Dawno temu, gdy miałam szesnaście lat, usłyszałam od matki, Ludmiły Nowak, słowa, które na zawsze zapadły mi w pamięć. „Dopóki nie skończysz osiemnastu lat, będę ci dawać pieniądze – niewiele, na jedzenie i ubranie, wystarczy. Potem – radź sobie sama, Kornelio. Nie wiem, jak potoczy się twoje życie, ale nie chcę, żebyś była taka jak my z ojcem” – powiedziała z taką miną, jakby robiła mi łaskę. Stałam jak rażona piorunem, nie wierząc własnym uszom. Czy to znaczy, iż po moich urodzinach stanę się dla nich obca? A co to znaczy „taka jak oni”? Nigdy nie chciałam być podobna do rodziców, którzy zdają się zapominać, czym jest rodzina. Ale te słowa zraniły mnie tak głęboko, iż do dziś nie potrafię o nich zapomnieć.
Zawsze wiedziałam, iż nasze relacje nie są idealne. Mama i tata, Andrzej, żyją swoim życiem, a ja swoim. Nie są złymi ludźmi, ale, delikatnie mówiąc, brakuje im odpowiedzialności. Tata pracuje nieregularnie, często spędza czas w garażu z kumplami. Mama zajmuje się handlem na targowisku lub plotkuje z sąsiadkami. Od dziecka nauczyłam się radzić sobie sama: gotuję, sprzątam, uczę się na piątki, by dostać się na studia. Ale nigdy nie przypuszczałam, iż tak otwarcie powiedzą mi, iż po osiemnastce przestanę się dla nich liczyć.
Wszystko zaczęło się tydzień temu, gdy poprosiłam mamę o pieniądze na nowe buty sportowe. Moje stare były już całkiem zniszczone, a w szkole zbliżały się zawody w bieganiu. Spojrzała na mnie jak na żebraczkę i rzuciła: „Kornelio, jesteś już duża, mogłabyś sama zarobić. I tak daję ci na jedzenie”. Daje? To dwie stówy tygodniowo, które ledwo starczają na autobus i bułkę w szkole! Próbowałam wytłumaczyć, iż buty to nie fanaberia, ale przerwała mi: „Do osiemnastki ci pomogę, a potem – radź sobie sama. Nie jesteśmy twoim bankiem”. Zamarłam z bólu. Nie bank? A kim powinni być? Rodzicami, którzy wspierają, a nie odliczają dni do końca swojej troski?
Płakałam pół nocy w swoim pokoju. Nie przez buty, ale przez to, jak zimno to zabrzmiało. Nigdy nie byłam ciężarem. Nie prosiłam o drogie rzeczy, nie marudziłam, nie wymuszałam modnych ubrań jak koleżanki. Marzyłam, iż pójdę na studia, znajdę pracę, stanę się niezależna. Ale myślałam, iż mam rodzinę, która będzie przy mnie, choćby jeżeli się potknę. A teraz co? Mama jasno powiedziała: po osiemnastce zostanę sama. A to „nie bądź jak my” – co miała na myśli? Że stanę się tak nieodpowiedzialna jak oni? Czy mam zapomnieć o rodzinie, tak jak oni zapomnieli?
Spróbowałam porozmawiać z tatą, licząc na wsparcie. Ale wzruszył tylko ramionami: „Kornelio, mama ma rację. Karmimy cię, ubieramy, a reszta to twoja sprawa”. Moja sprawa? A gdzie ich miejsce w moim życiu? Gdzie ich wsparcie, gdy nocami uczę się do egzaminów? Gdzie ich duma, gdy przynoszę dyplomy? choćby nie pytają, jak mi idzie, a teraz jeszcze ten ultimatum. Czuję się, jakby już mnie skreślili.
Opowiedziałam o tym przyjaciółce. Wysłuchała i powiedziała: „Kornelio, boją się, iż będziesz na nich ciążyć. Pokaż, iż jesteś lepsza”. Lepsza? Przecież już się staram! Uczę się, udzielam korepetycji, oszczędzam na laptopa. Ale mam szesnaście lat – nie mogę z dnia na dzień stać się dorosła i rozwiązać wszystkich problemów. I nie chcę niczego udowadniać rodzicom, którzy widzą we mnie balast. Chcę, by byli blisko, bym mogła do nich przyjść, gdy będzie ciężko. A oni ustalili mi termin przydatności.
Teraz zastanawiam się, co robić. Część mnie chce odejść od razu – wynająć pokój, znaleźć pracę, pokazać im, iż dam radę. Ale wiem, iż to nierealne. Mam szkołę, maturę, nie mogę tego rzucić. Druga część chce znów porozmawiać z mamą, wyjaśnić, jak bardzo mnie to boli. Ale boję się, iż znów powie „nie dramatyzuj”. Najgorsze, iż zaczynam wątpić w siebie. Może jednak stanę się taka jak oni? Może nie dam rady i moje życie będzie tak samo puste – bez oparcia, bez ciepła?
Postanowiłam, iż nie pozwolę, by ich słowa mnie złamały. Będę się uczyć, pracować, budować swoją przyszłość. Ale nie dla nich – dla siebie. Nie chcę być jak rodzice – nie dlatego, iż są „niegodni”, ale bo wierzę, iż rodzina to ludzie, którzy trzymają się razem, a nie stawiają warunki. Gdy będę miała dzieci, nigdy nie powiem im: „Po osiemnastce – sami”. Będę przy nich, choćby jeżeli się potkną, choćby gdy będą dorośli. Bo rodzina to nie bank z godzinami otwarcia.
Na razie staram się przetrwać. Kupiłam buty z oszczędności – nie takie, jakie chciałam, ale zawsze. Biegam, słucham muzyki i myślę: dam radę. Nie po to, by coś udowodnić rodzicom, ale sobie. Choć gdzieś głęboko wciąż boli. Mam nadzieję, iż kiedyś zrozumieją, co stracili. A ja znajdę ludzi, którzy będą moją prawdziwą rodziną – nie z krwi, ale z serca.