Ostatni raz
– Zabiję tę cholerną!
Kazimierz walił pięściami w drzwi domu, a zgromadzeni ludzie próbowali go uspokoić:
– Kaziu, co ty wyczyniasz? Jutro znów będziesz prosił o przebaczenie! I nie wstyd ci? Dwoje dzieci wychowaliście, twoja Danusia nigdy ci nie dała powodu, a ty się teraz kompromitujesz i ją też!
Kazik odwrócił się do furtki:
– Co wy tu robicie? Przedstawienie wam się odbywa? Wynoście się stąd!
Ludzie ani drgnęli. Sąsiadka Kazimierza i Danusi powiedziała:
– Kaziu, co cię tak rozpędziło? Musi być jakiś powód?
– Powód? Danusia jest powodem! Ja dla niej… Ja dla niej dałbym się pokroić, a ona? Uśmiecha się do wszystkich, zamknęła się w domu, a z kim?!
Kazimierz zszedł z ganku, usiadł na ławce. Mówił zmęczonym, płaczliwym głosem – dziwnie i nieprzyjemnie było słuchać takiego tonu od dorodnego mężczyzny.
Sąsiadka odezwała się łagodnie:
– Na próżno żonę obmawiasz… Dobra z niej kobieta. Uczciwa.
Kazik odpowiedział już ledwie słyszalnym głosem:
– Ona mnie nie kocha, ciociu Marysiu. Ja wieśniak, a ona miejska, więc ciągle patrzy w lewo.
– Oj, głupiś… Takich głupich jak ty, ze świecą szukać…
Ale Kazimierz już jej nie słyszał. Spał, z głową opadniętą na piersi. Ciocia Marysia delikatnie go popchnęła, ktoś podłożył mu pod głowę czapkę, i Kazik wyciągnął się na ławce.
– No, dobrze, teraz, dopóki się nie wytrzeźwi – nie wstanie.
***
Piętnaście lat temu Kazimierz wyjechał do miasta, żeby nauczyć się obsługi koparki. Wieś wtedy się rozwijała, domy stawiano. Ludzie mówili, iż jeszcze trochę, i będzie można ją nazwać miastem. Żartować sobie – tyle gospodarstw. I nie szkodzi, iż nie ma bloków, a ubikacje na podwórku, ważne, iż ludzie.
W wiejskiej gminie była własna brygada budowlana. Stawiali domki dla specjalistów, a teraz wzięli się za klub. I to nie byle jaki, bo zwykły już mieli, w drewnianym budynku. A ten miał być murowany, dwupiętrowy, z kółkami zainteresowań.
I koparkę mieli, i wiele innych rzeczy, tylko brakowało rąk do pracy. Kierowcy byli, traktorzyści, ale specjalistów tego poziomu – nie. Wtedy wybrali Kazika i Janka z drugiego końca wsi, i wysłali ich do miasta.
Kazik i Janek nigdy się nie lubili. Co więcej, ciągle się kłócili. A wszystko przez to, iż podobaly im się te same dziewczyny. choćby raz czy dwa dali sobie po nosach.
W mieście zamieszkali w jednym pokoju – chcą nie chcą, musieli ze sobą gadać. Janek od razu rzucił:
– Trzeba mi znaleźć miejską, żeby tu zostać.
Kazik się wtedy zdziwił:
– Jak to? Gmina płaci za ciebie, a ty chcesz tu osiąść?
Janek się roześmiał:
– No i cymbał z ciebie. Tak wszyscy porządni robią. Co w tej wsi masz do roboty?
Kazik tylko chrząknął:
– No tak, czekają tu na ciebie, takiego przystojniaka.
Po trzech dniach Kazik zobaczył Janka z dziewczyną. Zobaczył i mało nie oszalał. Zakochał się od pierwszego wejrzenia w Danusi.
Wieczorem spytał Janka:
– Co to za dziewczyna była z tobą?
– A, Danusia. Miejska, mieszka z babcią, więc niedługo będzie wolne mieszkanie.
– Zakochałeś się, czy co?
– Żartujesz? Deska deską, ja wolę te z kształtami…
Kazik natychmiast mu przyłożył. Potem jeszcze raz. Janek otarł nos i powiedział:
– A ty, widzę, się zaciął… No patrz, będzie ci smutno, jak ja się z nią ożenię i będę chodził na lewo i prawo! A ona będzie na mnie w domu czekać i wszystko wybaczać.
Następnego dnia, gdy tylko Janek wyszedł, Kazik ruszył za nim. Zobaczył, jak Janek spotkał Danusię, objął ją po chamsku w pasie, i natychmiast rzucił się do przodu.
Kazik wygarnął Danusi wszystko, ona patrzyła zdziwiona to na niego, to na Janka, a potem powiedziała:
– Idźcie sobie – i odeszła.
Z Jankiem znowu się pobili. I tego samego dnia Janek dogadał się z administratorem i wyprowadził się do innego pokoju. A Kazik dniami i nocami pilnował Danusi.
Dziewczyna przechodziła obok, udawała, iż go nie widzi. A po dwóch tygodniach zatrzymała się:
– I długo będziesz za mną chodził jak cień? Może zaprosiłbyś mnie do kina?
Zabrał do wsi nie tylko Danusię, ale i jej staruszkę babcię. Babcia zmarła po dziesięciu latach, mieli już wtedy dwóch synów.
Kazimierz dla rodziny był gotów ziemię kopać, dom postawił, ogrodzenie takie, jakiego nikt we wsi nie miał. Chłopcy mieli najdroższe rowery. Danusia pracowała jako felczerka. Kazik zdmuchnąłby z niej pyłek.
A rok temu stało się to, czego Kazimierz się nie spodziewał. Do wsi wrócił Janek. Najwyraźniej miejska żona uznała, iż już go nie potrzebuje, gwałtownie spakowała mu walizkę i odesłała do domu.
Gdy tylko Kazik dowiedział się o jego powrocie, przyszedł do domu czarny jak chmura. Danusia spojrzała na niego zdziwiona:
– Kazik, co się stało?
Wyjął butelkę z szafki, nalał sobie, wypił. Danusia przestraszona przysiadła. Nigdy nie widziała męża w takim stanie. A pił raz do roku, na wielkie święto.
Kazik spojrzał na nią ponuro:
– Janek wrócił.
Danusia zmarszczyła brwi.
– Janek? Jaki Janek?
– Ten sam Janek, z którym ty…
Danusia się roześmiała:
– A, już wiem. Co, nie przyjął się w mieście?
Potem spoważniała:
– No, wrócił i wrócił, co cię tak ruszyło?
– Powiem ci tak, Danuś… Jak się czegoś dowiem – zabiję!
Danusia uniosła brwi:
– Kazik, co masz się dowiedzieć? Nie rozumiem cię dziś!
– A potem zrozumiesz!
Od tamtego dnia spokój w ich rodzinie się skończył. Trzeźwy Kazik słuchał Danusi, kiwał głową:
– Głupi ja, głupi, Danuś… Wybacz mi…
Danusia wybaczała. Nie minął miesiąc, a Kazik znów się upijał, i wszystko się powtarzało. Z każdym razem awantury były coraz gorsze. Ale – choć groził żDopiero gdy Danusia położyła mu dłoń na ramieniu i szepnęła: „Już dość, Kaziu, wróć do nas”, zrozumiał, iż prawdziwa siła mężczyzny nie tkwi w pięściach, ale w umiejętności przeproszenia tych, których skrzywdził.