Sierotka oddała niezwykły pierścionek do lombardu, by uratować kundelka. Czyn jubilera wprawił wszystkich w osłupienie.
Pięć lat temu świat Leonarda Kowalskiego runął by potem odrodzić się z popiołów z nową, oślepiającą mocą. Wtedy jego sześcioletnia córka, Weronika, jasny anioł w ludzkiej skórze, zaczęła tracić siły. Jej uśmiech, który niegdyś rozświetlał najciemniejsze pokoje, pojawiał się coraz rzadziej. Lekarze, początkowo powściągliwi, potem lodowaci, wydali wyrok: nieuleczalna choroba. Guz mózgu. Słowa, którego nie da się wypowiedzieć na głos bez drżenia. Ale dla Weroniki to nie był koniec to było wyzwanie, które przyjęła z godnością królowej.
Leonard i Katarzyna, ludzie, których serca pękły, zanim zrozumieli, iż można je złamać, zrobili wszystko, by dać córce szansę na normalne życie. Marzyli, by Weronika poszła do szkoły, poznała litery, nauczyła się liczyć, przeczytała bajkę przed snem. Marzyli o tym, co dla innych było codziennością. Dla nich to był cud.
Wynajęli korepetytorkę Marię Nowak, kobietę o ciepłych dłoniach i mądrym sercu. Już po dwóch tygodniach zauważyła niepokojący objaw: po każdej półgodzinnej lekcji Weronika dostawała silnego bólu głowy. Dziewczynka ściskała skronie, bladła, ale uparcie prosiła, by kontynuować. Chcę się uczyć mówiła. Muszę zdążyć. Maria, nie mogąc milczeć, delikatnie, ale stanowczo zasugerowała rodzicom wizytę u lekarza:
To może nie być zwykłe zmęczenie. Trzeba to sprawdzić. Na poważnie. Bardzo poważnie.
Katarzyna, kobieta o intuicji matki, wyczuła, iż coś jest nie tak. Zapisali córkę na badania jeszcze tego samego dnia. Następnego ranka cała rodzina ojciec, matka i krucha jak wiosenny kwiat Weronika wyruszyła do szpitala. Leonard, silny, pewny siebie przedsiębiorca, przekonywał siebie: To tylko zmiany wieku dorastania. Rosnący organizm. Wszystko minie. Nie mógł, po prostu nie mógł dopuścić myśli, iż jego córka jest chora. Weronika była cudem długo wyczekiwanym dzieckiem, urodzonym, gdy mieli po 37 lat, gdy wszyscy myśleli, iż już nie będą mieli potomstwa. Każdego ranka szeptali: Dziękuję Ci, Boże, za nią. A teraz Bóg, zdawało się, odbierał swój dar.
Trzy godziny cała wieczność spędzili w szpitalnych korytarzach. Lekarz był zimny jak styczniowy wiatr. Następnego ranka, zostawiwszy Weronikę z nianią, rodzice wrócili po wyniki. W gabinecie przywitało ich milczenie i ciężkie spojrzenie.
Wasze dziecko ma guza mózgu powiedział lekarz. Rokowania są niepomyślne.
Katarzyna zachwiała się, jak podcięta. Twarz Leonarda stała się nieruchoma jak kamień. Stał jak we mgle, nie wierząc, nie przyjmując, nie chcąc. To nie mogła być prawda. To był błąd wszechświata. Biegli do kolejnych klinik drugiej, trzeciej, czwartej. Wszędzie ta sama diagnoza. Ten sam wyrok.
Rozpoczęła się walka. Walka o każdy dzień, o każdy oddech. Leonard i Katarzyna sprzedali firmę, dom, samochód. Latali do Stanów, do Niemiec, do Izraela. Płacili za eksperymentalne terapie, za najlepszych specjalistów, za ostatnie nadzieje. Ale medycyna tylko rozkładała ręce. Weronika gasła. Powoli, nieubłaganie. Ale zawsze z uśmiechem.
Pewnego wieczoru, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, malując pokój na złoto, Weronika cicho powiedziała do ojca:
Tato obiecałeś mi pieska na urodziny. Pamiętasz? Tak bardzo chcę się z nim pobawić Czy zdążę?
Serce Leonarda pękło. Ścisnął jej małą dłoń, patrzył w oczy pełne światła i szepnął:
Oczywiście, skarbie. Oczywiście, iż damy ci pieska. I na pewno się z nim pobawisz. Obiecuję.
Katarzyna płakała całą noc. Leonard stał przy oknie, patrząc w ciemność, i szeptał w pustkę:
Dlaczego ją zabierasz? Jest taka dobra, taka jasna Weź mnie! Zabierz mnie zamiast niej! Ja nie jestem światu potrzebny, ale ona ona jest potrzebna wszystkim!
Następnego ranka cicho wszedł do pokoju Weroniki, trzymając przy piersi małego szczeniaka złocistego retrievera o oczach pełnych dobroci. Nagle szczeniak wyrwał się, pomknął po dywanie jak błyskawica i wskoczył na łóżko. Weronika otworzyła oczy i po raz pierwszy od dawna roześmiała się.
Tato! Jaki on śliczny! wykrzyknęła, przyciskając szczeniaka do siebie. Nazwę go Zeus!
Od tego dnia już się nie rozstawali. Zeus stał się jej cieniem, obrońcą, głosem, gdy słowa już nie przychodziły. Lekarze dawali Weronice pół roku. Przeżyła osiem miesięcy. Może to miłość do Zeusa dała jej siłę? A może to był dar z góry dar, który miał trwać dalej.
Gdy Weronika nie mogła już wstać, cicho rozmawiała z psem:
Wkrótce odejdę, Zeus. Na zawsze. Może zapomnisz o mnie Ale ja chcę, żebyś pamiętał. Masz, weź mój pierścionek.
Zdjęła malutki złoty pierścionek z palca i delikatnie zawiesiła go na obroży. Łzy spływały po jej policzkach.
Teraz na pewno mnie zapamiętasz. Obiecujesz?
Kilka dni później Weronika odeszła. Cicho, w ramionach rodziców, z Zeusem u boku. Katarzyna oszalała z rozpaczy. Leonard stał się dla siebie obcy. A Zeus przestał jeść, siedział na łóżku, wpatrywał się w pustkę i czekał. Po tygodniu zniknął. Leonard i Katarzyna szukali go wszędzie: w parkach, na ulicach, w piwnicach. Czuli winę bo to nie był zwykły pies, to był ostatni dar Weroniki, jej dusza, żyjąca w puszystej sierści i wierności.
Minął rok. Leonard otworzył lombard i jubilerski zakład. Nazwał je Zeus. W każdej biżuterii cząstka pamięci, w każdym dźwięku kasy echo jej śmiechu.
Pewnego ranka jego wierna pomocnica, Agnieszka, powiedziała:
Leonardzie, przyszła dziewczynka. Płacze. Proszę, wyjdź.
Wyszedł do holu i zastygł. Przed nim stała dziewięcioletnia dziewczynka w znoszonym