Opowiem wam historię, która od lat ciąży na moim sercu, choć zwykle trzymam ją w sobie. Może niesłusznie wierzę, iż inni mają gorzej. Ale dziś wreszcie chcę głośno powiedzieć, iż nie jestem szczęśliwa. I iż od zawsze czułam się nieszczęśliwa.
Trzydzieści lat temu poślubiłem Krzysztofa. Nie z miłości, bo wydawało się to adekwatną decyzją. Rodzice powtarzali, iż jest stabilny, iż z nim niczego mi nie zabraknie. Posłuchałem ich.
Wtedy myślałem, iż miłość nie jest najważniejsza. Liczyła się przede wszystkim bezpieczna przyszłość.
Co za błąd.
**Upokorzenia stały się rutyną**
Od młodości Krzysztof nie wstydził się upokarzać mnie publicznie.
choćby jajka na miękko nie potrafi ugotować! żartował przed znajomymi przy stole, a wszyscy wybuchali śmiechem.
W łóżku jak kłoda mówił głośno, nie zważając, iż stoję obok ze spuszczonym wzrokiem.
Milczałem. Znosiłem to.
Próbowałem zasłużyć na jego uczucie. Gotowałem obiady, starałem się być czuły i troskliwy. Ale w zamian otrzymywałem tylko chłód i pogardę.
Później urodziły się nasze dzieci.
Wtedy powiedziałem sobie: wytrwam dla nich.
**Pod jednym dachem, ale w osobnych światach**
Gdy synowie dorośli i wyprowadzili się, Krzysztof choćby nie krył, iż już mnie nie potrzebuje.
Wybudował sobie osobną część domu, gdzie teraz żyje sam. Sąsiedzi i przyjaciele myśleli, iż tworzymy idealną rodzinę na zewnątrz nic się nie zmieniło. Mieszkaliśmy w tym samym domu, dzieliliśmy kuchnię.
Ale nikt nie wiedział, iż choćby lodówka była podzielona.
Na swoich opakowaniach pisał wielkimi literami K.W., żebym przypadkiem nie tknął jego jedzenia.
Ja jadłem to, na co mogłem sobie pozwolić zwykłą owsiankę, ziemniaki, czasem fasolową zupę.
Do kuchni mogłem wejść tylko pod jego nieobecność. To było jego królestwo. Rano i w południe jadłem w swoim pokoju, a jeżeli na niego trafiłem, patrzył na mnie z irytacją.
Siedział przy stole z wędlinami, serem, butelką wina i jadł, nigdy nie proponując mi kęsa.
Czułem się jak duch we własnym domu.
**Obojętność przesiąknięta nienawiścią**
Czasem szliśmy razem do sklepu. Każdy kupował tylko to, co sam chciał zjeść.
Rachunki za wodę, prąd czy telefon dzieliliśmy do grosza.
Ale dla świata przez cały czas byliśmy parą. choćby synowie, którzy rzadko nas odwiedzali, nie domyślali się prawdy.
A ja wciąż znosiłem.
Jego ciężkie spojrzenia, pogardę, lodowate milczenie.
Najgorsze były jednak weekendy.
**Jesteś nikim**
Wtedy nasz dom stawał się polem bitwy.
Chodził po mieszkaniu, jakby każdy centymetr należał tylko do niego. jeżeli zostawiłem coś przypadkiem po jego stronie stołu, zaczynała się awantura.
Cały dzień był naburmuszony, by potem wybuchnąć bez powodu.
Jesteś bydlakiem! wrzeszczał mi w twarz.
Głupszy niż kamień przy drodze!
Długo zaciskałem pięści. Latami gryzłem się w język.
Ale pewnego dnia coś we mnie pękło.
Znowu zaczął krzyczeć. choćby nie pamiętam dlaczego.
Siedziałem naprzeciw, patrząc, jak się wije, jego twarz wykrzywiona wściekłością.
W tamtej chwili chciałem chwycić wazon i rzucić mu w głowę. Żeby choć przez chwilę poczuł ból, który nosiłem w sobie przez tyle lat.
Ale tego nie zrobiłem.
Po prostu wstałem i poszedłem do swojego pokoju.
Nie krzyczałem. Nie uroniłem łzy.
Bo wiedziałem: ten człowiek już dla mnie nic nie znaczy.
**Drżę, ale życie w strachu przeraża mnie jeszcze bardziej**
Nadal tu jestem. przez cały czas pod tym samym dachem.
Nie wiem, czy kiedykolwiek znajdę siłę, by odejść.
Boję się.
Ale jeszcze bardziej boję się umrzeć tu, nie poznawszy prawdziwego szczęścia.
Modlę się tylko o jedno żeby moi synowie nie poszli tą samą drogą. Żeby żyli z ludźmi, którzy ich kochają, szanują, doceniają.
A ja
Na razie po prostu przeżywam.










