Oto mój ślubny prezent?!” — krzyknęłam na widok tego

twojacena.pl 1 tydzień temu

„To ma być mój ślubny prezent?!” — wykrzyknęłam, gdy tylko to zobaczyłam. Stałam jak wryta, odwiedzając po roku syna i synową w ich nowym mieszkaniu. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, widząc, w jakim stanie jest mój podarunek. A wszystko zaczęło się tak niewinnie — chciałam zrobić młodym piękny prezent, a w zamian dostałam życiową lekcję, której nie zapomnę do końca dni.

Prezent od serca
Kiedy mój syn Krzysztof oznajmił, iż bierze ślub z Jagodą, byłam w siódmym niebie. Jagoda od razu mnie urzekła — ciepła, gospodarna, z uśmiechem od ucha do ucha. Postanowiłam, iż podaruję im coś wyjątkowego. Nie należę do bogaczy — całe życie przepracowałam jako nauczycielka, a emerytura, no cóż, starcza ledwo na życie. Ale marzyłam, by dać im coś, co będzie służyć na lata.

Po długich namysłach wybrałam pralkę. Nie byle jaką — markową, oszczędną, z mnóstwem programów i gwarancją na pięć lat. Oszczędzałam na nią latami, odkładając grosz do grosza z myślą, iż kupię ją sobie. W końcu uznałam, iż młodym będzie potrzebniejsza. Na weselu wręczyłam im eleganckie pudełko z dokumentami i kluczykami (sprzęt już stał w ich łazience). Krzysztof i Jagoda rzucili mi się na szyję, dziękując ze łzami w oczach. Byłam taka dumna, iż udało mi się ich wzruszyć.

Wizyta po roku
Po ślubie widywałam się z nimi rzadko. Mieszkają w Poznaniu, trzy godziny drogi ode mnie. Mają swoje sprawy, pracę, a ja nie chciałam być natrętną teściową. Dzwoniliśmy, czasem przyjeżdżali na święta, ale u nich nie byłam od wesela. Aż wreszcie zebrałam się w sobie i pojechałam w odwiedziny, dźwigając słoiki z domowymi przetworami i piernikami.

Ich mieszkanie wydawało się zadbane — wszystko lśniło, na parapecie stały kwiatki. Aż zajrzałam do łazienki. Moja pralka, ten wymarzony prezent, stała w kącie zakurzona, porysowana, a obok niej lśniła nowiusieńka, najnowszy model. „Co się stało z tą, którą wam podarowałam?” — spytałam, czując, jak rośnie we mnie burza. Jagoda zmieszała się: „Eee, trochę hałasowała… no i funkcji brakowało. Kupiliśmy nową, a tamta… no, stoi na wszelki wypadek”.

Moja reakcja
„To ma być mój ślubny prezent?!” — wyrwało mi się, nim zdążyłam pomyśleć. Serce mi pękło, gdy zobaczyłam, jak potraktowali rzecz, na którą zbierałam latami. Krzysztof próbował ratować: „Mamo, nie dramatyzuj, jeszcze jej używamy!”. Ale wiedziałam, iż to ściema — pralka wyglądała, jakby od miesięcy nie widziała prania.

Choć starałam się zachować zimną krew, czułam, jak żal ściska mi gardło. Wytłumaczyłam, iż to nie był zwykły zakup, tylko prezent pełen mojej miłości i wyrzeczeń. Jagoda bąkała coś o „niedogodnościach”, a Krzysztof dodał, iż może pralkę zabiorą do domu na działkę. Na działkę! Jak jakiś grat!

Refleksje
Wracałam do domu z kamieniem na sercu. Z jednej strony rozumiałam, iż to ich mieszkanie i ich decyzje. Z drugiej — bolało, iż nie docenili tego gestu. Nie oczekiwałam fanfar, ale przynajmniej szacunku.

Teraz unikam tematu, by nie psuć atmosfery. Dzwonimy, śmiejemy się, ale ja już wiem — nigdy więcej tak drogich prezentów. Wolę wydać te pieniądze na wycieczkę nad Bałtyk, o której marzę od lat.

A wy? Też tak mieliście? Jak radzicie sobie z takimi rozczarowaniami? Mówić jeszcze raz, czy machnąć ręką? Podzielcie się, bo sama nie wiem!

Idź do oryginalnego materiału