Otworzył okno i wszedł na parapet. Czarne podłoże poniżej kusiło i niepokoiło.

polregion.pl 15 godzin temu

*Dziennik*

Otworzyłem okno i wspiąłem się na parapet. Ciemniejący w dole asfalt przyciągał i przerażał jednocześnie. Życie bywa jak kręta leśna ścieżka – nigdy nie wiesz, dokąd cię zaprowadzi. Krzysztof Nowak choćby nie przypuszczał, iż najpierw straci, a potem odzyska swoje szczęście.

Nie śpieszyłem się z małżeństwem. Szukałem bratniej duszy. Gdy zobaczyłem Basię w kawiarni, serce natychmiast zabiło mocniej – to ona. Bez wahania podszedłem i przedstawiłem się. Czytaliśmy te same książki, oglądaliśmy podobne filmy, uwielbialiśmy jeździć na łyżwach. Oboje marzyliśmy o dużej, szczęśliwej rodzinie.

Wszystko potoczyło się zgodnie z planem, tylko z dziećmi się nie udawało. Basia chodziła od lekarza do lekarza, jeździła choćby do miejsc świętych, nie tracąc nadziei. Aż w końcu uwierzyła, iż jest w ciąży. Do szpitala nie spieszyła się, chciała być pewna. Dopiero kiedy brzuch zaczął rosnąć, poszła do poradni.

Okazało się, iż to nie upragniona ciąża, a guz. Za każdym razem, gdy odprowadzałem Basię do onkologii, widziałem tę samą martwą ciszę w oczach pacjentów. niedługo ten sam wzrok zauważyłem u niej.

Nie odstępowałem żony na krok. Najpierw wziąłem urlop, potem zwolnienie, aż w końcu szef postawił ultimatum: wracasz albo zwolnienie. Wybrałem to drugie.

Całymi dniami opiekowałem się Basią. Trzymałem ją za rękę, gdy zaczęła się dusić, błagałem Boga, by nas nie rozdzielał, by zabrał mnie razem z nią.

Nic nie pomogło. Trzy miesiące później Basi zabrakło.

Po pogrzebie wróciłem do pustego mieszkania. Jej szlafrok wisiał na oparciu krzesła, buty stały w przedpokoju, a jesionka, którą kupiliśmy na wyprzedaży, wciąż czekała na właścicielkę. Wszędzie były jej ślady. Wtuliłem się w poduszkę, która wciąż pachniała moją żoną, i wyłem jak zwierzę. Potem poszedłem do sklepu po dwie butelki wódki.

Rano ledwo wstałem. Ból wrócił ze zdwojoną siłą. Wylałem resztki alkoholu do zlewu. Co za różnica, co się ze mną stanie? Bez Basi nie chciałem żyć.

Nocą tęsknota była nie do zniesienia. Pewnego razu stałem przy oknie, patrząc na nocne miasto. Co mnie tu jeszcze trzyma? Mieszkanie? Niech się wali. Nie miałem pracy, żony, dzieci. Otworzyłem okno i wszedłem na parapet. Ciemny asfalt w dole kusił i przerażał. Czwarte piętro – nie tak wysoko. A jeżeli nie zginę?

Zadzwonili do drzwi. Przez chwilę patrzyłem w dół, potem zeskoczyłem i otworzyłem. W drzwiach stała sąsiadka.

— Widzę, też nie możesz spać? — zapytała, wpatrując się we mnie. — O, a skąd ten przeciąg? Okno otwarte? Nie myślałeś czasem…?

— Tylko wietrzę — odparłem spokojnie.

— No to dobrze. Tylko mi nic głupiego nie rób. Jak wyskoczysz, to Basi już nigdy nie zobaczysz. Samobójstwo to grzech śmiertelny.

— Wszystko w porządku, ciociu Marysiu.

Ledwo ją wyprawiłem. Ale ochota na skok minęła. Też słyszałem, iż samobójcom nie ma przebaczenia.

Nie spałem całą noc. Rano zapakowałem trochę ubrań i zdjęcie, na którym zostaliśmy z Basią na zawsze. Oszczędności pochłonęło leczenie. Zauważyłem jej szlafrok. Odwróciłem się, zamknąłem drzwi i poszedłem do sąsiadki.

— Gdzie się wybierasz? — spytała, widząc torbę.

— Do matki. Nie mogę tu zostać. Zapiłbym się.

— Słusznie. Na długo?

— Nie wiem. Zajmiecie się mieszkaniem? — Podałem jej klucze.

W samochodzie zebrałem myśli, zapaliłem silnik i ruszyłem. Na autostradzie przyszła pokusa – puścić kierownicę… Ale mógłbym zabić niewinnych ludzi.

Przejechałem dwieście kilometrów, czując ulgę. Rodzinne miasteczko wydało mi się brudne i ciasne. Zwykle przyjeżdżałem latem, gdy wszystko tonęło w zieleni.

Dom stał tak samo. Matka wybiegła na ganek, krzyknęła i rzuciła się w moje ramiona.

— Synku! Krzysiu! Czemu nie dałeś znać?

Przytuliłem ją. Myślałem, iż nie mam już łez, a jednak…

Rozmawialiśmy godzinami. Matka wspominała Basię, pocieszała mnie, karmiła.

— Dobrze, iż przyjechałeś. Dom leczy — mówiła, głaszcząc mnie po głowie.

Wieczorem zauważyłem światło u sąsiadów.

— Kto tam teraz mieszka? — spytałem.

— Ewa wróciła. Rozwiodła się, mąż albo pił, albo co gorsza. Sama z małym. I jeszcze dziesięcioletni chłopak – przygarnęła go w drodze. Uciekł od pijaków. Do szkoły nie chodzi, bo nie ma papierów.

Nocą myślałem o Basi, o Ewie… Kiedyś w szkole wybrała Darka z równoległej klasy.

Następnego dnia zobaczyłem ją przez okno. Prawie się nie zmieniła. Ale serce milczało.

Kilka dni później obudził mnie dziwny blask. Wybiegłem na zewnątrz – sąsiedni dom płonął! Ludzie biegali z wiadrami, w oddali słychać było syreny.

Ewa stała w nocnej koszuli, trzymając swojego synka i tego drugiego chłopca.

— Chodźcie do nas — powiedziałem.

Matka dała jej swój szlafrok, nastawiła herbatę.

— Dom ubezpieczony? — spytałem.

— Nie wiem.

— No to sprawdzimy. Tymczasem zostańcie u nas. Potem pojedziecie do mojego mieszkania. Trzeba ogarnąć papiery, a chłopaka możesz adoptować.

Kilka dni mieszkali u matki. Potem zabrałem ich do siebie.

— Ty zajmiesz duży pokój, dzieci potrzebują miejsca — powiedziałem Ewie.

— Nie wypada…

— Mieszkanie i tak stało puste.

Schowałem szlafrok Basi.

Ewa nie chciała nosić jej ubrań. Sąsiadka patrzyła krzywo, gdy prosiłem o zapasowy klucz.

— Wcześnie sobie znalazłeś zastępstwo — mruknęła.

— Nie o to chodzi. Dom jej spłonął.

Następnego dnia chłopak uciekł. Ewa płakała.

— Nie martw się, sobie poradzi — pocieszałem ją.

Życie pod jednym dachem zbI wtedy zrozumiałem, iż choć ból po stracie Basi nigdy nie zniknie, to właśnie pomagając Ewie i dzieciom, odnalazłem nowy cel – i może choćby odrobinę szczęścia.

Idź do oryginalnego materiału