Osttirol na aktywne, jesienne wakacje

balkanyrudej.pl 1 rok temu
#turystykaktywna Austria

Osttirol, czyli wschodnia część Tyrolu, to wymarzony kierunek aktywnych wakacji. Czy jednak warto tam wpaść na jesieni? Co porabialiśmy w tym zakątku Austrii oraz jakie malownicze miejsca udało nam się zobaczyć? Zapraszamy Was na relację z Lienz i okolic, bo to właśnie tam spędziliśmy intensywny, wrześniowy tydzień.

Osttirol na e-bike’u

Zacznijmy od wycieczek na rowerach elektrycznych. Uznaliśmy, iż na elektrykach łatwiej i szybciej objeździmy interesujące nas miejsca. Zależało nam na zrealizowaniu widokowych tras, które pozwolą na Lienz i okolicę spojrzeć z wielu, różnych perspektyw. Rowery wypożyczyliśmy na miejscu, w Dolomite Bikes. Tamtejsza ekipa dysponuje nie tylko sklepem, ale też zajmuje się m.in. utrzymaniem bike parkowych tras w ośrodku Hochstein. My pożyczyliśmy dwa elektryki Specialized w rozm. S i L. Oboje już wcześniej na nich jeździliśmy (np. podczas wypadu do Słowenii). Wiedzieliśmy więc, iż doskonale się sprawdzą podczas wycieczek.

Lienz – Zetterfeld – Steinermandl – Lienz

Na pierwszą wycieczkę postanowiliśmy wybrać się ponad Lienz. Punktem wyjścia do jej planowania była trasa Zettersfeldrunde (jej opis i mapę znajdziecie tu). Prowadzi ona do Zetterfeld, czyli ośrodka narciarskiego. Zimą w góry dojeżdża się koleją gondolową oraz wyciągami krzesełkowymi. Jednak we wrześniu mogliśmy tam albo dotrzeć autem, albo na rowerach. Wybraliśmy opcję numer dwa. Z centrum miasta kierujemy się ku miejscowości Obergaimberg i dalej, ku Zetterfeld. Długi, żmudny, pełen serpentyn podjazd choćby na rowerach elektrycznych jest nieco męczący. W szczególności, iż musimy odrobinę oszczędzać baterie, by wystarczyły na kilka godzin jazdy. Na szczęście widoki są na tyle rozległe i piękne, iż to na nich można się skupić. Pierwszy przystanek robimy na polanie przy schronisku Naturfreundehütte Vinzenz Biedner.

Stamtąd, trawersującą zbocze drogą docieramy do Zetterfeld. Znajduje się tam kilka hoteli oraz dolne stacje dwóch wyciągów krzesełkowych. My kierujemy się jeszcze wyżej. Szutrową drogą wspinamy się ku szczytowi Steinermandl (2213 m n.p.m.). Na trasie mijamy urocze jeziorko Lackenboden. Droga tylko na jednym odcinku jest nieco bardziej stroma, tak to raczej dość łagodnie wspina się ku szczytowi. A z niego możemy podziwiać wspaniałą panoramę Lienz i otaczających go gór. Zaglądamy też na pobliski wzniesienie, na którym znajdują się Steinerne Mandeln (w miejscowym dialekcie oznacza to: kamiennych ludzi). To zbudowane z kamieni, wysokie kopce, które podobno przed wiekami, dla rozrywki, stawiali pasterze. Aczkolwiek teorie są różne. Również takie, iż kopce były miejscem kultu czarownic. Z pewnością Steinerne Mandeln jest mocno intrygujące i fotogeniczne. Po sesji fotograficznej i odpoczynku ruszamy na dół. Najpierw szutrowymi drogami, a następnie asfaltową szosą przez Oberdorf.

W sumie zrobiliśmy 34,8 km, a cała wycieczka wraz z przystankami zajęła nam ok. 6 godzin. Link do trasy na WikiLoc.

