Puszcza Karpacka, przed wiekami zaliczana była do tych ostępów leśnych, których ze względu na dzikość i niedostępność nie dało się, ani zmierzyć, ani zbadać, ani jej szczegółów nanieść na jakiekolwiek dokładniejsze mapy. Jednym słowem – niezmierna. A jeżeli tak to i tajemnicza. jeżeli zaś tajemnicza, to dla tych, dla których swoboda interpretacji nie da się utrzymać w określonych granicach, stawała się niewyczerpalnym źródłem różnego rodzaju baśni, legend i opowiadań, przekazywanych kolejnym pokoleniom. Fakty i fikcje zmieszane w tyglu wyobraźni musiały być też znakomitym zaczynem dla wielu twórców. Owoce ich prac ciągle zajmują godne miejsce nie tylko w ludzkiej pamięci, ale i naszej rodzimej literaturze.
Gwoźnica leży w obrębie dawnej puszczy. Wyrąbane połacie lasu, przetworzone następnie w pola uprawne, pozwalały pierwszym osadnikom na przeżycie w bardzo surowych warunkach, z dala od większych grodów. Chroniona przez las, ale i bardzo specyficzne ukształtowanie terenu, przetrwała raczej w spokoju wszelkie zawieruchy wojenne, napady i najazdy, których przez wieki nie brakowało w tych stronach. Położenie w pobliżu traktu, biegnącego z północy na południe Europy, będącego ważnym elementem na scenie tutejszych dziejów, pozwoliły jej uczestniczyć w tym wszystkim, co działo się nieopodal, jednakże bardziej z pozycji obserwatora, niż czynnego uczestnika.
Oprócz tego, mając w swoim czasie, w karczmie „Murowanka” zbójeckie gniazdo, chroniona była przez jej bywalców, zgodnie z zasadą: lis, który swoją norę wykopał pod stodołą, nie poluje na gospodarskie kury. Gotowy choćby bronić ich przed atakami jastrzębi. Z takich prawdopodobnie okoliczności zrodziły się opowiadania o „dobrych zbójach”, co to rabując bogatych kupców dzielili się łupami z biednymi, ale lojalnymi mieszkańcami, którym prawo nie pozwalało na samodzielność, a chciwy pan gnębił daninami.
Pamiętam niestety już tylko strzępy z tych podań, opowiadanych głównie przez babcię. Na pewno trochę zniekształcone, co do pierwowzoru, bo zaadoptowane do warunków bardziej aktualnych. Zawsze słuchane z wielką uwagą i ogromnym wewnętrznym przeżyciem. Mnie szczególnie fascynowały postacie wędrowców, posłańców czy kurierów, ponieważ ich osobom, a także ich misjom towarzyszyła atmosfera tajemniczości, dwuznaczności i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Długie zimowe wieczory upływały zatem pod znakiem przeróżnych opowiadań, których bohaterami byli niejednokrotnie sami mówcy, ale także ich znajomi, znajomi znajomych, bądź ojcowie czy dziadkowie, co już oczywiście dawno poumierali i nie sposób było potwierdzić albo zaprzeczyć prawdziwości przytaczanych zdarzeń.

Najciekawsze historie wypływały z pamięci, a może po części i z wyobraźni wujka Lenarta czy dziadka Szafrana. Choć ani jeden, ani drugi nie był naszym krewnym, tylko sąsiadem, to jednak ze względu na szacunek zwracaliśmy się do nich w taki właśnie sposób. Była zima. Za oknem huczący wiatr, a w izbie przyjemne trzaskanie palącego się drewna pod kuchenną płytą. Dym z „Giewontów”, jak duchy z przeszłości wyłaniał się i przybierał formy postaci, o których akurat była mowa. Niekiedy ciekawi, zadawaliśmy pytania dotyczące jakiegoś szczegółu, ale nigdy nie było na nie jednoznacznych odpowiedzi, przez co opowieść stawała się jeszcze bardziej tajemnicza i ekscytująca.
Wujek! Opowiedz, jak to Lufioki zabili Cygana. I wujek opowiadał, a zawsze zaczynał w ten sam sposób: Jednego razu nocą, do domu, co to stał na skraju domaradzkiego lasu, w którym mieszkało dwóch braci, załomotali Cyganie, domagając się wpuszczenia ich do środka. Były to czasy, kiedy gromady tej nacji pojawiały się niekiedy w okolicach Gwoźnicy. A wtedy mieszkańcy domostw położonych z dala od głównych zabudowań, mogli się czuć zagrożeni i narażeni na możliwość rabunku. Chroniono zatem szczególnie konie, stanowiące w tym okresie niezwykle cenny towar, ale i inne mienie, wnosząc je do domu, by nie stało się przynętą dla złodziei. Tak było i w tym przypadku. Rabusie, nie znalazłszy niczego cennego w obejściu, postanowili siłą wedrzeć się do chaty, która stojąc prawie w lesie, z dala od wioski, wydawała się być łatwym dla nich łupem. Dlatego zapewne, bez zbędnych ceregieli zaczęli siekierami wyrąbywać drewnianą okiennicę. Nie przewidzieli jednak, iż po drugiej stronie mają nie lada przeciwników. Znanych w okolicy z nieprzeciętnego talentu do sporządzania, z ogólnie dostępnych materiałów, różnego rodzaju przydatnych urządzeń. Wujek, gdy o tym mówił, jakby na dowód, wyciągał z kieszeni pokaźnych rozmiarów zapalniczkę, zrobioną z łuski po pocisku, właśnie przez Lufioków. Ci oprócz zapalniczek, różnego kalibru kłódek i wymyślnych zamków, posiadali również, własnej konstrukcji i własnego wykonania, dwa samopały, których (to także bez zbędnych ceregieli) użyli przeciwko napastnikom. Skutek był taki, iż jednego z nich zastrzelili, a pozostali w popłochu uciekli do lasu.
