Ostatnia kaletniczka w Opolu zamyka biznes. "Od ponad 25 lat nikt nie zapytał o praktykę"

opolska360.pl 1 rok temu

Elżbieta Klepczyk w kaletnictwie od ponad 40 lat

Elżbieta Klepczyk pochodzi spod Olesna.

– W mojej młodości, choćby na wsi, mało kto wiedział, kim zajmuje się kaletnik – wspomina. – Mama pracowała w Oleśnie i przyniosła z miasta informację, iż szukają ucznia do zakładu kaletnika. Co ciekawe, ten właściciel pochodził z Częstochowy. U nas założył zakład, bo brakowało takich usług. Sama kilka wiedziałam, czym zajmuje się ten fachowiec, poza tym, iż szyje torebki. A ja chciałam być krawcową, więc pomyślałam, iż to coś dla mnie. I już kolejnego dnia zawarłam umowę na praktykę.

Równolegle przez dwa lata uczyła się w szkole zawodowej. Kiedy zakład został zamknięty, praktykę musiała kończyć już w Opolu.

Pierwszą pracę Elżbieta Klepczyk podjęła w Opolskiej Usługowej Spółdzielni Pracy.

– To był jedyny zakład w mieście, w którym mogłam pracować w zawodzie. Co więcej, jako jedyna kobieta – opowiada. – Ta profesja wciąż nie była zbyt popularna. Wtedy liczyli się rymarze, bo było dużo koni. Trzeba było szyć lejce, uzdy.

Następnie przez 13 lat była kierowniczką tego zakładu, aż do lat 90., gdy spółdzielnię zlikwidowano. W tamtym okresie wielu pracowników miało możliwość przejmowania pojedynczych zakładów.

– Ja również przejęłam ten przy ul. Koraszewskiego, gdzie pracowałam do 2002 roku – dodaje. – Później można było mnie szukać przy ul. Kośnego do roku 2020. A tu, na Malczewskiego, przeniosłam się na emeryturze, ale już bez pracowników.

Kaletnik – dużo umiejętności, talent i pasja

Kaletnik pracuje na całej galanterii skórzanej – zaczynając od pasków torebek, na torbach i walizkach kończąc.

W ostatnich czasach najwięcej ludzie przynosili torebek – dodaje. – Ale mam też plecaki, teczki, portfele, paski do spodni… – wszystko, co się da naprawić. To jest tak, iż ludzie mają sentymenty do przedmiotów. Poza tym dziś rynek zalewa kicz. Nie ma porównania co do jakości choćby sprzed dwóch dekad.

Wylicza, iż kaletnik musi mieć konkretne umiejętności. Między innymi perfekcyjnie szyć na maszynie.

– Trzeba mieć też siłę w rękach, wiedzieć, jak pracować z młotkiem. Ale i tak nie obejdzie się bez pasji i talentu – zastrzega. – Tu sporo trzeba główkować i myśleć, zanim zabierze się do adekwatnego zadania. Z pewnością do tej pracy nie da się zatrudnić nikogo z tzw. łapanki – śmieje się i dodaje, iż przez 47 lat pracy nie potrzebowała żadnej reklamy swoich usług.

Elżbieta Klepczyk mówi, że na emeryturę nie przeszła terminowo, ponieważ nie pozwolili jej na to… klienci.

– Nie mogli się pogodzić z faktem, iż chcę zakończyć działalność, więc jeszcze trochę zostałam – mówi.

– Niektórzy przychodzili do mnie od 40 lat! Już od jakiś dobrych dziesięciu lat jestem sama na tym rynku, pomijając samozwańczych kaletników, którzy nigdy nie byli profesjonalnie szkoleni w tym kierunku. Dziś nikogo nie interesuje taka wymagająca robota. Niestety, od ponad 25 lat nikt nie zapytał o praktykę, więc kolejnych kaletników nie będzie, bo niby kto miałby ich wykształcić? – pyta retorycznie.

Idź do oryginalnego materiału