Lienz – Tristacher See – Thal Wilfren – Lienz

Naszą drugą, e-bike’ową wycieczkę, postanowiliśmy zrealizować w dużej mierze szlakiem Drauradweg. Oczywiście jego malutkim fragmentem. Drauradweg to długodystansowa trasa rowerowa poprowadzona wzdłuż rzeki Drawy. Ma 510 km długości i łączy Toblach/Dobbiaco z Varaždinem, czyli przebiega przez malutki fragment Włoch, Austrię, Słowenię i Chorwację. Więcej informacji na jego temat znajdziecie na oficjalnej stronie projektu.

Wycieczkę zaczynamy późnym popołudniem. Z Lienz jedziemy najpierw do położonego ponad miastem jeziorka – Tristacher See. Otoczone lasami i wzgórzami stanowi idealny cel spaceru (wokół niego jest zakaz jazdy na rowerze). Latem działa tu oficjalne kąpielisko. Ciekawostką jest też hotel, który usytuowany jest… na jeziorze.

Stamtąd zjeżdżamy do Doliny Drawy i szlakiem Drauradweg jedziemy ku granicy z Włochami. Po drodze mijamy jedną z ciekawszych atrakcji tych okolic, czyli Kletterpark Galitzenklamm. Czekają tam na Was via ferraty o różnym poziomie trudności, poprowadzone pośród wodospadów. Wstęp na teren jest biletowany. Ponieważ druga połowa dnia była dość pochmurna, to postanawiamy dojechać tylko do miejscowości Thal Wilfren. Gdyby aura była sprzyjająca, a my mielibyśmy więcej czasu, to spokojnie dojechalibyśmy do Włoch. Mimo to taka rekreacyjna, lekka wycieczka też była bardzo sympatyczna. Bo i dolina Drawy oferuje całkiem ładne widoki.

W sumie zrobiliśmy 38 km, w czasie 4,5 godziny. Link do trasy na WikiLoc.

Szukacie noclegów w Osttirolu? Zajrzyjcie na Booking.com (link afiliacyjny).

Bike parki

W regionie Osttirol poza imponującą siecią tras rowerowych dostępne są też 2 bike parki. Jeden z nich znajduje się w Lienz, a drugi w miejscowości Kals am Grossglockner.

Lienz Bike park

Lienz Bike park znajduje się w obrębie miasta i bardzo łatwo się do niego dostać. Miejsce oferuje 4 zróżnicowane trasy, które położone są wzdłuż dwóch wyciągów. Nie brzmi jakość oszałamiająco, prawda? Ale nie ilość, a długość ma tu znaczenie. Najdłuższa kombinacja 2 tras zjazdowych daje prawie 9 km zjazdu, przy jednoczesnym pokonaniu 815 metrów przewyższenia. Bike park oferuje warianty zarówno dla początkujących, jak i zaawansowanych rowerzystów, ale to Ci drudzy będą mogli dopiero w pełni wykorzystać jego potencjał. choćby najprostsza trasa pozwala na sporo alternatywnych wybić oraz większych skoków. Jak na porządny bike park przystało zaplecze jest tu świetnie przygotowane i oferuje wygodny transport rowerów wyciągami. Przy dużym parkingu znajduje się pumptrack oraz bike bar, w którym można wypić piwko z lokalną ekipą, która zajmuje się utrzymaniem tras. Na miejscu jest też mini serwis, wypożyczalnia rowerów, a tuż obok spory market. Więcej informacji na temat bike parku Lienz znajdziecie w artykule Marka na portalu 43ride.