Cała ta dramatyczna historia, bo jakby nie było, zginął człowiek, zawierała odrobinę czarnego humoru. Otóż nazajutrz, kiedy bracia, nie bardzo wiedząc, co zrobić z ciałem zabitego, kręcili się po podwórzu, zjawiły się trzy Cyganki. Ale o dziwo nie przyszły zabrać nieboszczyka, tylko jego czapkę mówiąc, iż to niby na pamiątkę. Wyglądało to tak, jakby w ogóle nie zależało im na swoim współbracie. Wzięły pośpiesznie to pamiątkowe nakrycie głowy i zniknęły między drzewami.. Okazało się później, iż w czapce, zaszyta była spora suma dolarów, które to, dla Cyganek, stanowiły oczywiście wartość o wiele większą, niż nieżyjący i bezużyteczny już Cygan.
Kurna chata Lufioków, którzy w rzeczywistości nosili nazwisko Wojewódka, spłonęła już po ich śmierci. Stało się to gdzieś na początku lat osiemdziesiątych minionego wieku. Wielka szkoda. Mówiło się o niej, iż miała grubo ponad dwieście lat. Co było przyczyną pożaru? Najpewniej celowe podpalenie. Głupiec, który to zrobił, nie zdawał sobie sprawy z tego, iż dziś przychodziłyby tam wycieczki, bo dom był jeszcze w solidnym stanie i przy odpowiedniej konserwacji przez długie lata mógłby być ciekawostką nie tylko dla koneserów dawnej architektury. W tamtym jednak okresie nikt nie zainteresował się zabytkiem, stojącym niemal w lesie na gwoźnicko-luteckim wzniesieniu, przy mało uczęszczanej drodze, która niegdyś stanowiła łącznik kąciańskiej osady z traktem biegnącym z północy na południe Europy.
Tego typu opowiadania, ale też inne, na przykład o białej magii, z powodzeniem stosowanej przez niektóre osoby, znane z imienia i nazwiska, były i dla nas przestrogą, jakich ludzi należy się wystrzegać, by nie wpaść w sidła złych mocy, których to w tamtych czasach było jakby więcej. A może tylko więcej o tym się mówiło, bez zbędnego kamuflażu, wśród niewykształconego ludu. w tej chwili Puszcza Karpacka, trochę nieśmiało i powoli, ale wraca na swoje dawne miejsce. Skotnik już połączył się z Krzywą, ta z kolei z Jastrząbką”, a na większości działów, co jeszcze nie tak dawno były polami uprawnymi, drgają liście osik i brzózek, zawsze „pierwszych osiedleńców” na pozostawionej, opuszczonej ziemi. Nigdy już jednak nie będzie taka, jaką była kiedyś. Dawne, jakby schowane przed światem osady, przerodziły się w kolorowe wioski, których mieszkańcy, choć przestali utrzymywać się głównie z rolnictwa, najpewniej pozostaną tutaj na zawsze, tworząc na mapach jasne plamy, a w rzeczywistości aktywną obecność, wiosną na zielonej, a jesienią na złotej polskiej puszczy. Oby tylko zamiłowanie do opowiadań nie zaniknęło wśród następnych pokoleń, bo jest ono i pewnego rodzaju przekazem historycznym, ale także, a może przede wszystkim, przekazem naszych wartości i rodzimych tradycji.
Była plamą zieloną
Pod kopułą nieba.
Pieśnią szumną,
Dumną,
Niezmierzoną
Kolebką baśni,
Wichrów leśnym dworem
Pośród ostępów
Śpiewającym dzieje
I przyszedł człowiek-
I wyrąbywał
Marzenia toporem,
Aż upadła
I zeszła pod ziemię.
Byłem tam
Gdzie dawniej
Dąbrowa szumiała
A była złożona w pochyłe ugory
I widziałem
Jak puszcza z martwych powstawała
Drgającym listkiem,
Ptasim śpiewem,
Krzewem… zielonym
Andrzej Obuch
Andrzej Obuch – marzył, by zostać marynarzem; i choć ukończył Technikum Żeglugi Śródlądowej we Wrocławiu, to jednak wszystko potoczyło się potem zupełnie innym torem. Swoje myśli, przeżycia i wspomnienia próbuje zawierać w wierszach i opowiadaniach. Do tej pory wydane zostały dwa tomiki poezji zatytułowane: „Skąd – Dokąd”, „Tak odlegle – Tak blisko”, a także opowiadania: „Com widzioł, com słyszoł”; z tego zbioru pochodzi drukowany tekst „Opowieści zielonego dębu”.