**Dziennik osobisty**
Ostatni raz.
— Zaraz cię zabiję, cholera!
Marcin walił pięściami w drzwi domu, a zebrani sąsiedzi próbowali go uspokoić:
— Marcin, co ty wyprawiasz? Jutro znów będziesz przepraszał! I nie wstyd ci? Dwójkę dzieci masz, Ela nigdy ci nie dała powodu, a ty się kompromitujesz i ją też!
Marcin odwrócił się do furtki:
— Co wy się tu gapicie? Film wam się zachciał? Wynoście się!
Ludzie nie ruszali się z miejsca. Sąsiadka Marcina i Eli powiedziała:
— Marcin, co cię tak rozpędziło? Musi być jakiś powód?
— Powód? Ela jest powodem! Ja dla niej… całą duszą, a ona? Uśmiecha się do wszystkich, zamknęła się w domu, a z kim tam jest?
Marcin zszedł z ganku, usiadł na ławce. Mówił zmęczonym, płaczliwym głosem – słuchać takiego tonu u silnego mężczyzny było dziwnie i przykro.
Sąsiadka przemówiła łagodnie:
— Na próżno żonę obwiniasz… Dobra z niej kobieta. Uczciwa.
Marcin odpowiedział już ledwie słyszalnym głosem:
— Ona mnie nie kocha, ciociu Halino. Ja wieśniak, a ona z miasta, więc ciągle patrzy na lewo.
— Głupi jesteś… Takich głupich, jak ty, ze świecą szukać…
Ale Marcin już nie słyszał jej słów. Spał, z głową opadniętą na pierś. Ciocia Halina delikatnie go popchnęła, ktoś podłożył mu pod głowę czapkę, i Marcin wyciągnął się na ławce.
— No, dobrze, teraz, dopóki się nie wytrzeźwi, nie wstanie.
***
Piętnaście lat temu Marcin pojechał do miasta, żeby nauczyć się obsługi koparki. Wieś wtedy się rozrastała, domy stawiano. Mówili, iż jeszcze trochę, i będzie można nazwać ją miasteczkiem. Nie żart – tyle gospodarstw. I nie ważne, iż nie ma bloków, a wygody na podwórku, ważne, iż ludzie są.
W wiejskim gospodarstwie była własna brygada budowlana. Stawiali domki dla specjalistów, a potem wzięli się za klub. Nie byle jaki, bo taki już mieli – w zwykReszta życia Marcina i Eli potoczyła się już spokojnie, a gdy pewnego dnia ich córeczka przyszła na świat, zrozumiał, iż prawdziwe szczęście nigdy nie wymagało krzyków i pięści, tylko cierpliwości i zwykłej codziennej troski.