Bikepark Großglockner

Bikepark Großglockner znajduje się w miejscowości Kals am Großglockner. Oferuje jazdę z pięknymi widokami na najwyższy szczyt Austrii, który znajduje się po drugiej stronie doliny. Za transport do góry odpowiada kolej gondolowa kurortu Großglockner Resort. Z górnej stacji, która znajduje się na wysokości ponad 2400 m n.p.m. dostępny jest tylko jeden wariant zjazdu, który składa się z trzech kolejnych tras. Pierwszy fragment to typowy alpejski singletrail, który wije się przez widokowe łąki i pastwiska. Druga trasa przeprowadza przez najstromszy leśny segment zjazdu, bardzo ciekawą, ale dość trudną ścieżką. Ostatnia trasa to krótki flow trail z kilkoma stolikami, którym przez widokowe polany dostać się można z powrotem do miasteczka i dolnej stacji wyciągu. Całość to prawie 7 km zjazdu przy jednoczesnych ok. 1000 metrach przewyższenia. Zróżnicowane odcinki sprawiają, iż jazda się nie nudzi choćby po kilku razach. No i te alpejskie widoki! Doświadczeni rowerzyści w pełni wykorzystają potencjał tej miejscówki, a dla kolarzy bardziej rekreacyjnych zostały też wytyczone tu prostsze szlaki turystyczne. Więcej informacji o tym miejscu niedługo na portalu 43ride.com.

Trekkingi w Osttirolu

Oczywiście Osttirol to trekkingowy raj. Czekają tu na Was m.in. Lienzkie Dolomity czy szczyty Wysokich Taurów. Z jednej strony strzeliste, poszarpane granie, z drugiej, niepozorne, pokryte łąkami czy lasami wzgórza. Posiłkując się kolejami gondolowymi, np. w ośrodku Hochstein w Lienz czy w Kals am Großglockner, możecie zaoszczędzić nieco czasu i zacząć wędrówkę na dużo wyższej wysokości. Oczywiście wymienione poniżej propozycje tras nie wyczerpują tematu. Podobnie zresztą, jak znajdujące się dalej trasy biegowe (je też spokojnie możecie zrealizować trekkingowo). Osttirol to setki kilometrów szlaków pieszych. Więc choćby po kilku tygodniach tam spędzonych nie będziecie w stanie napisać, iż udało Wam się większość z nich zrealizować.

Spacer do Frauenbach Wasserfall

To tak naprawdę propozycja krótkiej, acz bardzo przyjemnej wycieczki vel. spaceru. Wodospad Frauenbach położony jest blisko miejscowości Lavant, na wschód od Lienz. Do Lavant też warto zajrzeć, a dokładniej na wzgórze z dwoma kościółkami i drogą krzyżową. Rozciągają się stamtąd przyjemne widoki. Natomiast trasa do wodospadu znajduje się nieco dalej i jest łatwa, miła i przyjemna. Co ciekawe, przebiega tuż obok czynnego kamieniołomu i strzelnicy. Na wodospad można spojrzeć z perspektywy dwóch platform – jedna jest usytuowana mniej więcej w jego połowie, druga bliżej jego górnej części. Polecamy też zejść nad samą brzegę, by na Frauenbach zerknąć również od dołu.

W trakcie spaceru zrobiliśmy ok. 2 km, ale dlatego, iż zostawiliśmy auto przy asfaltowej drodze. Jest jednak parking usytuowany bliżej samego wodospadu. Wtedy spacer będzie jeszcze krótszy. Link do trasy na WikiLoc.

Lienzkie Dolomity: Dolomitenstraße i próba dotarcia do Karlsbader Hütte

Generalnie odkąd tylko zobaczyliśmy imponujące sylwetki Lienzkich Dolomitów, to chcieliśmy się im przyjrzeć z bliska. Niestety wybraliśmy się w nie w złym momencie. Zacznijmy jednak od początku. Plan zakładał pokonanie drogi znanej pod nazwą Dolomitenstraße, a następnie trekking do położonego nad jeziorem schroniska Karlsbader Hütte. W Lienzkie Dolomity udaliśmy się późnym popołudniem. Cały dzień kłębiły się wokół nich chmury, ale ogólnie nie wyglądało to źle. Wspomniana trasa, czyli Dolomitenstraße, ma 7 km długości i pozwala dotrzeć do parkingu nieopodal schroniska Dolomitenhütte. Przejazd nią jest odpłatny (8 €/auto osobowe). Jednak, kiedy docieramy tam ok. godziny 17, to pani w budce każe nam jechać i nie musimy płacić. Na trasie jest całkiem widokowo.

