła do łazienki. Pytanie „co robić?” wisiało w powietrzu, jak lekki przeciąg.
Umyła się szybko, z mokrymi włosami usiadła do stołu. By nie urazić mamy, przełknęła łyk kawy i ugryzła kanapkę. Kęs utknął w gardle.
— Mamo, nie mogę. Niedobrze mi. — Odstawiła filiżankę.
— Ja też przed ślubem z twoim ojcem nic nie jadłam, stresowałam się. A potem wypiłam szampana i myślałam, iż się przy ludziach skompromituję. — Matka zaśmiała się i skrzywiła.
— Co? — Weronika podniosła wzrok.
— Szwy ciągną.
W tej chwili zadzwoniono do drzwi.
— Otworzę — matka wyszła do przedpokoju, a serce Weroniki zabiło jak ptak w sidłach.
Zaczęła się krzątanina z fryzurą i makijażem. Weronika nie przejmowała się, jak wygląda. A gdy w końcu spojrzała w lustro, oniemiała. Patrzyła na nią gwiazda Hollywood — Zofia Zborowska.
Ostrzegła wcześniej — żadnych wież ani lakieru, ma wyglądać naturalnie. I nie pomyliła się. Matka przycisnęła dłonie do piersi, w oczach jej zabłysły łzy.
Stylistka wyszła, a Dominika pomagała jej włożyć suknię.
— Za wcześnie — broniła się Weronika.
— Wcale nie. A nuż trzeba poprawić. Mama mówiła, iż nic nie jesz.
— Ty też — westchnęła Weronika, poddając się.
Znów zadzwoniono.
— Mama otworzy? — spytała Dominika, sznurowując ją z tyłu.
Weronika wzruszyła ramionami.
— Nie ruszaj się! — skarciła ją Dominika.
Dzwonek powtórzył się, i Dominika pobiegła otworzyć, zostawiając Weronikę z odsłoniętymi plecami. Ta nasłuchiwała. Usłyszała szuranie i głos Dominiki:
— Nie wolno, zła wróżba.
— Specjalnie przyjechałem wcześniej, żeby sprawdzić, czy panna młoda wygląda perfekcyjnie — upierał się głos Filipa.
— Perfekcyjnie to za mało. Nie wpuszczę — odpowiedziała Dominika tuż za drzwiami, pewnie blokując wejście plecami.
Jedwabna suknia z koronką zsuwała się z ramion. Weronika co chwilę poprawiała cienkie ramiączka. Nagle za drzwiami zapanowała cisza.
Poczekała chwilę, uniosła poWeronika wzięła głęboki oddech, otworzyła okno i poczuła, jak wiatr owiewa jej twarz, niosąc ze sobą zapach wolności – nigdy więcej nie pozwoli, by ktokolwiek decydował za nią.