**Ostatnia chwila**
Stanisław stał przy oknie swojego mieszkania w Łodzi i patrzył, jak po porannej ulicy spieszą się uczniowie. Jedni w puchowych kurtkach, inni w dżinsach i z gołymi kostkami, mimo iż na zewnątrz było minus dwadzieścia stopni. Wiatr wdzierał się przez szpary w ramie, ale dzieci zdawały się być niezniszczalne. Wciągnął nosem powietrze i skrzywił się. Kawa była gorzka. Zauważył to za późno, ale nie miał ochoty wracać do kuchni. Palce lekko drżały. Wiek. Ciśnienie. A może samotność.
Na ekranie telefonu migało nieodebrane połączenie od syna. Stanisław wiedział, iż powinien oddzwonić. jeżeli nie teraz, to wieczorem usłyszy w słuchawce: „Znowu jesteś zajęty, jak zawsze”. A on nie był zajęty. Po prostu nie wiedział, o czym mówić. Syn miał trzydzieści jeden lat, dorosły facet. A ich rozmowy przypominały negocjacje na krawędzi dyplomatycznego konfliktu. Chłodne. Ostrożne. Z dystansu. Wszystko, co ważne, już dawno zostało pogrzebane pod warstwami niewypowiedzianych pretensji i niedomówień. Próbował choćby przygotowywać sobie w głowie, co powie. Ale zawsze kończyło się na tym samym: „Jak w pracy?”
Wciągnął na siebie stare palto, sięgnął po wełniane rękawiczki – ciepłe, choć nieco dziwaczne. Wyszedł. Zimno uderzyło w twarz jak bat. Powietrze pachniało spalinami i świeżym chlebem z budki stojącej codziennie rano obok sklepu. Chodniki były śliskie, jakby całe miasto pokryła niewidzialna warstwa lodu. Na rogu kobieta sprzedawała pączki – rozgrzane, pachnące słodkim ciastem. Przypomniał sobie, jak kiedyś kupował takie same dla Alicji. Gorące, z różą. Ona zawsze krzywiła się, gdy nadzienie było zbyt słodkie, ale potem śmiała się – naprawdę, szczerze. Aż w końcu przestała. Śmiać się, czekać i, jak się zdawało, być z nim.
Teraz mieszkała w Krakowie. Nowy mąż, nowa praca, nowe życie. Dzwoniła od święta. Głos miał w sobie coś suchego, jak zeszłoroczne liście. Bez intonacji, bez ciepła. Zawsze wyczuwał w nim nutę czujności. Jakby chciała się upewnić, iż on wciąż tam jest, gdzie go zostawiła. Albo przeciwnie – marzyła, by już go tam nie było.
Skręcił w stronę parku. Mieszkał tu ponad dwadzieścia lat. Dzielnica się zmieniła – bloki wyższe, klatki schodowe obce. Sąsiedzi nowi. Tylko wspomnienia pozostały na swoich miejscach. Oto ławka, na której trzymał Alicję za rękę w dziewięćdziesiątym ósmym. Oto krawężnik, na którym usiadł, gdy dowiedział się o śmierci ojca. Wszystko tu było. Tylko ludzi brakowało.
Na ławce przy fontannie siedziała dziewczyna. Młoda. PalZaciągnęła się papierosem, a jej oczy pełne były niepokoju, jakby stała na krawędzi czegoś, o czym nie umiała jeszcze powiedzieć.