Po dotarciu na parking wskakujemy w górskie buty i ruszamy na szlak. A ten najpierw mija Dolomitenhütte, które położone jest na skraju urwiska. Widokowo – bajka. Dalej trasa trawersuje skalne zbocza. Po ok. 20 min marszu możemy albo iść dalej drogą szutrową (nią mogą się też poruszać rowerzyści), albo ścinającym zakręty drogi, bardziej stromym szlakiem trekkingowym. Wybieramy opcję numer dwa. W szczególności, iż zaczyna siąpić deszcz, a my dochodzimy do wniosku, iż chcemy jak najszybciej dotrzeć do schroniska. Gdy Karlsbader Hütte mamy w zasięgu wzroku, Lienzkie Dolomity fundują nam potężną ulewę. Ponieważ mamy pod ręką mały, drewniany szałas, to chowamy się pod jego daszkiem z myślą, iż może przeczekamy chwilę i za moment ruszymy dalej. Po 10 min już wiemy, iż nic z tego. Ulewa zamienia się w marznący deszcz. I choć cel jest tak blisko, to podejmujemy decyzję o powrocie do auta. Kiedy schodzimy na parking jesteśmy przemoczeni do gaci. Nie zmienia to faktu, iż w Lienzkie Dolomity wrócimy. Bo to, co w nich zobaczyliśmy, zaostrzyło nasz apetyt na więcej.

W sumie zrobiliśmy 7,4 km w 2 godziny 20 min. Link do trasy na WikiLoc.

Kals am Großglockner i trekking z Cimaroß

W Kals am Großglockner, położonym 20 min jazdy z Lienz, spędziliśmy cały dzień. Ja biegałam, wędrowałam i spacerowałam. Marek natomiast, jak już wiecie z poprzedniej części artykułu, jeździł w tamtejszym bike parku. O ile wycieczkę biegową zrealizowałam bez korzystania z kolei gondolowej, o tyle krótki trekking postanowiłam zrobić z okolic jego górnej stacji. W szczególności, iż ta znajduje się na szczycie Cimaroß mającym 2405 m n.p.m.

Panorama, jaka się stamtąd rozciąga, sama w sobie powoduje opad szczęki do kostek. Można podziwiać Wysokie Taury z ich najwspanialszym przedstawicielem, czyli Großglocknerem we własnej osobie. Ja zdecydowałam się wejść ciut wyżej niż górna stacja kolei gondolowej, a dokładniej na mający 2694 m n.p.m. szczyt Gorner. Na jego sąsiada (Rotenkogel 2762 m n.p.m.) nie starczyło mi już czasu, bo do Kals chciałam wrócić koleją linową, która kończyła kursować o 16.30. Jednak sama wędrówka na Gorner dostarczyła mi sporo wrażeń. Jest stromo. Momentami pojawia się ekspozycja. Ale według mnie nie jest to bardzo trudny szlak. Natomiast widoki są po prostu zachwycające. A, iż tego dnia pogoda była dynamiczna i nad górami krążyło sporo chmur, to dzięki nim krajobrazy były jeszcze bardziej plastyczne.

To była króciutka wycieczka. W jej trakcie pokonałam 3,8 km. Link do trasy na WikiLoc.

Pustertaler Höhenstraße i Gamper Runde

Choć przez większość czasu pogoda nam dopisywała, to niestety jeden dzień był dość mocno deszczowy i pochmurny. Mimo to postanowiliśmy go maksymalnie wykorzystać. W pierwszej kolejności udaliśmy się na przejażdżkę Pustertaler Höhenstraße. To jedna z kilku, widokowych tras, jakie znajdziecie w Osttirolu. Wiedzie powyżej doliny Drawy od miejscowości Leisach-Gries do Burg. I choćby podczas mocno dynamicznych warunków oferowała przepiękną panoramę Lienzkich Dolomitów oraz żywo zielonych łąk.

