DZIŚ PRZYSZEDŁ… BO KOCHA
Piotr przeprowadził się do wsi Podgórze z sąsiedniego powiatu. Na początek zamieszkał w starym domku, który dostał od dalekiej krewnej—tylko na czas, aż wybuduje własny. Pewnego wieczoru, gdy przybijał ostatnie deski na werandzie, zauważył ją—smukłą, elegancką kobietę o miejskim wyglądzie, która szła od przystanku. Jadwiga. Tak miała na imię jego sąsiadka.
— Piękna… I jaka duma w postawie—pomyślał.—Prawdziwa kobieta.
Kilka dni później spotkał ją przy sklepie wiejskim. Nie owijał w bawełnę:
— Ty to Jadwiga, pytałem sąsiadów. A ja jestem Piotr. Poznajmy się?
Zarumieniła się, ale w środku promieniała—taki mężczyzna zwrócił na nią uwagę! Piotr nie ustępował, zaczęli się spotykać. A po roku podał jej pudełeczko z pierścionkiem…
…Minęło wiele lat. Teraz Jadwidze jest pięćdziesiąt osiem, Piotrowi—o trzy mniej. Mieszkają we dwoje w ciepłym domu z nową werandą. Syn—już dorosły, dawno wyjechał do innego województwa, ma rodzinę. Rośnie im wnuczka—pięcioletnia Zosia, jedyna i ukochana.
Tego dnia Jadwiga czekała na Piotra z pracy. Był na polach—wiosenny siew dobiegał końca. Ugotowała barszcz, nakryła do stołu i zamyśliła się przy oknie:
— Coś się mój Piotrek spóźnia… Obiecał, iż dziś już skończą.
Siedząc przy oknie, zagłębiła się we wspomnienia. Dzieciństwo miała ciężkie. Urodziła się w licznej rodzinie—sześcioro dzieci, ona najstarsza. Domek maleńki, w nim—rodzice, babcia od ojca i gromadka rozwrzeszczanych maluchów. Rodzice od rana do nocy w pracy, a Jadwiga z babcią—przy gospodarstwie.
Gdy opowiadała o tym wnuczce, tamta nie rozumiała:
— Babciu, a w co się bawiłaś, jak nie było zabawek?
— W co popadło, Zosiu… kamyki, patyki, szmatki…
Nie mówiła więcej—za wcześnie było, by wnuczka to pojęła.
Ojciec Jadwigi był stolarzem—złote ręce, często go wynajmowali. Płacili nieźle, ale wieczorem na stole musiała stać butelka. Wracał wesoły, matka burczała, ale dzieci nie krzywdził, wręcz przeciwnie—był czuły.
Choinek w ich domu nie stawiali. Pierwszą ubraną choinkę Jadwiga zobaczyła w szkole. Tam było naprawdę radośnie i magicznie.
Gdy ojciec zmarł, Jadwiga miała zaledwie dziewięć lat. Dwa miesiące później odeszła babcia. Matka została sama z szóstką dzieci. Sąsiedzi pomogli z pogrzebem, ale życie stało się nie do zniesienia.
— Mamo, jak my teraz będziemy?—szepnęła Jadwiga.
— Nie wiem, córeczko… Ale jakoś będziemy. Gdzie się podziejem?
Dzieciństwo się skończyło. Jadwiga stała się niańką dla młodszych, gotowała, sprzątała, karmiła maluchy. Marzenia o koleżankach, zabawach—poszły w niepamięć. Latem było trochę lżej: ogródek, gospodarstwo—ciężko, ale oswojone.
Gdy miała dziesięć lat, spadła ze stodoły—poślizgnęła się, sięgając po siano. Ręka została poważnie uszkodzona. Lekarze próbowali uratować sprawność, ale palce nigdy nie wróciły do normy. Od tamtej pory wiele rzeczy przychodziło jej z trudem. Nauka szła opornie, ale się starała.
Po ósmej klasie wysłali ją do technikum. I tam wreszcie poczuła się szczęśliwa. Przyjaciele, uznanie, chwalili ją za pracowitość—zwłaszcza w szyciu.
— Jadwiga, złotko! Patrzcie, jak jej starannie wychodzi!
Jechała choćby z grupą za granicę—jako jedna z najlepszych uczniów. Na wakacje przywoziła prezenty: ubrania dla rodzeństwa szyła sama. Rzadko coś dla siebie, głównie—dla bliskich.
Na drugim roku zakochała się w Pawle. Dobry, wesoły, troskliwy. Spotykali się, marzyła o ślubie. Ale matka była stanowcza:
— Co za zamążpójście? Z tą ręką nikomu nie jesteś potrzebna… Samotność—twoja dola.
Słowa wbiły się w serce. Związek z Pawłem powoli się rozpadł. Po szkole Jadwiga znalazła pracę, ale po paru latach wylądowała na zwolnieniu. Musiała wrócić na wieś.
A tam pojawił się on—Piotr. Wysoki, przystojny, pracowity. Wybudował dom, osiedlił się nieopodal. I zauważył Jadwigę…
I wszystko zaczęło się od nowa—tylko naprawdę. Nie przejmował się różnicą wieku. Nie przerażała go blizna na jej duszy ani chora ręka. Po prostu kochał.
Syn wyrósł im na dobrego, mądrego człowieka. A teraz cieszy wnuczka.
I tego wieczoru, gdy barszcz już prawie ostygł, Jadwiga zobaczyła go przez okno. Piotr szedł zmęczony, ale uśmiechnięty.
— No, kochanie, koniec! Siew zakończony! Teraz trochę odpocznę—powiedział, wchodząc.
Poprawiła mu kołnierzyk, przytuliła się. A on patrzył na nią, jak wiele lat temu. Z miłością…