Poranek był srogi. Śnieg oślepiał, przenikliwy wiatr smagał twarz, a drogi pokryła gładka warstwa lodu. Jakub, kierowca szkolnego autobusu z małej miejscowości Podlesie, otworzył drzwi, wpuszczając do środka gromadkę dzieci owiniętych w szaliki, czapki i puchowe kurtki.
— Prędzej, bo mi uszy odmarzną! — zażartował, uśmiechając się.
— Panie Jakubie, jaki pan śmieszny! — zachichotała pierwszoklasistka Zosia. — A dlaczego pan nie ma szalika? Mama zawsze kupuje szaliki!
— Gdyby moja mama jeszcze żyła, na pewno dałaby mi najcieplejszy i najładniejszy — odparł z lekkością, w której czuć było nutę smutku. — Ale teraz zazdroszczę ci, Zosieńko.
— Powiem mamie, żeby i panu kupiła!
— Umówione. A teraz zajmijcie miejsca, bo lód na drodze to nie przelewki.
Jakub nie był zwykłym kierowcą. Był kimś, kto witał dzieci każdego ranka ciepłem i żartem. Znał je po imieniu, pamiętał, komu wypadała klasówka, a komu urodziny. Dzieci go uwielbiały. Tylko w domu sprawy nie układały się tak różowo.
— Jakubie, czy ty masz pojęcie, ile jeszcze będziemy spłacać ten kredyt przez twoją „miłość do dzieci”? — mówiła z rozpaczą w głosie jego żona Katarzyna.
— Kocham tę pracę… Ale znajdę sposób. Obiecuję — upierał się, choć serce ściskało mu się z poczucia winy i bezsilności.
Tego ranka, gdy autobus podjechał pod szkołę, Jakub przypomniał dzieciom, by uważały na oblodzone schody.
— Martynko, tylko nie próbuj jazdy figurowej na stopniach!
Gdy wszyscy pobiegli do szkoły, Jakub zamierzał wstąpić do kawiarni, by rozgrzać się kubkiem gorącej herbaty.
Lecz nagle z głębi autobusu dobiegło ciche łkanie.
— Hej, mały, co się stało? — zawołał, podchodząc.
Na ostatnim siedzeniu skulony siedział chłopiec. Łzy błyszczały mu w oczach, a ręce miał sine z zimna.
— Dlaczego nie idziesz do szkoły?
— Zimno mi… — szepnął chłopiec. — Miałem dziurawe rękawiczki, a mama i tata mówią, iż nie stać ich na nowe…
Jakub zaciął zęby. Zdjął swoje ciepłe rękawice i włożył je na zmarznięte dłonie chłopca.
— No jak, teraz lepiej? Słuchaj, znam pewnego faceta, który robi takie rękawice, iż choćby niedźwiedzia ogrzeją. Po lekcjach ci przyniosę.
— Naprawdę? — oczy chłopca rozbłysły. — Dziękuję!
Ale Jakub wiedział, iż żaden taki znajomy nie istniał. To była tylko wymówka. Na herbatę nie poszedł. Ostatnie swoje złotówki wydał w sklepiku — kupił rękawice i tani szalik. A gdy dzieci wracały po lekcjach, wręczył je chłopcu.
— Masz, chłopcze. Niech ci grzeją. O pieniądzach nie myśl — to dorośli się tym zajmą.
Chłopiec rzucił mu się na szyję. Jakub powstrzymał łzy, ale w środku wszystko się w nim ścisnęło.
Dwa dni później wezwał go dyrektor.
— Za co? — pomyślał, nerwowo pukając do drzwi.
— Proszę wejść, panie Jakubie — uśmiechnął się dyrektor. — Dowiedzieliśmy się, iż pomógł pan chłopcu o imieniu Krzysiek. Jego ojciec, strażak, odniósł kontuzję w służbie, teraz rodzina żyje z małej renty. Pański gest nie przeszedł niezauważony.
Jakub milczał, nie wiedząc, co powiedzieć.
— A jeszcze jedno. Wiemy o tym pudełku przy szkolnym wejściu…
Okazało się, iż Jakub postawił tam plastikową skrzynkę z napisem: „Zmarzłeś? Weź coś ciepłego. Od kierowcy autobusu” i włożył do niej kilka par rękawic i szalików, kupionych za swoją skromną pensję.
Ta skrzynka zmieniła wszystko.
Nauczyciele, rodzice, pracownicy szkoły zaczęli przynosić tam swoje rzeczy. Jedni dodawali czapki, inni — grube skarpety. Po tygodniu obok stanął plakat: „Kącik dobrych serc”.
Jakuba zaproszono na apel. Otrzymał podziękowanie od dyrekcji, podwyżkę i propozycję prowadzenia szkolnego programu pomocy dzieciom z ubogich rodzin.
Ale dla niego najważniejsze było co innego.
Widział, jak dzieci teraz nie tylko się witają, ale przytulają z radością. Jak rodzice ściskają mu dłoń i szepczą „dziękuję”. Jak w skrzynce zawsze coś się znajduje — nie z przymusu, ale z dobrej woli.
— Widzisz, Kasia… — powiedział pewnego dnia żonie, wskazując przez okno na skrzynkę. — W końcu znalazłem sposób, by to miało sens.
Ona tylko przytuliła go w milczeniu.
Co można wynieść z tej opowieści? Czasem choćby jeden dobry uczynek rozpoczyna łańcuch zdarzeń, który zmienia życie. Jakub oddał swoje ciepło — a w zamian dostał o wiele więcej. Nie chodziło o pieniądze. Tylko o to, iż dobro wraca. Zawsze.