W Assling postanowiliśmy wyskoczyć na krótki, górski trekking trasą Gamper Runde. Ma nieco ponad 4 km długości. Aby dotrzeć na jej początek trzeba pokonać wąską, głównie szutrową drogę, która dociera do niewielkiego parkingu przy Pedretscher Kase. Jest to taki mały koniec świata. Wokół rozciągają się łąki na których pasą się krowy i owce, a nad całością górują piękne, częściowo skaliste szczyty. Pętla nie nastręcza większych trudnośco. Oferuje sporo widoków, choćby wtedy, gdy jest pochmurno. Przy lepszych warunkach na pewno udalibyśmy się wyżej.

Link do Gamper Runde znajdziecie na WikiLoc.

Bieganie w Osttirolu

Muszę przyznać, iż mój (rudej) pobyt w Osttirolu stał pod pewnym znakiem zapytania. Na tydzień przed wyjazdem, w bliskim sąsiedztwie domu, uległam niegroźnemu na pierwszy rzut oka wypadkowi podczas biegania. Czyt. potknęłam się na prostej drodze. Pierwszy rzut oka na skalę zniszczeń i w sumie wyszło, iż zdarłam sobie kolano i rozcięłam drugą nogę wzdłuż kości piszczelowej. Uznałam, iż nic mi nie jest i pobiegłam dalej. Kiedy do domu miałam już tylko 1 km adrenalina zaczęła puszczać, a do mnie dotarło, iż nie jest dobrze. Po umyciu ran rokowania nie były złe. Ale po dwóch dniach wylądowałam u chirurga, bo niestety zdarte kolano zaczęło się paprać i boleć tak, iż gdybym mogła, to chodziłabym po suficie. A ja w ogóle nie byłam się w stanie normalnie się przemieszczać. Wizyta u lekarza pomogła i po tygodniu od wypadku udało mi się wrócić do biegania. Ale z opatrunkiem na kolanie egzystowałam przez większość pobytu w Austrii. I muszę przyznać, iż na tym wyjeździe miałam jeszcze większą radochę z biegania. Choć byłam w trakcie tych trailrunningowych wycieczek jeszcze bardziej ostrożna, niż zwykle.

Kals am Großglockner – Greibühel – Lucknerhaus – Kals am Großglockner

Podczas planowania tej trasy przyświecała mi jedna idea – by jak najszybciej dostać się na widoki. Oczywiście chciałam też dobiec dość wysoko. Wycieczkę zaczęłam na parkingu przy dolnej stacji kolei gondolowej, skąd udałam się nad rzekę Kalserbach. Wzdłuż niej wiedzie przyjemny szlak, który doprowadził mnie do wsi Burg. Z niej czekał mnie stromy, pełen wąskich zakosów podbieg. Mimo sporej ekspozycji tempo mam naprawdę niezłe i dość gwałtownie udaje mi się wyjść poza linie lasu. Przede mną otworzyła się ogromna, pokryta łąkami przestrzeń i dostrzegłam mój cel, czyli szczyt Greibühel (2247 m n.p.m.). Z jego wierzchołka mogłam podziwiać już nieco jesienną, górską panoramę okolicy. Przez chwilę choćby rozważam zdobycie jego wyższego sąsiada, czyli Figerhorn (2743 m n.p.m.). Wygrywa jednak zdrowy rozsądek i biegnę dalej, powoli kierując się w drogę powrotną. Na trasie mijam jeszcze malowniczo położone schronisko Lucknerhaus. Do niego dojechać można asfaltową szosą (odpłatną). Na tym etapie coś przekombinowałam. Generalnie miałam pobiec bardziej doliną i szutrowymi drogami, a do Kals am Großglockner zbiegłam ostatecznie nieco bardziej naokoło, asfaltem. Mimo to uważam tę wycieczkę za wielce udaną. Tak pod kątem samego biegania, jak i widoków czy urozmaicenia terenu.

W sumie przebiegłam 15,4 km, co zajęło mi jakieś 2 godziny 50 min. Link do trasy na WikiLoc.

