Nakarmiła dwójkę sierot gorącym posiłkiem piętnaście lat później pod jej drzwi podjechał luksusowy samochód.
Był to najzimniejszy poranek od dwudziestu lat. Śnieg padał gęstymi, nieustannymi płatami, a ulice Łodzi były upiornie ciche, przykryte ciężkim białym kocem. Latarnie migotały przez mgłę, oświetlając dwie małe postacie przytulone w kącie starej, niemal zapomnianej budki z jedzeniem.
Chłopiec, który nie miał choćby dziewięciu lat, trząsł się w zniszczonym płaszczu, a jego młodsza siostra kurczowo trzymała się jego pleców, jak zużyty pluszowy miś. Ich twarze były blade z głodu, a w wielkich, zmęczonych oczach malowała się rozpacz, która mogła stopić choćby najtwardsze serce. Wewnątrz budki przez matową szybę przebijało się ciepłe światło.
Zapach bekonu, kawy i świeżo usmażonych naleśników przenikał przez szpary w drzwiach, owijając ich niczym okrutna pokusa. Gdy chłopiec już miał się odwrócić, zrezygnowany, iż tego dnia nadzieja ich nie nakarmi, drzwi zaskrzypiały i otworzyły się.
W środku była pani Katarzyna Nowak, kobieta po czterdziestce z sercem znacznie większym niż jej pensja. Widziała już wiele złamanych dusz w tej części miasta było ich aż nadto.
Katarzyna pracowała w restauracji na dwie zmiany, często z bolącymi nogami, ledwo starczało jej na czynsz. Ale matka wychowała ją z prostą prawdą: nikt nie zubożeje od dzielenia się. Gdy przez okno zobaczyła dwoje dzieci, coś ścisnęło ją w piersi.
Nie wahała się. Nie pytała, czy mogą zapłacić. Po prostu uśmiechnęła się, otworzyła drzwi i powitała ich ciepłem kogoś, kto wie, co znaczy brak pieniędzy.
Katarzyna wprowadziła je do środka, a ciepło pomieszczenia otuliło je jak koc. Ich policzki zaróżowiły się, a zdrętwiałe palce powoli odtajały, gdy poprowadziła ich do stolika w kącie.
Siadajcie, kochani powiedziała cicho, strzepując śnieg z ich ramion. Zmarzliście.
Chłopiec zawahał się, spoglądając na siostrę, jakby bał się, iż w każdej chwili zostaną wyrzuceni. Katarzyna tylko się uśmiechnęła, stawiając przed nimi dwie gorące czekolady.
To nic nie kosztuje szepnęła. Po prostu pijcie.
Oczy dziewczynki rozszerzyły się, gdy chwyciła kubek w swoje małe dłonie, a para osiadła na jej rzęsach. Wzięła jeden łyk, potem drugi, aż w końcu pojawił się pierwszy uśmiech, jaki Katarzyna kiedykolwiek u niej widziała.
Chłopiec próbował protestować, mamrocząc: Nie mamy pieniędzy, proszę pani
Ale Katarzyna uciszyła go lekkim skinieniem głowy. Ja też nigdy ich nie jadłam. Najpierw jedzcie, potem się martwcie.
Po kilku minutach wróciła z talerzami pełnymi bekonu, jajek i naleśników polanych syropem. Dzieci pożerały każdy kęs, stukot widelców był głośniejszy niż jakiekolwiek słowa, które mogłyby powiedzieć.
Gdy skończyły, chłopiec szepnął nieśmiałe, zachrypnięte dziękuję. Dziewczynka pochyl













