Otwórz okno, wskocz na parapet: Mroczny asfalt zachęca i przeraża

twojacena.pl 1 tydzień temu

Kuba otworzył okno i wspiął się na parapet. Ciemny asfalt w dole kusił i przerażał jednocześnie.

Życie bywa jak kręta ścieżka w lesie – nigdy nie wiesz, dokąd cię zaprowadzi. Kuba Nowak choćby nie przypuszczał, iż najpierw straci, a potem znów odnajdzie swoje szczęście.

Nie spieszył się z małżeństwem. Szukał bratniej duszy. Gdy zobaczył Olę w kawiarni, od razu poczuł, iż to ta jedyna. Bez wahania podszedł i zaczął rozmowę. Okazało się, iż czytają te same książki, oglądają te same filmy, uwielbiają jeździć na łyżwach i marzą o dużej, kochającej się rodzinie.

Wszystko potoczyło się tak, jak sobie wymarzyli, tylko z dziećmi nie wychodziło. Ola chodziła po lekarzach, leczyła się, choćby jeździła do sanktuariów, nie tracąc nadziei. W końcu uwierzyła, iż jest w ciąży. Nie spieszyła się do szpitala, czekała, by się upewnić. Dopiero gdy brzuch zaczął rosnąć, poszła do lekarza.

Okazało się, iż to nie ciąża, a guz. Kiedy przychodził z Olą do onkologii, Kuba widział w oczach innych pacjentów ten sam lęk – jakby każdy nasłuchiwał, czy jego ciało jeszcze walczy. niedługo ten sam wzrok dostrzegł u Oli.

Nie odstępował żony na krok. Wziął urlop, potem zwolnienie, aż w końcu został bez pracy. Kierownik dał mu ultimatum – wraca albo wypowiedzenie. Kuba wybrał to drugie.

Całymi dniami opiekował się Olą. Trzymał ją za rękę, gdy zaczynała łapać powietrze, modlił się, żeby Bóg nie rozdzielał ich na zawsze.

Nic nie pomogło. Trzy miesiące później Oli nie było.

Po pogrzebie wrócił do pustego mieszkania. Szlafrok Oli wisiał na krześle od miesiąca. Kuba wciąż czekał, iż wstanie i go założy. W przedpokoju stały jej buty, wisiała kurtka, którą kupili na wyprzedaży. Wszędzie natrafiał na ślady Oli – jedynej, najdroższej, która odeszła tak wcześnie.

Wtulił twarz w poduszkę, która wciąż pachniała żoną, i wył. Potem poszedł do sklepu po dwie butelki wódki. Rano ledwo wstał z łóżka. Ból, który na chwilę ustąpił, wrócił ze zdwojoną siłą. Wylał niedopitą wódkę do zlewu. Choć co za różnica, co się z nim stanie? Bez Oli nie chciał żyć.

W dzień jakoś się rozpraszał, ale nocami nie miał gdzie uciec przed rozpaczą. Pewnego wieczoru stał przy oknie i patrzył na nocne miasto. Co go tu jeszcze trzymało? Mieszkanie? Niech się wali. Nie miał pracy, żony, dzieci. Otworzył okno i wszedł na parapet. Ciemny asfalt w dole kusił i przerażał. Czwarte piętro – nie tak wysoko. A co jeżeli się tylko połamie?

Zadzwonili do drzwi. Przez sekundę patrzył w dół, potem zszedł z parapetu i otworzył. W progu stała sąsiadka.

— Widzę, też nie śpisz. Wpadłam sprawdzić, czy żyjesz. Jakoś tak cicho u ciebie. A skąd ten przeciąg? Okno otwarte? Nie zamierzasz czasem… — wpatrywała się w niego z niepokojem.

— Wentyluję — odpowiedział spokojnie.

— No dobrze, no dobrze. Tylko uważaj. Jak wyskoczysz, to już Oli nigdy nie zobaczysz. Samobójstwo to grzech śmiertelny. W Niebie byście się nie spotkali.

— Wszystko w porządku, ciociu Haniu.

Ledwo się jej pozbył. Ale ochota na skok mu przeszła. Też słyszał, iż samobójcom nie ma przebaczenia.

Nie spał całą noc, myślał. A rano spakował parę rzeczy do torby i wziął zdjęcie, na którym zostali z Olą na zawsze. Oszczędności się skończyły, wszystko poszło na leczenie. Zauważył szlafrok na krześle. Odwrócił się i wyszedł. Zamknął mieszkanie i zastukał do sąsiadki.

— Gdzie się wybierasz? — spytała, widząc torbę.

— Do matki. Nie mogę tu zostać. Zapiłbym się na śmierć.

— Słusznie. Na długo? — zmrużyła oczy.

— Nie wiem. Zajrzyj czasem do mieszkania. — Podał jej klucze. — Masz mój numer, zadzwoń, jak coś. Czas jechać. — Machnął ręką i gwałtownie zszedł po schodach.

Chwilę siedział w samochodzie, zbierając myśli. Potem przekręcił kluczyk i wyjechał. Na drodze wcisnął gaz do dechy. Przemknęła mu myśl, żeby puścić kierownicę… Ale wtedy mogliby zginąć niewinni ludzie.

Przejechał dwieście kilometrów jak w transie, pierwszy raz od miesięcy czuł się lekko. Rodzinne miasto zaskoczyło go wąskimi, brudnymi uliczkami. Zwykle przyjeżdżał latem, gdy wszystko tonęło w zieleni. Zapomniał, jak wygląda wiosenna plucha w małym prowincjonalnym miasteczku.

I oto dom. Zatrzymał samochód przed ogródkiem i wysiadł. Furtka zajęczała. Na ganek wybiegła matka, rozpoznała go i rzuciła się w jego stronę.

— Synku, Kubusiu! Jak to? Nie uprzedziłeś. Sam jesteś?

Przytulił ją, wdychając znajomy zapach. Serce wypełniło się ciepłem. Myślał, iż nie ma już w nim łez, a tu znów poczuł wilgoć w oczach.

Gadali godzinami, dzielili się nowinami. Matka wspominała Olę, współczuła synowi, starała się go pocieszyć, nakarmić.

— Dobrze, iż przyjechałeś. W domu i ściany pomagają. A pamiętasz, jak z szkoły wracałeś…

Głos matki go ukoił. Ten dom nie był związany z Olą – wspomnienia o niej traciły tu swoją ostrość.

Wieczorem zauważył światło w oknach sąsiedniego domu.

— Mamo, a kto tam mieszka? Chyba ciocia Basia umarła?

— A, Jola wróciła. Rok temu, rozwiodła się. Mąż albo pił, albo coś gorszego. W każdym razie wsadzili go. Przyjechała z małym. A przyplątał się do niej dziesięcioletni chłopak. Uciekł od pijących rodziców. Do szkoły nie chodzi, dokumentów nie ma.

Tylko mnie się zwierzyła. Boi się, iż ktoś doniesie do opieki i Szymona zabiorą. A chłopak i tak już swoje wycierpiał. Jola sprząta w sklepie. Szymon pilnuje jej synka. Czasem ja też z nimi siedzę. Co mam innego robić? Wnuków nie mam… — Matka zasłoniła usta. — Przepraszam, synku. ZagI tej nocy, gdy płomienie strawiły dom Joli, a Kuba wyciągnął do niej rękę, oboje poczuli, iż los znów ich połączył – nie po to, by zapomnieli o przeszłości, ale by razem znaleźli siłę, by iść dalej.

Idź do oryginalnego materiału