Lienz – Hochstein – Lienz

Czasami pokładam zbyt dużą wiarę we własne siły. I ta trasa była tego doskonałym przykładem. A raczej to, iż nie do końca sprawdziłam, jakie przewyższenie będę musiała pokonać oraz, w jakim terenie. Wycieczkę zaczęłam od tego, iż biegałam z Markiem po bike parku, by zrobić mu zdjęcia. Po pokonaniu 2 km w końcu mogłam ruszyć na adekwatny szlak.

Początkowo nie było źle – przyjemne, bite drogi przez las pozwalały dość sprawnie pokonywać kolejne metry. Niestety są one tak poprowadzone, iż aby dostać się na szczyt Hochstein, musiałabym biec mocno dookoła. Dlatego uznałam, iż będę się trzymać szlaku pieszego. I tu zaczęła się moja gehenna. Bo szlak ten wiódł pionowo do góry. O bieganiu nie było mowy. Z 10 razy miałam ochotę zawrócić. Jednak do maszerowania wyżej motywował mnie brak wody. Wiedziałam, iż ciut poniżej szczytu znajduje się schronisko, a przy nim źródełko. Na energetycznych oparach udało mi się tam dotrzeć. Na miejscu wypiłam chyba z 1,5 litra wody na raz, uzupełniłam jej zapas w bukłakach i ruszyłam na Hochstein (2057 m n.p.m.). Dotarcie na niego zajęło mi jakieś 10 min. Na jego wierzchołku znajduje się sporych rozmiarów krzyż. Stamtąd można ruszyć na piękną grań, przypominającą nieco Tatry Zachodnie. Ciągnie się aż do szczytu Rotstein (2702 m n.p.m.). Tego dnia, choćby jakby mi ktoś dopłacał, to bym się nie zdecydowała na wyruszenie wyżej. Dlatego po małej sesji zdjęciowej zbiegam ku Lienz. Obrałam nieco inną trasę, która miała być szybsza. Tego dnia jednak planowanie nie było moją mocną stroną. Więc mój powrót na dół nie należał do najsprawniejszych. Za to na pewno był niezwykle widokowy.

Podczas tej wycieczki przebiegłam ok. 19,5 km (1,9 biegając za Markiem i 17,6 sama). Zajęło mi to… duuuuużo czasu. Link do trasy na WikiLoc.

Inne, krótsze trasy

Osttirol to nie tylko wymagające, strome, górskie trasy do biegania. Fani lżejszego truchtania mogą np. obrać za cel Lienz. Jednego dnia wybrałam się na biegowe eksplorowanie miasteczka. Tu do wyboru są przyjemne trasy spacerowo-rowerowe, które poprowadzone są wzdłuż rzek – tak Drawy, jak i Isel. Praktycznie nie ma przewyższeń, za to widoki z perspektywy doliny wprost na wysokie góry są naprawdę prześliczne.

Inną opcją, która również okazała się przyjemną alternatywą, było skorzystanie z kolei gondolowej ośrodka Hochstein. Spod jej górnej stacji udałam się do uroczo położonej kapliczki Reiterkirchl. Na tym odcinku czekał mnie jeden, większy podbieg. A tak to aż do samego Lienz miałam w dół. Do tego w pakiecie piękne widoki tak na samo miasteczko, jak i Lienzkie Dolomity.

Osttirol jesienią?

Jak widzicie wrzesień sprzyjał aktywnościom. Temperatury były idealne – ani za niskie, ani za wysokie. Sporo słońca, które o tej porze roku przyjemnie grzało, ale nie paliło jak latem. Opady nas w dużej mierze ominęły. W efekcie mogliśmy się cieszyć różnymi aktywnościami outdoorowymi od rana, aż do zapadnięcia zmierzchu. Dlatego polecamy Wam zajrzeć w te strony późnym latem/wczesną jesienią. Na pewno nie będziecie żałować!

Materiał powstał we współpracy z Tourismusverband Osttirol oraz agencją marketingu i komunikacji sportowej RASOULUTION.

Idź do oryginalnego materiału