Ostatnia droga w deszczu

twojacena.pl 13 godzin temu

Ostatnia droga pod deszczem

Zimny, jesienny ulewa smagał rozmiękłą drogę wiodącą do wsi Brzozówka. Andrzej Kowalski, zgarbiony pod strumieniami wody, uparcie szedł naprzód. Błoto przyklejało się do podeszew, każdy krok był walką, ale się nie zatrzymywał. Dzisiaj musiał tam być, przy swojej Jadwidze. W końcu, przez szarą zasłonę deszczu, wyłoniły się zarysy starego cmentarza.

— Oto i twoja brzoza — szepnął Andrzej, a głos mu zadrżał z bólu.

Podszedł do skromnego nagrobka i ciężko opadł na kolana, nie zważając, jak przemoczona odzież lodowaci ciało. Deszcz mieszał się z łzami, spływając po pooranej zmarszczkami twarzy. Nie wiedział, jak długo tak by stał, tonąc w wspomnieniach. ale nagle za plecami usłyszał kroki. Andrzej odwrócił się i zastygł, serce ścisnęło mu się z zaskoczenia.

Tamtego poranka było chłodno i przygnębiająco. Andrzej, otulony w stary płaszcz, stał na przystanku autobusowym w mieście. Autobus się spóźniał, a to wyprowadzało go z równowagi. Obok młoda dziewczyna beztrosko się śmiała, rozmawiając przez telefon, nie zwracając uwagi na jego ponure spojrzenie.

— Można ciszej? — rzucił ostro, nie mogąc powstrzymać irytacji.

— Przepraszam — odparła zmieszana, odkładając telefon. — Mamo, oddzwonię, dobrze?

Zapanowała ciężka cisza. Andrzej poczuł się nieswojo, własna gburowatość zabolała go bardziej niż chłód. Odchrząknął i mruknął:

— Wybacz, dziś nie jestem w formie.

Dziewczyna spojrzała na niego z łagodnym uśmiechem:

— Nic się nie stało, taka pogoda każdemu działa na nerwy. A ja lubię jesienny deszcz. Pachnie, jakby sama jesień oddychała!

Andrzej milczał, tylko skinął głową. Nie był człowiekiem, który łatwo nawiązywał rozmowy z obcymi. Tym zawsze zajmowała się Jadwiga. Ona załatwiała wszystko: od rachunków po kontakty z rodziną. Andrzej przyjmował jej troskę za pewnik, nie zastanawiając się, dopóki była przy nim. Bez niej jego świat stał się pusty jak wypalone pole.

Dziewczyna, niezrażona jego milczeniem, ciągnęła dalej:

— Wie pan, może i dobrze, iż autobus się spóźnia. Wtedy i spóźnialscy zdążą. Moja przyjaciółka na przykład jeszcze nie przyszła.

Andrzej chciał odpowiedzieć, iż to słabe pocieszenie dla tych, którzy marzną na deszczu, ale wspomnienie Jadwigi przeszyło go jak nagły błysk. Gdyby czterdzieści lat temu nie zdążył wskoczyć do tamtego autobusu, ich drogi pewnie nigdy by się nie przecięły. Jak potoczyłoby się jej życie? Czy byłaby szczęśliwsza bez niego?

Jadwiga zawsze umiała znaleźć światło choćby w najciemniejszych dniach. Jej uśmiech był jak promień słońca, a dobroć ogrzewała wszystkich wokół.

— choćby nie wiedziałem, kiedy było jej ciężko — pomyślał Andrzej, a oczy zabolały go od łez.

By odwrócić myśli, postanowił podtrzymać rozmowę:

— Do Brzozówki jedziecie? Zapadła dziura, młodzieży tam jak na lekarstwo.

— Tak — kiwnęła głową. — Jestem wnuczką cioci Zofii, przyjechałam ją odwiedzić. A pan?

— Do żony — cicho odpowiedział. — To jej rodzinne strony.

— Jak się nazywała? Może słyszałam.

— Kowalska. Jadwiga Maria.

Dziewczyna zamyśliła się, ale pokręciła głową:

— Nie, nie kojarzę.

— Po ślubie ze mną przeprowadziła się do miasta — wyjaśnił Andrzej. — Tylko rodziców odwiedzała, a po ich śmierci rzadko tu bywała.

Zamilkł, pogrążając się w wspomnieniach. Jadwiga tak kochała Brzozówkę, marzyła, by przyjeżdżali tu częściej razem. ale Andrzejowi zawsze brakowało czasu. Teraz czas był, ale rodziny już nie. Syn Krzysztof ułożył sobie życie, wnuków nie przywozi.

— O, i moja przyjaciółka! — zawołała dziewczyna, machając ręką. — Tędy, Ania!

Ania odwróciła się do Andrzeja z uśmiechem:

— A teraz i autobus nadjedzie.

I rzeczywiście, zza zakrętu wyłonił się autobus. Droga do Brzozówki zajmowała około dwóch godzin. Andrzej przypomniał sobie, jak w młodości Jadwiga pewnego razu spóźniła się na autobus i do północy wędrowali po mieście. To były czasy pełne nadziei i ciepła.

Potem nadeszła codzienność. Rzadko się kłócili — z nią trudno było się pokłócić. Jej cierpliwość i dobroć nie miały granic. ale Andrzej się zmienił, zaczął traktować jej miłość jak coś oczywistego, nie doceniając chwil, które dzielili.

Gdyby mógł powiedzieć coś młodemu sobie, byłoby to jedno słowo: „Cenić”.

Kiedy autobus wjechał do wsi, serce Andrzeja zabiło szybciej. Przypomniał sobie cytat z książki: „Piekło to już nigdy”.

Deszcz w Brzozówce lał nieustannie, bębniąc o dach autobusu. Andrzej ciężko wstał:

— Wysiadam.

Wyszedł pod ulewę, nie oglądając się za siebie. Dziewczyna z przyjaciółką też wysiadły, kryjąc się pod daszkiem. Widząc, dokąd idzie, krzyknęła:

— Gdzie pan? Tam tylko cmentarz!

Andrzej przystanął, odwrócił się, ale milczał. Jego wzrok wyrażał wszystko. Dziewczyna spuściła oczy, zrozumiawszy.

Tamtego dnia, gdy Jadwiga odeszła na zawsze, stał się dla Andrzeja czarną godziną. Pokłócili się o drobiazg. On, jak zwykle, zamknął się w sobie, odmówił kolacji i milczał. Jadwiga, zawsze przejmująca się nim, próbowała się pogodzić, ale on pozostał zimny.

— Skoczę do sklepu — powiedziała, ocierając łzy. — Przyniosę ci coś?

— Nic — burknął.

Wyszła i już jej nie zobaczył. Na pasach potrącił ją samochód. W jednej chwili życie Andrzeja runęło, zostawiając tylko pustkę i winę.

Teraz szedł przez rozmokłą drogę, nie czując zimna. Deszcz smagał twarz, ale uparcie szedł na cmentarz. Gdy dotarł do grobu Jadwigi, opadł na kolana.

— Oto i twoja brzoza, moja dziewczyno — wyszeptał, dusząc się z żalu.

Łzy płynęły, mieszając się z deszczem. Stracił poczucie czasu, tonąc w bólu. ale nagle znówDziewczyna delikatnie objęła jego ramię, a wtedy wiatr nagle ucichł, jakby sama Jadwiga wysłała im znak.

Idź do oryginalnego materiału